Выбрать главу

– A czy tamtego wieczoru byliście w salonie?

– Tak, koło ósmej piliśmy herbatę, domownicy, Inger, Arnstein, Terje, Grim.

– A kto wiedział, że szklanka z sokiem już czeka na twojego ojca?

– Wszyscy. Nawet sam zażartowałem, że ojciec popadł w nałóg i uzależnił się od soku.

Tor spojrzał spod oka na Inger.

– A czy Inger miała wtedy możliwość, żeby podrzucić kapitanowi środki nasenne?

Inger zrobiła zdziwioną minę, ale szybko uznała insynuację Tora za niedorzeczną i zbyła ją milczeniem.

Znowu odezwał się Erik:

– Niewykluczone. Gdyby jednak chciała to zrobić, musiałaby podać je ojcu dużo wcześniej. Z nami spędziła kilka godzin. Przepraszam cię, Inger, to tylko teoretyczne rozważania.

– Mam taką nadzieję – skomentowała sucho dziewczyna.

Tor nie poddawał się, wciąż starał się wyjaśnić okoliczności zagadkowej śmierci kapitana.

– Wydaje mi się, że Inger możemy wykluczyć. Środek, który zażył kapitan Moe, działa bardzo szybko i równie szybko jest z organizmu usuwany. Musiał zostać podany na krótko przed śmiercią.

– Jesteś wyjątkowo wspaniałomyślny, Tor – rzekła Inger z ironią w głosie.

– A co z pozostałymi członkami rodziny? Każda z tych czterech osób mogła podać kapitanowi sporą dawkę środka usypiającego.

– No tak, bez wątpienia – przyznał Erik.

– W towarzystwie nie ma tajemnic! – krzyknął ze swojego kąta Oskar. – Mówcie trochę głośniej, bo nic nie słyszę!

– Słyszysz, słyszysz – odburknęła Inger. – Już ja znam twoje możliwości…

– Syn Fjørnjota na cztery litery, druga „o” – ciągnął nie speszony Oskar.

– A co ty nas tak ciągle wypytujesz? Kto tu rozwiązuje krzyżówkę, ty czy my? – odezwał się zirytowany Terje.

– No, jeśli nie znacie odpowiedzi, sam sobie poszperam w encyklopedii.

Tymczasem z pomocą przyszedł Oskarowi Tor.

– Czy „Logi” pasuje?

Oskar obrzucił Tora podejrzliwym spojrzeniem.

– O, tak łatwo mnie nie nabierzesz. Dopiero co chciałeś mi wmówić, że Jokasta to córka Zeusa. Pół krzyżówki się nie zgodziło, a teraz mam ci uwierzyć?

Oskar podniósł się z kanapy i zniknął za drzwiami biblioteki.

– Co za ulga – odetchnął Arnstein. – Wreszcie możemy swobodnie porozmawiać. Nie mogę zrozumieć, dlaczego na ścieżce, którą szła Grethe, Kari znalazła tak dużo papierków po cukierkach?

– Hm, może Grethe podejrzewała, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo, i chciała zostawić za sobą ślad.

– Słyszeliście, że Grethe wplątała się podobno w jakąś nieciekawą historię na krótko przed swoim wyjazdem z Åsmoen? Co to było?

– To nie ma nic wspólnego ze sprawą – odparł Erik.

– A może jednak? – wtrącił się Tor. – Czy wiesz, o co wtedy chodziło?

Oczy wszystkich zwróciły się na Erika. Chłopak przygryzł wargi i zaczął się jąkać.

– Ludzie zawsze nagadają, Bóg wie co. To… właściwie… Grethe zwierzyła mi się wówczas, że odkryła coś strasznego, przerażającego. Nic więcej nie udało mi się z niej wyciągnąć. Wyjechała tego samego dnia, a w listach nigdy o tym nie wspominała.

W tej chwili w pokoju znowu pojawił się Oskar. Rozmowa urwała się momentalnie. Po dłuższym milczeniu odezwała się Inger:

– Tak sobie myślę o tej naszej nieszczęsnej liście… Dotychczas można ją było traktować jako trochę makabryczny żart, ale teraz, gdy nasze pomysły zaczynają się urzeczywistniać, to naprawdę przestaje być zabawne.

– Inaczej „szantaż” na dziesięć liter; pierwsza „w”? – zapytał z nadzieją na podpowiedź Oskar.

– Daj nam wreszcie spokój? – odburknął Erik. – Jakbyś uważał na lekcjach, to teraz nie potrzebowałbyś naszej pomocy!

