Выбрать главу

– Grim – wykrzyknęłam. – Puść to!

Pociemniało mi przed oczami. Patrzyłam na zdumioną twarz Grima, która zaczęła tracić kontury, jakby za chwilę miała się całkiem rozpłynąć. Widziałam jedynie jego roziskrzone oczy. Chwyciłam się stojącego obok traktora.

– Błagam cię, Grim – wołałam. – Puść to!

Teraz grunt pod nogami zaczął się powoli kołysać, tak jakbym nagle znalazła się na wzburzonym morzu. Chciałam wzywać pomocy, ale już nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu.

Grim coś do mnie mówił, ale ja z trudem rozróżniałam jego słowa.

– Kari, przecież to tylko mrówka. Zwyczajna leśna mrówka. Nic jej nie robię.

– Puść ją natychmiast! Puść! – krzyczałam bliska histerii.

Chłopak delikatnie odłożył na ziemię źdźbło wraz z wędrującym po nim maleńkim owadem.

– Ależ, Kari, co się stało? Dlaczego tak okropnie zbladłaś?

– Nic nie rozumiem. Nagle zrobiło mi się niedobrze. Przeraziłam się.

– Małej mrówki? – zapytał zdziwiony.

– Nie wiem, może… – odparłam bezbarwnie. – Proszę cię, zaprowadź mnie jak najszybciej do domu.

– Oczywiście, idziemy.

Jakby w obawie, że jeszcze raz mogę zasłabnąć, Grim ostrożnie ujął moją dłoń, po czym ruszyliśmy w stronę domu.

Ni stąd, ni zowąd zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy trzymamy się za ręce. Zwykle unikaliśmy bliskości. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, ale nigdy parą. Tymczasem jego silna, zdecydowana dłoń dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że Grim też o tym myśli i że krępuje go ta sytuacja, mimo to nie puścił mojej dłoni

Teraz przypomniałam sobie moment, gdy Grim gładził mnie czule po policzku. Miało to miejsce kilka dni wcześniej, w szpitalu. Ale wówczas tak szybko usnęłam, że nawet nie miałam czasu nacieszyć się jego bliskością.

Grim przerwał moje rozmyślania.

– Czy przedtem też bałaś się mrówek?

– Skądże znowu. Tylko że w szpitalu miałam jakiś nieprzyjemny sen i podobno plotłam jakieś brednie na temat mrówek. Gdy Tor mi o tym opowiadał, o mało nie pękłam ze śmiechu.

– A któż to jest ten Tor?

– Nowy lekarz na praktyce – odparłam, czerwieniąc się po korzonki włosów. – A wracając do snu… Wiem, że kojarzył mi się z czymś wyjątkowo nieprzyjemnym. Ale nic konkretnego, niestety, nie pamiętam.

Na schodach pojawił się mój tata, który wyszedł nam naprzeciw.

– Kari! Telefon do ciebie – krzyknął, wymachując ramionami.

– Dobrze, już lecę – odpowiedziałam i przyspieszyłam kroku.

A może to Bråthen? pomyślałam w nadzieją.

– Halo? – rzuciłam w słuchawkę, z trudem łapiąc powietrze. Po drugiej stronie odezwała się Inger. Była mocno podekscytowana.

– Cześć, Kari. Słyszałam, że wypisali cię ze szpitala. Witaj w domu. Czy dostałaś już list?

– Nie, to znaczy tak. Ale nie od ciebie.

– Nie chodzi o list ode mnie – rzuciła zniecierpliwiona. – Czy dostałaś anonim, raczej nieprzyjemny w treści?

– Nie.

– A ja tak. I Arnstein, i Terje także. Możesz do nas wpaść? I zabierz Grima. Jesteśmy u chłopaków. Mamy tu także Erika. Czekamy na ciebie!

Ton Inger nie dopuszczał sprzeciwu.

– Ale, Inger…

– Zapytaj Grima, czy on otrzymał jakiś podejrzany list – przerwała mi w pół słowa i stanowczo dokończyła: – I bądźcie tu zaraz.

Nie miałam wyboru. Mimo zmęczenia zapewniłam, że zaraz przyjdziemy.

Powiedziałam rodzicom, dokąd się wybieram. Zawołałam Grima, który już zmierzał na pole. Zawrócił, wnosząc na butach kilogramy gliny i błota. Zmartwiony przyglądał się pobrudzonej podłodze. Mimo zaproszenia mamy, która bardzo go lubiła, chłopak nie dał się namówić na wizytę.

– Wpadnę do domu się przebrać. Pojedziemy moim samochodem – dodał.

– W takim razie czekaj na mnie. Inger pytała, czy dostałeś jakiś dziwny list?

