— Dość już!.. — przerwał głucho następca. — Gniew mój jest jak dzban pełen wody… Biada temu, na kogo się wyleje… Wejdźmy do domu…
Wylękniony Tutmozis cofnął się. Książę wziął Sarę za rękę i wszedł z nią na pierwsze piętro. Posadził ją obok stołu, na którym stała nie dokończona kolacja, i zbliżywszy świecznik zerwał jej opaskę z głowy.
— Ach — zawołał — to nawet nie jest rana, tylko siniak?…
Przypatrywał się Sarze z uwagą.
— Nigdy nie myślałem — rzekł — że możesz mieć siniaka… To bardzo zmienia twarz…
— Więc już ci się nie podobam?… — cicho zapytała Sara podnosząc na niego wielkie oczy pełne trwogi.
— Och, nie!.. wreszcie to przejdzie…
Potem zawołał Tutmozisa i Murzyna i kazał opowiedzieć wypadki wieczorne.
— On nas obronił — rzekła Sara. — Stanął z toporem w drzwiach…
— Zrobiłeś tak?… — spytał książę niewolnika, bystro patrząc mu w oczy.
— Czyliż miałem pozwolić, ażeby do twego domu, panie, wdzierali się obcy ludzie?
Książę poklepał go po kędzierzawej głowie.
— Postąpiłeś — rzekł — jak człowiek mężny. Daję ci wolność. Jutro dostaniesz wynagrodzenie i możesz wracać do swoich.
Murzyn zachwiał się i przetarł oczy, których białka połyskiwały. Nagle upadł na kolana i uderzając czołem w posadzkę zawołał:
— Nie odpędzaj mnie od siebie, panie!..
— Dobrze — odparł następca. — Zostań przy mnie, ale jako wolny żołnierz. Takich mi właśnie potrzeba — dodał patrząc na Tutmozisa. — Ten nie umie mówić jak dozorca domu ksiąg, ale gotów walczyć…
I znowu zaczął wypytywać o szczegóły najścia, a gdy Murzyn opowiedział mu o zjawieniu się kapłana i jego cudzie, książę schwycił się za głowę wołając:
— Jestem najnieszczęśliwszym człowiekiem w Egipcie!.. Niedługo nawet w moim łóżku będę znajdować kapłanów… Skąd on?… Co on za jeden`?…
Tego Murzyn nie umiał objaśnić. Powiedział jednak, że zachowanie się kapłana było bardzo życzliwe dla księcia i dla Sary; że napadem kierowali nie Egipcjanie, ale ludzie, których kapłan nazwał wrogami Egiptu i bezskutecznie wzywał ich, aby wystąpili naprzód.
— Dziwy!.. Dziwy!.. — mówił w zamyśleniu książę rzuciwszy się na łóżko. — Mój czarny niewolnik jest dzielnym żołnierzem i pełnym rozsądku człowiekiem… Kapłan broni Żydówki dlatego, że jest moją… Co to za osobliwy kapłan?… Lud egipski, który klęka przed psami faraona, napada na dom następcy tronu, pod dowództwem jakichś wrogów Egiptu?… Muszę ja to sam zbadać…
Rozdział jedenasty
Skończył się miesiąc Tot i zaczynał miesiąc Paofi, druga połowa lipca. Woda Nilu z zielonkawej zrobiła się białą, a potem czerwoną i wciąż przybierała. Królewski wodowskaz w Memfisie był zapełniony prawie na wysokość dwu ludzi, a Nil rósł co dzień na dwie pięści.
Najniższe grunta były zalane, z wyższych śpiesznie zbierano len, winogrona i pewien rodzaj bawełny. Gdzie z rana było jeszcze sucho, tam ku wieczorowi pluskały fale.
Zdawało się, że gwałtowny, choć niewidzialny wicher dmie w głębi rzeki. Orze na niej szerokie zagony, wypełnia pianą bruzdy, potem na chwilę wygładza powierzchnię wody, a po chwili skręca ją w przepaściste wiry. Znowu orze, znowu wygładza, skręca nowe góry wody, nowe smugi pian i wciąż podnosi szeleszczącą rzekę, wciąż zdobywa nowe płaty ziemi. Niekiedy woda dosięgnąwszy pewnej granicy przekracza ją, w okamgnieniu wlewa się w nizinę i tworzy błyszczące jeziorko tam, gdzie przed chwilą rozsypywały się w proch zwiędłe trawy.
Choć przybór dosięgnął ledwie trzeciej części swej miary, już całe wybrzeże było zalane. Co godzinę jakiś folwarczek na wzgórzu robił się podobnym do wyspy, z początku odgraniczonej od innych tylko wąskim kanałem, który stopniowo rozszerzał się i coraz bardziej odcinał domostwo od sąsiadów. Nieraz, kto wyszedł do pracy piechotą, wracał czółnem.