– Przynajmniej nikt mnie nie uczył szantażowania. Wy to co innego – powiedział kąśliwie. – A może tym razem ja się od was czegoś nauczę? A nuż się przyda? Najpierw morderstwo, potem mały szantażyk…

Do sprzeczki wtrącił się Tor:

– Dajcie spokój. Nie czas, żebyście się teraz spierali o takie głupstwa. Poza tym myślę, że już czas na nas, prawda, Kari?

Powoli zaczęliśmy się rozchodzić.

Tor był tak miły i odprowadził mnie pod sam dom.

– Bądź czujna, Kari – rzucił na pożegnanie i wrócił do szpitala.

Czułam się zagubiona i bezradna. Nie miałam najmniejszej ochoty siedzieć bezczynnie w domu. Postanowiłam więc przespacerować się kawałek i zajrzeć do działu ewidencji ludności oraz dowiedzieć się czegoś o Olsenach. Budynek, w którym mieścił się urząd gminny, nie odznaczał się szczególnie ciekawą architekturą. Z trudem otworzyłam ciężkie, rzeźbione drzwi i znalazłam się w udekorowanym potężnymi donicami wnętrzu. W recepcji skierowano mnie na pierwsze piętro, prowadziły tam szerokie, ażurowe schody. Po chwili znalazłam się w długim, słabo oświetlonym korytarzu z kilkoma parami drzwi po obu stronach. Dotarłam do właściwych i weszłam do środka.

Przywitały mnie dwie lekko znudzone młode urzędniczki. Zapytałam, czy mogę rozejrzeć się sama w poszukiwaniu interesujących mnie danych.

– Jak myślisz, czy to zgodne z procedurą? – spytała jedna.

Jej koleżanka tylko wzruszyła ramionami, wskazała najbliższy regał i powiedziała: – Proszę bardzo. – Potem zupełnie zapomniała o moim istnieniu.

Szybko odnalazłam półkę z nazwiskiem Olsen, ale osób, które noszą to nazwisko, było bardzo wiele. Wreszcie natrafiłam na dane Andreasa Olsena, natomiast nigdzie nie figurowała Molly Olsen.

Przejrzałam wszystkich Olsenów, ale ku swemu zdumieniu nie znalazłam Oskara. Przecież on także musi znajdować się w tym rejestrze. Jak to możliwe, że nie ma po nim śladu, skoro jest jedynym synem Andreasa? A może nie? A może pani Emilia…

Na wszelki wypadek zajrzałam pod „B”. Oczywiście! Jest Emilia Bakkelund, czyli Molly. Dalej Liliana Weronika – Lilly. Ale zaraz… Oskar Bakkelund – Olsen? Czyżby Oskar miał innego ojca? Mógł urodzić się przed ślubem Emilii z Andreasem. Tę tajemnicę państwo Olsenowie znakomicie ukryli. Chyba że sam Oskar uznał nazwisko ojca za zbyt popularne i dołączył do niego panieńskie nazwisko swojej matki Emilii. Ale wówczas używałby go z dumą, a tego nie robi.

Postanowiłam sprawdzić także dane Inger. Moja przyjaciółka otrzymała na chrzcie tylko jedno imię.

Pierwszą osobą, którą spotkałam po wyjściu z urzędu, był Terje. Tego dnia wyglądał na zdenerwowanego, szedł szybkim krokiem, nie patrząc na boki.

– Terje! – zawołałam. – Dokąd to?

Terje wyraźnie ucieszył się na mój widok. Ku zaskoczeniu żądnych sensacji przechodniów rozłożył ramiona i zawołał:

– Kari, jesteś nareszcie! Już myślałem, że zapadłaś się pod ziemię. Dopiero co byłem u ciebie. Chodź, usiądziemy gdzieś na uboczu, bo tu trochę za tłoczno. Droga jakaś dziwna, nierówna…

– Terje, co ty, piłeś? Czy to jakaś szczególna okazja? Nigdy przedtem cię takiego nie widziałam!

Nieoczekiwanie trafiła mi się sposobność, by dowiedzieć! się czegoś od samego asystenta pana lensmanna. W tym stanie Terje z pewnością niejedno gotów był wyśpiewać.

– Nigdy przedtem nie piłem, więc nie myśl o mnie źle – zaczął się tłumaczyć. – Wszystko przez to morderstwo. Nie bez racji uważacie mnie za postrzeleńca, ale ja też czuję i czasem mam własne problemy, z którymi nie mogę sobie poradzić. Nigdy nie życzyłem źle kapitanowi Moe, uważałem go za dobrego człowieka. Lubiłem też Grethe, choć tak naprawdę niewiele pamiętam z tamtych czasów. Dobrze wiem, jak wuj dręczy się tym wszystkim, a tu nad ranem zjawia się policyjna grupa dochodzeniowa, która ma przejąć całą sprawę. Mnie podziękowano – rzekł z goryczą. – Jestem do niczego, do niczego, rozumiesz?