W takim towarzystwie z chęcią pozostanę w szpitalu nawet rok. Rozmowa z doktorem Bråthenem była dla mnie wielką przyjemnością. Perspektywa kilku kolejnych dni pod taką opieką sprawiła, że serce zaczęło mi żywiej bić.
Spojrzałam na wysoką, smukłą postać, opartą o parapet, po czym mój wzrok przeniósł się na kołyszącą się za oknem rozłożystą brzozę. Nagle drgnęłam. Gałązki dźwigały grube, zielone pąki. W tym samym momencie dostrzegłam, że oczy przysłania mi długa grzywka. To niemożliwe, przecież kilka dni temu obcięłam włosy!
Z trudem usiłowałam kojarzyć fakty. W końcu, zdobywając się na żartobliwy ton, spytałam:
– Chciałam, żeby mi pan powiedział, która godzina, ale chyba raczej zapytam o datę…
Lekarz spuścił wzrok, przyglądając się z lekkim zakłopotaniem wiszącemu u szyi stetoskopowi.
– Mamy dziś dziesiąty maja, panno Land. Leży pani u nas już od miesiąca…
ROZDZIAŁ IV
Przez dłuższą chwilę nie mogłam wyjść z szoku. Jakim sposobem i dlaczego spędziłam w szpitalu ponad cztery tygodnie? A w dodatku kompletnie nic nie pamiętam!
– Niech się pani nie martwi – odparł Bråthen. – Nie ma zupełnie czego żałować. To był najchłodniejszy, najbardziej deszczowy kwiecień od blisko pięćdziesięciu lat. Prawie wszyscy się poprzeziębiali.
– Pan także?
– Ja także – zaśmiał się Bråthen. – Choroba dała mi się porządnie we znaki, byłem unieruchomiony blisko tydzień.
Usiłowałam wyobrazić sobie mojego rozmówcę z czerwonym nosem i przekrwionymi oczami, ale bez powodzenia.
– Panno Land, wypada pani jedynie pozazdrościć. Na dworze jest zimno i wietrznie. Pani zaś leży w ciepłym pokoju pod stałą opieką lekarską.
– Naprawdę się cieszę – odparłam.
Dopiero teraz spostrzegłam trzy bukiety stojące na nocnym stoliku koło mojego łóżka.
– Czy mógłby mi pan wyświadczyć przysługę i przeczytać, od kogo są te kwiaty?
– Oczywiście, z przyjemnością – odpowiedział, po czym sięgnął po leżące obok bukietów liściki. – Najlepsze życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Mama i tata. Na kolejnej jest napisane: Kari, wracaj do nas szybko! Inger, Arnstein i Terje.
– Och, jak miło – mruknęłam zadowolona. – A ostatnia?
– Ostatnia, hm. Może powinna ją pani sama przejrzeć? Jest bardziej osobista.
– Nic nie szkodzi, nie mam żadnych tajemnic. Proszę czytać.
– No dobrze – Bråthen zdecydował się na odczytanie liściku. – Kochana Kari. Wracaj do mnie jak najprędzej. Bardzo za Tobą tęsknię. Twój Erik.
Bråthen był nieco zmieszany, toteż aby to ukryć, zaczął starannie wkładać kartkę do koperty.
– A to dopiero! – krzyknęłam i zaraz się zaczerwieniłam. – Tego… tego się nie spodziewałam.
Co za kłopotliwa sytuacja! Znowu wygłupiłam się w jego obecności.
– Dziękuję za pomoc – zdołałam z siebie wydusić. – Właściwie to nie rozumiem, dlaczego przysyła się kwiaty osobie nieprzytomnej.
Bråthen przysiadł ponownie na brzegu łóżka, tym razem na mojej prawej nodze, którą nieznacznie wysunęłam spod kołdry. Nie dałam jednak po sobie poznać, że sprawia mi to ból. Siła uczucia do młodego lekarza pozwoliła mi pokonać tę niedogodność.
– Spodziewaliśmy się pani przebudzenia, gdyż w ciągu ostatnich trzech dni następowała szybka poprawa.
– W jaki sposób można przewidzieć, że pacjent odzyska przytomność? – spytałam zaciekawiona, jednocześnie usiłując dyskretnie wydostać przygniecioną stopę.
– W niektórych przypadkach nie jest to wcale takie trudne. A zwłaszcza u pani – Bråthen zaśmiał się wesoło.
– Dlaczego akurat w moim? Czy zachowywałam się nietypowo? – spytałam pełna niepokoju.
– Nietypowo? Chyba raczej przeciwnie: paplała pani jak najęta. A czasem nawet głośno wydawała pani jakieś komendy!
