Od razu wiedział, kogo mam na myśli.
– Jasne, że nie lubię!
– A co według ciebie powinniśmy zrobić?
– Nic. To zupełnie nie ma sensu. Takie osoby zawsze będą górą, zawsze sobie poradzą.
Westchnęłam zmartwiona, po czym wróciłam do wnętrza szałasu.
– Już się zdecydowaliśmy – powiedział Erik.
– Tak szybko? I co wymyśliliście?
– „Mściciele”.
Pozostali z aprobatą pokiwali głowami.
Arnstein wyciągnął z kieszeni notatnik, po czym przetarł okulary.
– A teraz cisza! – rzekł z powagą. – Słucham waszych propozycji. Na początek Terje!
– Wrzućmy ją do wrzącego oleju – zaproponował zaskoczony nagłym pytaniem chłopiec.
– Nie wygłupiaj się! Następny. Erik, co ty o tym sądzisz?
– Najchętniej zakneblowałbym ją i zakopał po szyję w piachu – odparł w zamyśleniu zapytany. – Zasypywałbym babę powolutku, aż po sam czubek głowy.
Arnstein notował skrupulatnie. Teraz przyszła kolej na mnie.
– Nie jestem aż tak żądna krwi, jak wy. Uważam, że należy jej się coś kompromitującego. Gdyby na przykład na oczach ludzi przed niedzielną mszą zsunęła jej się spódnica?
– Brawo, Kari! To mi się podoba! – krzyknęła rozbawiona Inger.
– A ty, Arnstein, co byś zrobił? – zapytałam pewnie, dumna z pochwały koleżanki.
Arnstein odczekał chwilę.
– Trucizna! – odparł zdecydowanie. – Trucizna o wydłużonym czasie działania, wywołująca męczarnie. Myślę, że to świetny pomysł. Niech ma za swoje!
– Chłopaki, chyba całkiem postradaliście rozum! – rzuciła z dezaprobatą Inger. – Wszyscy wiedzą, że źle jej życzycie, ale żeby coś podobnego chodziło wam po głowach? Takiej jędzy można chyba inaczej utrzeć nosa!
– Jak na przykład? – zapytał dotknięty do żywego Arnstein.
Inger wyprostowała się.
– Wiemy, że ma chrapkę na pieniądze kapitana. Proponuję, żeby ją uprzedzić.
– Zwariowałaś? Jak to zrobisz? – wykrzyknął Erik.
– Nie sądzisz, że mnie by się powiodło? Przecież wiem dobrze, jak twój ojciec mnie lubi.
– No… no tak, ale ty masz dopiero piętnaście lat!
Inger wciąż się uśmiechała, zerkając kokieteryjnie spod półprzymkniętych powiek.
– Już prawie szesnaście. A poza tym mogę poczekać.
– Ale ja nie mogę! Muszę szybko coś z nią zrobić! – upierał się Erik.
Nagle Terje uderzył pięścią w wątłą ścianę. Za moim kołnierzem wylądowała kępka suchego igliwia.
– Mam! – wykrzyknął uradowany. – Że też wcześniej na to nie wpadłem! Alrauna! Zdobędziemy alraunę i z jej pomocą rzucimy na pannę Bakkelund zły urok!
Arnstein wzruszył pogardliwie ramionami.
– To może nam jeszcze powiesz, gdzie znaleźć owo czarodziejskie ziele? – zapytał.
Terje pochylił się do przodu w obawie, że może go usłyszeć ktoś niepowołany.
– Na Wzgórzu Szubienic – wyszeptał z rozpalonymi z emocji policzkami. – W czwartkową noc, przy pełni księżyca. Wyobraźcie sobie, że alrauna podobno krzyczy, gdy wyrywa się ją z ziemi!
– Tak, na pewno – westchnął Arnstein. – Zapiszę ten pomysł przy twoim imieniu, bo niczego mądrzejszego się od ciebie nie spodziewam. Grim, a ty?
– Moja propozycja jest niestety nie do zrealizowania – odparł osiemnastolatek. – Ale w końcu mogę się z wami podzielić pomysłem. W każdym razie życzyłbym jej tego z całego serca. Chciałbym, żeby cierpiała – powiedział. – Przywiązałbym ją do drzewa albo do skały, jak Prometeusza. Niech słońce pali jej skórę dotąd, aż nikt nie rozpozna już dawnych rysów.
W chatce zapadła grobowa cisza. Byliśmy poruszeni do żywego. Dopiero teraz pojęliśmy, jak wielką nienawiść Grim żywił do panny Bakkelund.
Wreszcie Grethe przerwała milczenie.
– Mam powyżej uszu waszych dziecinnych pomysłów. Ja wolałabym stąd uciec. Gdyby tak zapaść się pod ziemię…
– Wygląda na to, że mogę już zamknąć listę. Teraz przystępujemy do głosowania – powiedział rezolutnie Arnstein, nie zwracając uwagi na kiepski nastrój panujący wśród zebranych.
