– No dobrze. Czy ty miałeś już okazję ją spotkać?
– Dotychczas nie.
– Pani Moe, jak na swoje lata, a najpewniej skończyła już czterdzieści, wygląda świetnie. Jest szczupła, filigranowa i ma wyjątkowo gładką cerę. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie osoby życzliwej i miłej. Ale pod płaszczykiem uprzejmości ukrywa prawdziwie tygrysie pazury. Doskonale gra i niejednego już zwiodła, jest osobą przebiegłą i wyrachowaną. Nie znosi dzieci.
– To się zdarza. Znam kilka kobiet o podobnych cechach. Uważasz, że pani Lilly zyskałaby na śmierci swojego męża?
– Na pewno.
– Ale przecież to raczej nie ona cię potrąciła?
– Rzeczywiście. Ale z powodzeniem mogła mi podłożyć truciznę.
– No tak, tylko że mógł zrobić to każdy z pozostałych gości. A o kim teraz mi opowiesz?
– O Molly Olsen. Długa i chuda jak tyczka. Podobno nieźle maluje, ale ja widziałam tylko jakieś koszmarne bohomazy o wściekłych, gryzących kolorach.
– No, no!
– Gdybyś je zobaczył! Coś przeokropnego. Pewnie ktoś jej wmówił, że ma talent. Poza tym nic o niej nie wiem. Czasem odnoszę wrażenie, że nie jest taka gapowata, na jaką wygląda, tylko wciąż pozostaje pod wpływem siostry. Gdybym miała wybierać sąsiedztwo jednej z nich, bez wahania wybrałabym Molly.
Tor pokiwał w zamyśleniu głową.
– Pani Molly ma, zdaje się, męża?
– O, tak. Ale to nieciekawy człowiek. Nazywa się Andreas Olsen i jest dyrektorem w zakładach Moe. Nie bardzo wiadomo, co tak naprawdę tu robi. Uważa się za mędrca, a to zwyczajny prostak, który leci na każde skinienie żony lub szwagierki. On jednak nie mógł podłożyć mi trucizny.
– Tak, wspominałaś o tym. A ich syn?
Westchnęłam udręczona.
– Ojej, ależ mnie dzisiaj męczysz. Opowiadanie o ludziach, których się nie lubi, nie należy do przyjemności. Oskar bardzo się ostatnio zmienił. Stał się wobec mnie niezwykle uprzejmy, jestem tym mocno zaskoczona. Słabo go znam i nie potrafię nic bliższego o nim powiedzieć. Nie rozumiem, dlaczego nagle tak mnie adoruje.
– A ja chyba rozumiem – odparł Tor z szelmowskim uśmiechem, wprawiając mnie w zakłopotanie.
– Mówił, że poznał kiedyś twojego brata.
– Co ty powiesz? Kiedy?
– Byli razem na jakimś obozie. Twierdził, że masz jeszcze dwóch braci i podobno jesteście trojaczkami. Rodzice nadali też wam rzadkie imiona bogów trzech żywiołów: ognia, morza i burzy. Zanim poznałam cię bliżej, byłam przekonana, że jesteś ogniem.
Tor zaśmiał się głośno.
– No, nie. Ja zostałem ochrzczony na cześć burzy, a raczej pioruna. Czy to do mnie nie pasuje?
– Ale gdzie tam. Pasuje wyśmienicie.
Zwłaszcza że burzę wywołałeś w moim sercu, pomyślałam, ale nie miałam odwagi powiedzieć tego głośno.
– Olsenów mamy za sobą, teraz zabieramy się za was. Skoro mówiłaś o domu kapitana, zacznij od Erika – zaproponował Tor. – Wspominałaś, że chłopak ma kłopoty z nerwami? Od dawna?
– Zawsze był humorzasty. Raz pełen euforii, innym razem zrozpaczony. Wcześnie stracił matkę, ale potem w domu nastała wspaniała opiekunka, którą Erik kochał nad życie. Gdy na horyzoncie pojawiła się Lilly Bakkelund, opiekunkę zwolniono. Erik się załamał, a Grethe była przekonana, że stało się to za sprawą przyszłej macochy. Również i on zaczął się ostatnio szczególnie mną interesować. Złości mnie, gdy nazywa mnie swoją dziewczyną, choć przecież nic poza dawną przyjaźnią nas nie łączy. W każdym razie ja nic podobnego do niego nie czuję.
Tor uścisnął delikatnie moją dłoń.
Pogrążyłam się w zadumie. Dlaczego Erik tak mi się narzuca? Dlaczego na wszystkie strony opowiada, że zamierzamy się pobrać?
Trzech zalotników naraz, czy to nie za dużo dobrego? Czyżbym z dnia na dzień stała się aż tak atrakcyjna? Nie chce mi się w to wierzyć.
– Erik próbował się już leczyć?