– No nie, teraz pan chyba ze mnie żartuje – odparłam z niedowierzaniem.
– Nie było tak źle – rzekł i nagle spoważniał. – Mówiła pani coś do siebie od czasu do czasu. Chciałbym się dowiedzieć czegoś dokładniej, panno Land…
Ujął moje dłonie i spojrzał prosto w oczy.
– Czasami sprawiała pani wrażenie bardzo wystraszonej. Rzucała się pani, patrzyła na nas przerażonymi oczami. Kilka razy zdarzyło się pani pojękiwać, a nawet płakać. Czy przypomina sobie pani, co się pani śniło?
– Nie, zupełnie nic nie pamiętam – powiedziałam zgodnie z prawdą. Wreszcie udało mi się wyzwolić uwięzioną stopę.
– Dziś rano też pani mówiła przez sen. W takim stanie pacjenci na ogół wygadują niestworzone historie, ale pani pobiła wszelkie rekordy.
– A co powiedziałam?
– Niezbyt dużo, ale za to wyjątkowo oryginalnie. Najpierw krzyknęła pani: „O Boże, mrówki! Idźcie sobie ode mnie! Zmykajcie z powrotem! Zbierajcie lepiej igły na zimę!”
– Naprawdę wygadywałam takie rzeczy? Ciekawe. Tego dnia rzeczywiście zatrzymałam się w lesie koło mrowiska i z zaciekawieniem przyglądałam mrówkom, uwijającym się w pocie czoła. I to wszystko?
Bråthen wyglądał na szczerze rozbawionego.
– Niezupełnie. Po mrówkach przyszła kolej na cukierki. W kółko powtarzała pani słowo „toffi”. Czy i to potrafi pani wyjaśnić?
– Hm. Razem z moimi przyjaciółmi rozmawialiśmy o różnych sprawach. Pamiętam, że wspominaliśmy naszą koleżankę, która przepadała za toffi.
Chyba istotnie nie odzyskałam jeszcze do końca sił. Nagle poczułam zmęczenie i zawrót głowy. Mimo że przeszłam wstrząs mózgu, miałam nieodparte wrażenie, że tym razem nie wypadek był powodem złego samopoczucia.
– Na koniec krzyknęła pani jedno słowo. Zaraz potem się pani ocknęła, ale w pani oczach widziałem paniczny strach.
– Ojej, a co to za słowo?
– Wydaje mi się, że było to imię. Chyba Grim. Zabrzmiało jakoś złowieszczo. Myślę, że tuż przed przebudzeniem miała pani koszmarny sen.
– Dziwne, ale ja naprawdę nic sobie nie przypominam. Pamiętam tylko, że spadłam z roweru. Potem usłyszałam dopiero pana głos. Może… – dodałam niepewnie. – Może miałam jakiś sen albo coś podobnego…
– Tak? Proszę spróbować sobie przypomnieć.
– Nie, nie, to raczej nic ważnego.
– No dobrze. Widzę, że powoli wraca pani do sił. Wypadałoby więc zawiadomić tę armię gości, która nie może doczekać się spotkania z panią.
– Armia? Jest ich aż tak dużo?
Bråthen miał ujmujący uśmiech. Nigdy przedtem nie spotkałam tak miłego lekarza. Był wyjątkowo przystojny, a przy tym niezwykle serdeczny.
– Całe mnóstwo. Widzę, że jest tu pani bardzo popularną osobą. No jak, przyjmie ich pani?
Właściwie byłam wyczerpana i wolałabym przełożyć wizyty na następny dzień. Ale skoro mój opiekun tak usilnie nalegał, nie mogłam odmówić. Udałam więc, że czuję się znakomicie.
– Chciałabym bardzo porozmawiać z rodzicami – odparłam po namyśle. – I może z kilkoma przyjaciółmi…
– Ma pani bardzo życzliwych znajomych – powiedział – Zwłaszcza jednego. Przychodzi tu dzień w dzień. Jest wysoki i dobrze zbudowany. Zauważyłem, że woli przesiadywać w lekkim półmroku.
– Ach, to Grim – wyjaśniłam. – Może zwrócił pan uwagę na jego oczy? Są takie niesamowite!
Bråthen uśmiechnął się pod nosem:
– Rzeczywiście, z naukowego punktu widzenia są dość nietypowe. Kolor oczu ma ścisły związek z karnacją skóry. Gdzieniegdzie zaburzenia w produkcji pigmentu…
– Och, pan jest taki ścisły, panie doktorze… – rzekłam z dezaprobatą. – Podczas gdy ja uważam, że oczy Grima są takie romantyczne i przypominają oczy trolla, pan nazywa to zaburzeniem w produkcji pigmentu!