– W zasadzie wiem. Czasem jednak boję się, że on jest taki… taki doskonały. Przystojny, pełen uroku, z poczuciem humoru. Inteligentny, a do tego taki praktyczny zawód. Ale skąd mam wiedzieć, że to naprawdę ten jedyny? A może to tylko chwilowe zauroczenie?
Mama wciąż milczała.
Tymczasem ja ciągnęłam:
– Erik coś sobie uroił, że się pobierzemy, ale ja nic a nic do niego nie czuję. Wiele przeszedł, to prawda. Jest samotny i potrzebuje kogoś bliskiego. Tak się złożyło, że ja bylam najbliżej. Oskar Olsen też się do mnie zaleca, ale jego zamiary nie są chyba szczere. Wprawdzie krąży wokół mnie, jest szarmancki, ale to wszystko. Za to Tor… Mamo żebyś wiedziała co to za uczucie! Już sam jego widok sprawia, że całkiem tracę głowę…
– Córeczko, sama nie wiesz, czego chcesz. Najlepiej będzie, jak na razie pomyślisz nad uwolnieniem się od tego niedorzecznego oskarżenia. Potem zajmiesz się uczuciami. Kochają, to poczekają. Żebyś tylko tymczasem nie zrobiła jakiegoś głupstwa. A teraz zaśnij.
– Dobrze, mamo. Mamo?
– Co jeszcze, kochanie?
– Odnoszę wrażenie, że bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Tak mi z tobą dobrze.
– To prawda. I dlatego bardzo się o ciebie niepokoję.
– Będę ostrożna.
– Oj, Kari, tak ci się tylko wydaje. Wciąż pakujesz się w jakieś kłopoty i jeszcze nie raz trzeba cię będzie ratować z opresji. No, ale tymczasem śpij już.
ROZDZIAŁ XI
W czwartek pogoda się popsuła. Niebo przykryły chmury i wiał silny wiatr. Gałęzie bzu ciężko uderzały o kuchenny parapet, a płatki kwiatów jabłoni pokryły trawę białą pierzynką. Około południa zjawił się Tor ubrany w ciepły sweter i wojskowe spodnie. Ucieszyłam się, że przyszedł, zwłaszcza że przynosił wiadomości od samego lensmanna. Obdukcja ciała kapitana Moe rozpoczęła się dzień wcześniej. Wprawdzie nie przeprowadzono jeszcze wszystkich analiz, ale w części przebadanych próbek wykryto znaczne ilości środka usypiającego. Wszystko wskazywało na to, że kapitan Moe został otruty.
– To chyba jakieś nieporozumienie? – spytałam zaszokowana.
– Rzeczywiście, aż trudno w to uwierzyć. Ale podobno pan Magnussen zdążył już przepytać wdowę. Okazało się, że kapitan często używał tabletek nasennych. Stały na półce, w łazience, więc każdy z domowników miał do nich swobodny dostęp. Mogę cię też pocieszyć: lensmann sprawdził, że w dniu, w którym zmarł kapitan, byłaś na wykładzie na uczelni. Potwierdzili to twoi koledzy i koleżanki ze studiów. Lensmann wyraźnie odetchnął z ulgą, gdy się o tym dowiedział.
– Ach, tak, więc jestem wolna od podejrzeń? – zawołałam uszczęśliwiona. – Tak się cieszę!
Chciałam rzucić się Torowi na szyję, ale w ostatniej chwili się opanowałam. Najgorsze było chyba za mną: to niesprawiedliwe oskarżenie ogromnie mnie przygnębiało.
– Ale dlaczego w liście od Grethe pojawiło się moje imię?
– Tego nadal nie potrafimy wyjaśnić. Może Grethe miała jakieś powody, żeby cię podejrzewać?
Próbowałam sobie przypomnieć nasze rozmowy i spotkania sprzed lat.
– Nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Chyba że wyimaginowała sobie, iż taki powód istnieje…
Tor wyraźnie się ożywił:
– Tak właśnie powiedziałem Magnussenowi. Zawsze twierdziliście, że Grethe to dziwna osoba. Być może obawiała się, że ty i Erik zechcecie się pobrać, a tym samym pozbyć się jej i przejąć cały majątek.
– Przecież to absurd! Nigdy, przenigdy nie miałam zamiaru wychodzić za mąż za Erika!
– No dobrze, ale czy Grethe o tym wiedziała?
– Z całą pewnością nie. Nie kontaktowałyśmy się już od kilku lat.
– Pamiętaj jednak, że Erik dość długo do niej pisał. Kto wie, może w korespondencji wspominał coś o swoich planach małżeńskich?
– W tym czasie Erik nie był we mnie wcale zakochany.