– List? Nie.

– Kari, znowu cię gdzieś niesie? – zdziwiła się zatroskana matka. – No, ale skoro Grim jest przy tobie, to jesteś bezpieczna. Pilnuj jej, proszę, Grim. Wiesz, jaka z niej specjalistka… Wciąż tylko same kłopoty. Doprawdy nie wiem, jak ona sobie dała radę w stolicy.

– Tam było trochę spokojniej, mamo – zażartowałam.

Grim spojrzał na mnie lekko rozbawiony i zapewnił:

– Proszę się nie obawiać, pani Land. Będę jej strzegł jak oka w głowie.

Terje i Arnstein mieszkali w drewnianym, przestronnym domu. Dom zdobiła wyjątkowo oryginalna weranda, którą wykonali znakomici cieśle. Tam właśnie zastaliśmy zatopionych w rozmowie przyjaciół, Terjego, Arnsteina, Erika i Inger. Dziewczyna była wyraźnie speszona, Erik nieustannie przygryzał sobie dolną wargę, natomiast w kącie rozsiadł się sam lensmann.

– Co u was tak gwarno? – spytałam z zaciekawieniem.

– Na stole leżą listy zaadresowane do Arnsteina, Erika i Inger. Przeczytaj je, Kari – oznajmił tubalnym głosem lensmann. – Mój niezastąpiony asystent Terje postarał się, żeby każdy najmniejszy odcisk palca został dokładnie zatarty.

Terje zaczerwienił się ze wstydu.

Zbliżyliśmy się do stołu. Nasze poczynania śledziło z napięciem pięć par oczu. W pokoju zaległa taka cisza, że słychać było tylko ciężki, świszczący oddech pana Magnussena.

Koło lampki nocnej leżały trzy otwarte koperty. Sięgnęłam po pierwszą z nich i przytrzymałam tak, byśmy oboje z Grimem widzieli jej treść. Była zaadresowana do Inger Nilsen, a wysłano ją z tutejszej poczty. Adres i nazwisko nadawca napisał dużymi drukowanymi literami. Gdy zajrzałam do koperty, w pierwszej chwili wydała mi się pusta. Dopiero Grim wyciągnął leżący na jej dnie paseczek.

Tekst na cieniutkim skrawku kartki tym razem pisany był odręcznie. Drobne, niezdarne pismo przywodziło na myśl dziecięcą dłoń. Papier pożółkł i wygniótł się. Z trudem odczytałam zdanie widniejące na karteczce:

4. Poderwać kapitana Moe (Inger).

Grim powiódł zdumionym wzrokiem po obecnych.

– To chyba jakiś niesmaczny żart?

W tym momencie do rozmowy wtrąciła się Inger:

– Poznajesz, Grim?

Chłopak wziął ode mnie stłamszony paseczek i przyjrzał mu się uważnie.

– Czy to przypadkiem nie twój charakter pisma? – spytałam, zwracając się do Arnsteina.

– No właśnie – potwierdził ponuro starszy z braci.

Spojrzałam ze zdziwieniem na Inger, ale ona milczała. Myślałam, że wie, kto przysłał jej ten list.

– To jeszcze nie wszystko! – zakomunikowała, wręczając mi kolejną kopertę.

Adresatem był tym razem Terje. Również i w tej kopercie na samym dnie leżał cieniutki, zniszczony paseczek Niespodziewanie ogarnęło mnie wzruszenie, gdy z trudem odczytywałam wypisane ręką piętnastolatka kulfoniaste litery.

5. Alrauna (Terje. Kompletny idiotyzm!).

Rozejrzałam się wokół rozbawiona.

– Kto z was wpadł na ten genialny pomysł? Doprawdy, mnie nie przyszłoby do głowy wygrzebywać te prastare karteluszki z cuchnącego szałasu i w dodatku wysyłać je pocztą!

– Przeczytaj kolejną. Może wtedy przestaniesz się śmiać – odezwał się poważnym głosem Terje, któremu żart tajemniczego nadawcy wyraźnie nie przypadł do gustu.

Następny fragment należał do Arnsteina.

3. Podać truciznę, która wywołuje długie cierpienie (Arnstein.)

Oprócz tego na karteczce widniała dopisana innym tuszem cyfra dwieście siedem.

– Dwieście siedem? – zapytał zdumiony Grim. – Przecież to numer pokoju, w którym leżała Kari w czasie pobytu w szpitalu!

– To mnie właśnie zastanowiło – wtrącił lensmann i podniósł się ciężko ze swojego miejsca. – Sami chyba widzicie, że te wasze głupie żarty nabierają naprawdę nieprzyjemnego sensu.