Выбрать главу

– Co my tu mamy… magnez, witaminy i… Siostro, a cóż to jest?

Z wąskiego naczynka z trudem wyłuskał niewielką, gładką kapsułkę. Siostra podeszła bliżej, by się przyjrzeć.

– To… to jest… Zaraz, to chyba niemożliwe… Czy pani wkładała tu jakieś dodatkowe leki, panno Land?

– Ależ skąd, nic nie ruszałam. Tylko rano połknęłam dwie z nich – odrzekłam.

Ordynator mruknął coś pod nosem.

– To mi się nie zgadza. Nie znam tego rodzaju leków. Musiała ją tu siostra włożyć omyłkowo.

Na szyi pielęgniarki pojawiły się duże czerwone plamy.

– Panie doktorze, wydaje mi się to niemożliwe – rzekła niepewnie. – Jestem więcej niż pewna, że panna Kari dostała dokładnie osiem przewidzianych dla niej tabletek.

Ordynatora to jednak nie przekonało.

– Ale tu mamy siedem, razem z tą nową. Pacjentka twierdzi, że wcześniej połknęła tylko dwie.

Pielęgniarka nie miała odwagi odezwać się po raz kolejny.

W tym momencie przypomniał mi się szczegół z wizyty przyjaciół.

– Gdy odwiedzali mnie dziś moi znajomi, w naczyniu było tylko sześć tabletek. Dobrze to pamiętam, gdyż Inger, jedna z koleżanek, je liczyła.

– Czy jest pani tego pewna?

– Ależ tak. Wprawdzie sama tam nie zaglądałam, ale Inger liczyła je na głos. Była zdumiona, że tak mnie tu faszerują medykamentami. Podejrzewam, że któryś z przyjaciół wrzucił jakąś cukierkową witaminkę. Oni często miewają takie pomysły.

Ordynator przyglądał się uważnie kapsułce, która w świetle żarówki mieniła się srebrzystym blaskiem.

– W takim razie przepraszam siostrę – rzekł lekarz.

Pielęgniarka ożywiła się w jednej chwili:

– Ależ nic się nie stało, panie doktorze.

– Proszę mi tylko przypomnieć, żebym oddał ją do laboratorium do zbadania – dodał ordynator i zdecydowanym krokiem opuścił pokój.

Tyle hałasu o nic, pomyślałam, gdy zostałam sama. Po chwili zupełnie zapomniałam o tym incydencie.

Późnym wieczorem weszła do mnie siostra Hilda, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Wydało mi się, że tym razem jest jakaś zmieniona. Skrzętnie zarekwirowała wszystkie smakowitości, które dzisiejszego dnia przynieśli mi rodzice i przyjaciele.

– Panno Land, lekarz powiedział, że nie powinna pani jeść zbyt dużo pierwszego dnia. Przepraszam, ale muszę to wszystko zabrać – wyjaśniła zakłopotana.

– A jeśli jutro ktoś zjawi się z poczęstunkiem, co mam zrobić, siostro?

Pielęgniarka wyraźnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przystanęła, nerwowo przebierając palcami wokół łańcuszka, który miała zawieszony na szyi.

– Nie wiem, panno Land… – odparła z wahaniem.

Zaciekawiłam się.

– Siostro, jest siostra wyjątkowo tajemnicza. Podejrzewam jakiś spisek.

Coraz bardziej podenerwowana pielęgniarka rozejrzała się dookoła, jakby w obawie, że ktoś ją obserwuje.

– Ja… ja naprawdę nic więcej nie mogę powiedzieć.

– O, nie, teraz to już siostry nie wypuszczę. Musi mi siostra zdradzić tajemnicę. W przeciwnym wypadku nie zmrużę oka. Będę podejrzewać, że coś mi naprawdę dolega. Rozchoruję się z samej zgryzoty.

Siostra Hilda powoli się poddawała.

– Dobrze, proszę chwilę zaczekać – rzekła i wyszła.

Po chwili w pokoju zjawił się miedzianowłosy Bråthen. Z radości omal nie wyskoczyłam z łóżka.

– Słyszałem, że coś panią niepokoi, panno Land – powiedział wesoło i uśmiechnął się ciepło. – Czym wystraszyła panią siostra Hilda?

– Och, problem w tym, że siostra coś przede mną ukrywa. To mnie jeszcze bardziej zdenerwowało.

– A co konkretnie?

– Właśnie nie wiem. Patrzyła na mnie tak, jakbym była poważnie chora, a ona nie chciała się z tym zdradzić. Czy to prawda?

– Nie, Kari. Wręcz przeciwnie. Jesteśmy zaskoczeni faktem, że wyjątkowo szybko dochodzi pani do sił.