Łódek i tratew ukazywało się na Nilu coraz więcej. Z jednych łapano ryby w sieci, na innych przewożono zbiory do stodół albo ryczące bydło do obór, na innych odwiedzano znajomych, ażeby wśród śmiechu i krzyku zawiadomić ich (na co patrzyli wszyscy), że Nil przybiera. Niekiedy łodzie, skupione jak stado kaczek, rozbiegały się na wszystkie strony przed szeroką tratwą, która z Górnego Egiptu niosła w dół olbrzymie bryły kamienne, wyrąbane w nadbrzeżnych kopalniach.
W powietrzu, jak ucho sięgło, rozlegał się szelest przybierającej wody, krzyk spłoszonego ptactwa i wesołe śpiewy ludzkie. Nil przybiera, będzie dużo chleba! Przez cały ten miesiąc toczyło się śledztwo w sprawie napadu na dom następcy tronu. Każdego ranka łódź z urzędnikami i milicją przybijała do jakiegoś folwarku. Odrywano ludzi od pracy, zasypywano ich podstępnymi pytaniami, bito kijem. Ku wieczorowi zaś wracały do Memfisu dwie łódki: jedna niosła urzędników, druga więźniów.
Tym sposobem wyłowiono kilkuset przestępców, z których połowa nie wiedziała o niczym, połowie zaś groziło więzienie lub kilka lat pracy w kamieniołomach. Niczego jednak nie dowiedziano się ani o przywódcach napadu, ani o owym kapłanie, który skłonił lud do rozejścia.
W księciu Ramzesie kojarzyły się niezwykle sprzeczne przymioty. Był on gwałtowny jak lew i uparty jak wół. Obok tego miał wielki rozum i głębokie poczucie sprawiedliwości.
Widząc, że śledztwo prowadzone przez urzędników nie wydaje rezultatu, książę pewnego dnia sam popłynął do Memfisu i kazał sobie otworzyć więzienie. Było ono zbudowane na wzgórzu, otoczone wysokim murem i składało się z wielkiej liczby budynków kamiennych, ceglanych i drewnianych. Budowle te po większej części były tylko wejściami lub mieszkaniami dozorców. Więźniowie zaś mieścili się w podziemnych jaskiniach wykutych w wapiennej skale.
Kiedy następca przekroczył bramę, spostrzegł gromadkę kobiet, które myły i karmiły jakiegoś więźnia. Nagi ten człowiek, podobny do szkieletu, siedział na ziemi trzymając ręce i nogi w czterech otworach kwadratowej deski, która zastępowała kajdany.
— Dawno ten człowiek tak cierpi? — zapytał książę.
— Dwa miesiące — odparł nadzorca.
— A długo jeszcze ma siedzieć?
— Miesiąc.
— Cóż on zrobił?
— Zelżył urzędnika zbierającego podatki.
Książę odwrócił się i ujrzał drugą gromadę, złożoną z kobiet i dzieci. Między nimi był stary człowiek.
— Czy to są więźniowie?
— Nie, najdostojniejszy panie. To jest rodzina oczekująca na zwłoki przestępcy, który ma być uduszony…O, już prowadzą go do izby..: — mówił nadzorca.
Po czym zwróciwszy się do gromadki rzekł:
— Bądźcie jeszcze chwilkę cierpliwi, kochani ludzie, zaraz dostaniecie ciało.
— Bardzo dziękujemy ci, zacny panie — odparł stary człowiek, zapewne ojciec delikwenta. — Wyszliśmy z domu wczoraj wieczór, len został nam w polu, a tu rzeka przybiera!..
Książę pobladł i zatrzymał się.
— Wiesz — zwrócił się do nadzorcy — że mam prawo łaski?
— Tak, erpatre — odpowiedział nadzorca kłaniając się. a potem dodał: — Według praw, na pamiątkę twojej bytności w tym miejscu, synu słońca, dobrze prowadzący się, a skazani za obrazę religii lub państwa powinni otrzymać ulgi. Spis tych ludzi będzie złożony u stóp waszych w ciągu miesiąca.
— A ten, którego mają w tej chwili dusić, czy nie ma prawa skorzystać z mojej łaski?
Nadzorca rozłożył ręce i pochylił się w milczeniu.
Ruszyli z miejsca i przeszli kilka dziedzińców. W drewnianych klatkach, na gołej ziemi, roili się w ciasnocie przestępcy skazani na więzienie. W jednym budynku rozlegały się straszne krzyki: bito dla wydobycia zeznań.