– Chyba nie. Swoją drogą, przy takiej macosze każdy straciłby zdrowie. Nie znasz jej, to wcielony diabeł. Jeśli upatrzy sobie jakąś ofiarę, to ją gnębi dopóty, dopóki nie zniszczy.
– Wiesz co? Czasami chyba przesadzasz – powiedział zdziwiony Tor. – Czy Erik mógłby zaplanować i wprowadzić w życie plan zabójstwa?
– Nie umiem powiedzieć. Mam pustkę w głowie. Rzeczywiście, zniknął mi z oczu, gdy tamtego kwietniowego dnia opuszczałam dom jego zmarłego ojca. Inger z pozostałymi kolegami zostali w hallu i prawdopodobnie rozprawiali na mój temat. Czekali na Erika, ale on się nie zjawiał.
– Chyba nie udałoby mu się wymknąć z domu niepostrzeżenie, zwłaszcza że musiałby wziąć samochód?
– No wiesz, garaż leży w pewnej odległości od domu.
– Czy z domu widać drogę?
– Tylko bardzo krótki odcinek. Poza tym ogród obsadzony jest starymi, rozłożystymi dębami, które zasłaniają prawie cały widok.
– Czy Erik miałby jakiś powód, żeby usunąć swojego ojca?
– Jedynie spadek, ale nie sądzę, żeby bardzo mu na nim zależało.
Tor się nie poddawał.
– A może dążył do tego, by macocha i jej rodzina wyprowadzili się z domu?
– Sądzę, że wtedy właśnie ją raczej pozbawiłby życia.
Tor skinął głową.
– Może masz rację. Wszystko to jest jednak dość zawiłe. Dlaczego pani Moe, której wszyscy tak nienawidzili, ma się dobrze? Pomyśl choćby o liście i anonimach albo o alraunie.
– Ciekawa jestem, co ona sobie teraz myśli? – zapytałam, nie oczekując odpowiedzi.
– No a Inger?
– Muszę przyznać, że nie bardzo ją rozumiem. Zrobiła się wyjątkowo tajemnicza i dość chłodna. Odnoszę wrażenie, że jest zagubiona. Mimo to lubię Inger. To dobra i uczciwa dziewczyna. Potrafi stawić czoło trudnościom. Tylko że tym razem nie spodziewała się, iż sprawy zajdą aż tak daleko.
Tor pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Bardzo możliwe. Skoro wydarzenia potoczyły się nie po jej myśli…
– No właśnie.
– A bracia Magnussen?
– Hm. Arnstein jest spokojny i zrównoważony. Nigdy nie podejmuje decyzji w pośpiechu. Musi je gruntownie przemyśleć. Odnoszę wrażenie, że mógłby okazać się groźnym przeciwnikiem dla ewentualnego wroga, ale stosować truciznę? Nie, to do niego niepodobne. Jego brat, Terje, jest całkiem inny. To żywy, wciąż uśmiechnięty chłopak. Wszystko obraca w żart, zawsze pełen entuzjazmu. Dobry kolega i oczko w głowie lensmanna.
Dotarliśmy do kiosku leżącego na peryferiach Åsmoen i kupiliśmy gazetę. Jak zwykle część ogłoszeniowa była dość pokaźna, więc odszukanie właściwego anonsu zajęło mi kilka dobrych minut. Znalazłam go w części „Różne”.
Kierowca, który w piątek ósmego kwietnia bieżącego roku potrącił młodą rowerzystkę na odcinku między centrum a szpitalem w Åsmoen, proszony jest o pilne zgłoszenie się do lensmanna. Zapewniamy dyskrecję i niewyciąganie konsekwencji.
Poniżej telefon kontaktowy z lensmannem.
Patrzyłam na Tora z ogromnym zdumieniem.
– Nic z tego nie rozumiem.
Tor także nie pojmował celu ogłoszenia.
– Obawiam się, że to strzał kulą w płot.
– Magnussen uważa, że zrobił to ktoś obcy. Ale jak wytłumaczy fakt, że znaleziono mnie w rowie ponad pół godziny później? A co z trucizną?
Zdecydowaliśmy, że czas wracać.
– Tym razem lensmann jest chyba na fałszywym tropie – stwierdził Tor. – Ale to nie nasza sprawa. Możemy jedynie do niego zadzwonić. Dowiemy się pewnie czegoś bliższego. Masz jeszcze kogoś?
– Nie opowiadałam ci o Grimie.
– Dziękuję bardzo, o nim nie musisz nic mówić – przerwał mi w pół zdania Tor. – Jemu zdążyłem się aż za dobrze przyjrzeć. Potrafi wstrzymać sznur samochodów, żeby nie rozjechały wędrującej drogą wiewiórki, a poza tym wielkim łukiem obchodzi dzieciaki w obawie, że znowu będą mu dokuczać. Potężny jak tur, małomówny i ogólnie nieciekawy.