– To dlaczego siostra nie chciała powiedzieć, czy mogę przyjmować prezenty od przyjaciół? Pomyślałam, że coś jest nie tak z moim żołądkiem i może niektóre produkty mi szkodzą?

Bråthen przysiadł na krawędzi łóżka i przez chwilę przyglądał się swoim dłoniom. Nie odwracając wzroku w moją stronę, odezwał się:

– Nie o to chodzi. Problem w tym, że jutro nikt do pani nie przyjdzie.

– Skąd pan to wie?

Lekarz dopiero teraz podniósł wzrok. Jego spojrzenie wyrażało żal i współczucie.

– Ani jutro, ani później. Musi się pani pożegnać z wizytami aż do końca swojego pobytu w szpitalu.

Zacisnęłam nerwowo dłonie. Mój głos się rwał, gdy mówiłam:

– Panie doktorze, pan mnie przeraża. Dlaczego?

– Może pani być zupełnie spokojna, zadbamy o panią. Wie pani, ta tabletka… ta mała kapsułka zawierała… truciznę. Zbadaliśmy ją w laboratorium. Zawierała trującą rtęć…

W jednej chwili zrobiło mi się zimno.

– Trucizna…? – usłyszałam swój głos. – To niemożliwe! Przecież nikt nie mógłby się tak pomylić! Takie rzeczy trzymacie chyba w jakimś bezpiecznym, niedostępnym miejscu?

– Ta kapsułka została wyprodukowana metodą domową – wyjaśnił Bråthen. – Panno Land, ktoś z pani przyjaciół najwyraźniej chciał pozbawić panią życia.

ROZDZIAŁ V

Przez całą noc nie mogłam zasnąć i aż do rana przewracałam się z boku na bok. Dopiero około szóstej udało mi się zdrzemnąć. Ale nie na długo. Przed południem w pokoju pojawił się Bråthen.

– No, jak się pani dzisiaj czuje?

Było mi tak smutno, że rutynowe pytanie, które zwykle każdy lekarz zadaje swoim pacjentom, odczytałam jako wyraz szczególnego zainteresowania moją osobą.

– Dziękuję, nie najgorzej – odparłam zła na siebie, że w obecności tego przystojnego mężczyzny nie potrafię zachować się naturalnie.

– Doskonale. Mogę zatem zapowiedzieć gościa. Nie będzie to jednak wizyta towarzyska – powiedział. – Pan lensmann chce z panią porozmawiać. Muszę dopilnować, żeby zbytnio pani nie zmęczył, chciałbym, jeśli pani pozwoli, zostać w pokoju. Będę miał wtedy na panią oko.

Wpatrywałam się w mój ideał z zachwytem.

– Bardzo się cieszę… – wydukałam z trudem.

Ku mojemu zaskoczeniu na twarzy młodego lekarza pojawił się szeroki uśmiech.

– To dobrze, że nie ma pani nic przeciwko temu, panno Land. Wkrótce się tu zjawię.

Tym razem serce zabiło mi jeszcze żywiej.

Lensmann Magnussen przyszedł w niecałą godzinę potem. Był to mężczyzna słusznej postury, toteż nie zdziwiło mnie, że krzesło, na którym przysiadł, skrzypnęło złowieszczo. Po chwili lensmann wyjął z dużej skórzanej teczki notes i długopis.

– Terje przesyła ci pozdrowienia, Kari – zaczął. – Nie mógł się doczekać dnia, kiedy wreszcie zabiorę się do tej sprawy. Mam nadzieję, że jej rozwikłanie nie zajmie nam zbyt dużo czasu.

Słuchałam w roztargnieniu, bo całą moją uwagę przykuwał Bråthen. Usiadł na taborecie w najdalszym kącie i przysłuchiwał się w milczeniu naszej rozmowie.

– Mam nadzieję, Kari, że dowiem się wreszcie, w co ty się najlepszego wplątałaś… – surowy ton lensmanna nie pozostawiał wielkich nadziei na to, że uda mi się cokolwiek przemilczeć.

– Dobrze panu mówić. Ja sama nic z tego nie rozumiem.

– Zacznijmy od początku, czyli od pogrzebu kapitana – rzekł pan Magnussen. – Tego dnia chciałaś pilnie mnie widzieć.

– Tak, ale to chyba nic ważnego.

Lensmann uniósł gęste brwi i zmroził mnie wzrokiem.

– Pozwól, że to ja zdecyduję, co jest ważne, a co nie. Zamieniam się w słuch.

Ukradkiem zauważyłam, że Bråthen zmarszczył czoło i uśmiechnął się pod nosem. To dodało mi odwagi.