Usłyszałam głuche uderzenie; znak, że na grządce wdowy wylądował również mój prześladowca.
Pod stopami miałam nierówne, porośnięte kępkami trawy stopnie, ułożone z nieregularnych kamiennych głazów. Musiałam bardzo uważać, żeby nie skręcić nogi. Wiedziałam, że mój napastnik ma podobne kłopoty.
Przecisnęłam się przez gęsty, kłujący żywopłot, który otaczał przydomowy ogród państwa Moe, i znalazłam się na otwartej przestrzeni. Tu nie miałam się już gdzie skryć, pozostawała mi jedynie ucieczka. Kątem oka dostrzegłam stojący niedaleko traktor Grima.
Z minuty na minutę opuszczały mnie siły. W płucach zaczynało mi brakować powietrza, w głowie huczało, a serce waliło jak młot. Mimo to wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać nawet na moment, bo wtedy nie będę w stanie biec dalej.
Obejrzałam się za siebie i, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, nikogo nie zauważyłam. Czyżby mój prześladowca dał za wygraną?
Nagle oblał mnie zimny pot, za plecami usłyszałam turkot silnika.
Traktor!
Boże, Boże, co ze mną będzie? Dlaczego byłam taka głupia i wybrałam ucieczkę przez pole? Powinnam była raczej kierować się w stronę osiedla drogą, choć to było trochę dalej. Na szosie może szybciej ktoś by mi pomógł. Ale teraz było już za późno. Powoli zaczynałam wpadać w panikę i traciłam resztki zimnej krwi.
A gdyby tak… Nagle zdałam sobie sprawę, że traktor z doczepioną koparką nie osiągnie zbyt dużej prędkości, a więc moja szansa na ratunek rośnie. Może mi się uda, może sobie poradzę?
Mimo to wciąż miałam wrażenie, że huk silnika dochodzi z niewielkiej odległości. Odwróciłam się w biegu i wówczas serce podskoczyło mi do gardła.
Koparka nie była podłączona, stała spokojnie niedaleko zagrody Grima. W moim kierunku nieubłagalnie sunął sam traktor. Chociaż nie sam – mniej więcej na wysokości mojej talii miał zamontowaną szeroką, tępo zakończoną szuflę.
Dzieliło mnie od niej najwyżej dziesięć metrów.
Nie wiedziałam, co robić. Na pewno nie zdążę dobiec do lasu. Nie mogłam rzucić się w głąb piaskowni, gdyż wtedy skazałabym się na śmierć pod zwałami piachu.
Nagle odkryłam jeszcze jedno rozwiązanie. Nie namyślając się, błyskawicznie zawróciłam, minęłam warczącą maszynę, po czym popędziłam z powrotem w stronę domu kapitana Moe.
Usłyszałam, że traktor zatrzymał się, a następnie prawdopodobnie także nawrócił. W tej samej chwili spostrzegłam też, że w moją stronę ktoś biegnie.
– Nie, nie idź tam! On cię zabije! To szaleniec! – wrzasnęłam.
Z tej odległości nie mógł mnie usłyszeć. Zorientowałam się natomiast, że woła do mnie i coś mi pokazuje.
Szansa na ratunek malała z sekundy na sekundę. Od zabudowań wciąż dzieliła mnie odległość kilkuset metrów. Traciłam resztki sił, nic już nie widziałam, biegłam prawie po omacku, oczy zalewał mi pot i łzy.
Traktor był tuż za mną, gdy wreszcie posłyszałam wołanie:
– Kari, uskok! Słyszysz? Biegnij w prawo!
Ledwie dysząc, na nogach jak z waty, skręciłam na prawo. Traktor zahamował i znowu ruszył za mną. Najpierw nie miałam pojęcia, dlaczego znalazłam się w tym miejscu, przestałam już zupełnie myśleć, czułam tylko straszliwe dudnienie w skroniach. Po chwili jednak zorientowałam się, że znajduję się na stromym zboczu. Przebiegłam kilkadziesiąt metrów, po czym przystanęłam na moment, by złapać oddech.
Maszyna wciąż ciężko toczyła się za mną, ale na wąskich stromych ścieżkach wcale nie było to łatwe. Jeszcze trudniej przychodziło pokonywać jej ostre zakręty. W pewnej chwili ciężki pojazd przechylił się na bok i potoczył w dół, kilkakrotnie dachując. Silnik jeszcze nie zgasł, koła kręciły się w powietrzu, a okolicę wypełnił przeraźliwy łoskot. Traktor zatrzymał się z hukiem na potężnym dębie tuż przy strumyku.