Nagle Grim podniósł się ze swojego miejsca i zniknął w ciemności. Po chwili zza ściany dał się słyszeć jego rozzłoszczony głos: „A, tu cię mam, łobuzie”, po czym we wnętrzu szałasu pojawił się wepchnięty do środka zaskoczony Oskar.
– Ach, więc tutaj zbierają się przedszkolaki! Przypuszczam, że znowu omawialiście problem mojej ukochanej cioteczki?
Rozsiadł się wygodnie na podłodze i przyglądał się nam z wyższością.
– Jak długo podsłuchiwałeś? – zapytał ostro Erik.
– Hm… powiedzmy, że słyszałem… – Oskar zerknął w stronę Arnsteina ze złośliwym uśmieszkiem na ustach – o pewnej liście. Daj popatrzeć!
I błyskawicznie sięgnął po notatnik, który zaskoczony Arnstein wciąż trzymał w dłoni.
Jednak jeszcze szybszy okazał się Terje. W ostatniej chwili udało mu się wyrwać z notatnika kartkę z makabrycznymi propozycjami unicestwienia panny Lilly. Jak przystało na prawdziwego miłośnika kryminałów, w okamgnieniu wepchnął zwitek do ust i, choć nie bez trudności, połknął go. Zapanowało ponure milczenie. Odnosiliśmy wrażenie, że wróg z obozu przeciwnika ograbił nas z głęboko skrywanej tajemnicy.
Nigdy nie lubiłam Oskara. Miał siedemnaście lat, był niezwykle przystojny i potrafił to znakomicie wykorzystać. Drwił z nas na każdym kroku. Chyba tylko Inger imponowała jego nonszalancja i wyniosły sposób bycia, ale nie dawała tego po sobie poznać. Jedynie od czasu do czasu, ukradkiem, rzucała chłopakowi kokieteryjne spojrzenia.
Oskar wybuchnął gromkim śmiechem.
– Ale was zatkało! No, czas na mnie. Żegnajcie, małolaty, spływam. Niedobry Oskar zaraz wszystko wypapla znienawidzonej przez was ciotuni!
Oddalił się bez słowa pożegnania z naszej strony. W końcu Erik podniósł się z trudem, zesztywniały po długim siedzeniu w tej samej pozycji, po czym rzucił krótko:
– Zemsta!
– Zemsta – powtórzyliśmy jak jeden mąż.
Arnstein bez trudu odtworzył wszystkie dotychczasowe propozycje, po czym podał kolejną zapisaną kartkę każdemu z nas do przejrzenia.
Wszystkie propozycje przyprawiały mnie o ciarki na plecach.
1. Związać, zakopać po szyję w piachu i powolutku całkiem zasypać (Erik).
2. Wystawić na pośmiewisko na oczach mieszkańców (Kari).
3. Podać truciznę, która wywołuje długie cierpienie (Arnstein).
4. Poderwać kapitana Moe (Inger).
5. Rzucić urok – alrauna (Terje. Kompletny idiotyzm!).
6. Wystawić na długotrwałe działanie słońca (Grim).
7. Dać sobie spokój i zapaść się pod ziemię (Grethe).
Propozycja Grethe zamykała listę.
– Następnym razem jeszcze nad tym popracujemy – podsumował Arnstein. – Teraz chyba czas wracać, bo w domu jeszcze gotowi zgłosić nasze zaginięcie na policję. Zrobiło się bardzo późno.
Ukrył listę w kącie, głęboko w ziemi, przysypał igliwiem i przyłożył kamieniem.
Ale następnego razu już nie było. Rozpoczął się rok szkolny, kilkoro z nas wyjechało do miasta w poszukiwaniu pracy, inni zajęli się nauką. Dziecinne spotkania przestały nam imponować.
Lista z propozycjami pozbycia się panny Bakkelund, zapomniana przez wszystkich, przeleżała w ukryciu blisko siedem lat. Ale pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, zaczęły dziać się rzeczy, które aż nazbyt przypominały, to, co przed wieloma laty zaplanowała grupka zwariowanych nastolatków. Dopiero wtedy nasze niemądre pomysły objawiły się w całej swej grozie.
– Pani nazwisko?
Mógłby się choć raz odwrócić! Co za profil! Chyba nigdy przedtem nie widziałam mężczyzny o tak regularnych rysach! Delikatne, a jednocześnie bardzo męskie. Gęste, miedzianobrązowe włosy układały się w grzywkę, opadając swawolnie na wysokie czoło. Zapragnęłam zobaczyć jego twarz z bliska, ale on widać nie czytał w moich myślach, bo nadal w skupieniu wertował stertę listów. Gdyby choć zerknął w moją stronę przez moment, prosiłam w duchu.