– Erik w ogóle nie jest w tobie zakochany – oznajmił bez ogródek Tor. – Lgnie do ciebie dlatego, że jesteś dla niego miła, serdeczna. Podejrzewam, że podświadomie chce się tobą posłużyć, by raz na zawsze pozbyć się z domu Olsenów. Na swoje nieszczęście Erik nie mógł trafić gorzej; spośród znanych mi osób najmniej nadajesz się do realizacji jego planów. Nie umiesz samodzielnie podejmować decyzji, przypominasz raczej małą bezbronną dziewczynkę, która sama szuka oparcia w silnym, zdecydowanym mężczyźnie.
– Kogo masz na myśli?
– Naturalnie Grima. Przecież widzę, jakim on jest dla ciebie autorytetem. Wystarczy, że w czymś go skrytykuję, a ty od razu czerwienisz się i mobilizujesz wszystkie siły, stając w jego obronie.
– Proszę cię, nie mieszaj go do tych spraw. Nie mam ochoty teraz o nim myśleć.
– No, dobrze, już nie będę.
Tor przyciągnął mnie lekko do siebie i czule pocałował. Zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, już mnie puścił.
– Nasza rozmowa zboczyła na inne tory – powiedział z uśmiechem. – Wróćmy do Olsenów. Czy Molly to skrót od imienia?
– Nie umiem powiedzieć, ale można to sprawdzić. Wybiorę się jutro do urzędu i poszperam w dziale ewidencji ludności. A może to ona naprawdę nazywa się Kari?
– Wiesz co? Chciałbym przyjrzeć się bliżej tym Olsenom. Co powiesz na krótką wizytę u Erika? Chyba się nie pogniewa?
– Sądzę, że raczej powinien się ucieszyć. To dobry pomysł. Chodźmy,
Pogoda była coraz gorsza, wiatr wzmagał się z godziny na godzinę. Szliśmy szybkim krokiem w kierunku domu Erika. Tymczasem ja, zamiast zadręczać się morderstwem w Åsmoen, wolałam wrócić myślami do zdarzenia sprzed kilku minut. Przez tyle dni marzyłam o tym, żeby Tor mnie pocałował, a tymczasem kiedy to już się stało, właściwie nic szczególnego nie odczułam! Przed oczami zamiast jego twarzy wciąż widziałam wesołą, szczerą twarz Grima. Dlaczego na wspomnienie o nim wszystko traci dla mnie znaczenie?
Nieoczekiwanie kilkadziesiąt metrów przed nami dostrzegliśmy postawnego mężczyznę, który kierował się w tę samą stronę co my.
– Czy to nie Grim? – spytałam.
– A jakżeby inaczej? Twój wierny przyjaciel. Pewnie spieszy się do swoich krówek.
– Jak to? Przecież on mieszka zupełnie gdzie indziej. Pewnie też wybiera się do Erika. Chodź, dogonimy go.
Tor zagwizdał na palcach. Grim przystanął i wyraźnie ucieszył się ze spotkania. Bardzo lubiłam, gdy się uśmiecha, jego oczy nabierały wówczas niezwykłego blasku.
– Cześć, Grim! – zawołałam. – Idziesz do Erika?
– Tak. Pomyślałem, że go odwiedzę. Ciągle sam i sam…
– No właśnie, i my tak pomyśleliśmy. Poza tym Tor chciałby przyjrzeć się bliżej Olsenom.
Okazało się, że tego wieczoru Erik nie mógł narzekać na samotność. W salonie wokół okrągłego stolika zgromadziła się grupka najbliższych przyjaciół. Nawet Oskar nie pogardził naszym towarzystwem i przysiadł nieopodal nad krzyżówką. Od czasu do czasu rzucał w naszym kierunku jakieś pytanie o hasło, a wtedy dokuczaliśmy mu, wyśmiewając jego niewiedzę.
Duszą towarzystwa niewątpliwie był Tor. Pełna podziwu obserwowałam, jak potrafi nas rozbawić. W końcu jednak temat morderstwa powrócił niby bumerang. Gdy pokojówka wniosła kawę, Tor rozpoczął coś na kształt przesłuchania.
– Jak myślicie, kto mógł podać kapitanowi tabletki nasenne?
Pierwszy odezwał się Erik:
– Ojciec przechowywał swoje lekarstwa w łazience. Dla nikogo nie było to tajemnicą. Bywało, że prosił kogoś z domowników o tabletki, zwłaszcza te na serce. Każdy z nas miał teoretycznie możliwość, by podać mu środki nasenne.
– No dobrze. Ale jakim cudem połknął ich tak dużo naraz?
Znów odpowiedział Erik:
– Wieczorem ojciec zawsze zabierał do sypialni szklankę soku pomarańczowego na wypadek, gdyby w nocy zachciało mu się pić lub gdyby musiał popijać swoje lekarstwa. Służąca zostawiała tacę z napojem na komodzie w salonie, więc…