Opadłam bez sił na kolana. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Z trudem łapałam powietrze, z moich zbolałych płuc wydobywał się okropny świst. Mimo że wokół zapanowała cisza, wciąż miałam w uszach nieopisany szum.
Ból w piersiach, zamiast ustępować, wzmagał się z minuty na minutę. W oczach zrobiło mi się zupełnie ciemno, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Nawet nie zauważyłam, że z miejsca, w którym traktor zderzył się z drzewem, podniósł się mężczyzna. Był już prawie na wyciągnięcie ręki, gdy, jęcząc z przerażenia, odczołgałam się kilka metrów.
Ledwo żyłam. Skuliłam się w oczekiwaniu na najgorsze, na ostateczny cios.
Tymczasem wokół mnie zapanował nieopisany chaos. Nagle wydało mi się, że słyszę krzyki wielu mężczyzn. Wciąż nic nie widziałam, bo oczy zaszły mi mgłą.
Po jakimś czasie zorientowałam się, że tuż przy mnie z jednej strony klęczy Arnstein, z drugiej zaś Inger. Nie miałam na nic siły i prosiłam, żeby zostawili mnie w spokoju. Zaraz też w odległości zaledwie kilku metrów ode mnie zobaczyłam dwu walczących zaciekle mężczyzn. Byli to Tor i Grim. Od strony zabudowań nadbiegali policjanci. Musiałam chyba widzieć podwójnie, bo nagle zobaczyłam mnóstwo ludzi. Molly krzyczała przeraźliwie, podniecony Terje skakał wokół walczących, kibicując jednemu z nich. Grim siedział okrakiem na Torze i z całych sił zaciskał mu ręce na krtani. Ktoś kogoś przekrzykiwał, po czym, jak nożem uciął, zapadła cisza.
Gdy po jakimś czasie oprzytomniałam, czterech policjantów trzymało w żelaznym uścisku wyrywającego się Grima. Był rozwścieczony do ostatnich granic. Obok Magnussen pomagał Torowi podnieść się z ziemi.
Położyłam głowę na ramieniu Arnsteina i szepnęłam:
– Arnstein, powiedz, że to nieprawda. Że to tylko zły sen, który zaraz minie…
Arnstein pogładził mnie łagodnie po głowie.
– Już po wszystkim, już dobrze, Kari. Teraz jesteś bezpieczna – zapewnił ciepło. – Już go mają. Nikomu nie zrobi więcej krzywdy.
Po kwadransie odwieziono mnie do domu. Nie minęła godzina, a ja leżałam w wygodnym fotelu taty.
Niewiele mówiliśmy. Czekaliśmy w napięciu, aż zjawi się pan Magnussen i zda relację z pierwszego przesłuchania.
Morderca! Teraz, gdy już wiedzieliśmy, kto nim jest, słowo to nabrało dla nas jeszcze bardziej przerażającego brzmienia. Nikt z nas nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
Wreszcie zjawił się lensmann. Wyglądał na wyjątkowo zmęczonego, ale w jego oczach płonął jasny ogień. Sprawa nareszcie się wyjaśniła i lensmann mógł po raz pierwszy od wielu dni odetchnąć z ulgą.
Mama wniosła dzbanek ze świeżo zaparzoną aromatyczną kawą. Po pokoju rozszedł się kuszący zapach. Przy stole, wokół którego zasiedliśmy, zrobiło się ciasno, gdyż na wyjaśnienia lensmanna czekali z niecierpliwością także moi przyjaciele.
W końcu, jak zwykle, pierwsza odezwała się Inger.
– Im więcej się dzieje, tym mniej pojmuję – wyznała. – Jak doszło do tej napaści? Dlaczego zaryzykował, skoro dom był przecież pełen policji?
– Po pierwsze, wcale nie wiedział, że w domu nadal są funkcjonariusze – odparł Magnussen – a poza tym nie spodziewał się, że wrócę do domu państwa Moe. Wy także nie mogliście się doczekać Kari i postanowiliście jej poszukać. Napastnika najbardziej zirytował fakt, że nie udało mu się unieszkodliwić dziewczyny. Kari odkryła jego tajemnicę, więc musiała zginąć. Myślę, że całkiem stracił panowanie nad sobą, bo uganianie się za dziewczyną traktorem na otwartej przestrzeni to naprawdę idiotyczny pomysł. Później wam dokładnie opowiem, jak doszło do tego wszystkiego. Teraz nie mogę zostawać tu zbyt długo, mam pilną sprawę w mieście.