Moja mama zapytała nieśmiało:
– Czy to o niego chodzi?
– Tak – odparł lensmann.
– Mów, Kari, jak było? – ponaglał Arnstein.
Wciąż czułam, że jestem słaba i wycieńczona. Gdy podniosłam filiżankę z kawą do ust, ręce wciąż mi drżały.
– Przypominacie sobie, że rozmawialiśmy o szantażu. Wydawało nam się, że właśnie wtedy Oskar tak dziwnie zareagował. Ja miałam jednak wrażenie, że tajemnica tkwi w czymś innym. Gdy opuściliście dom, zostałam na chwilę sama i zaczęłam dokładnie analizować, co się działo ostatniego wieczoru z Oskarem. Przypomniałam sobie, że w pewnej chwili wyszedł do biblioteki, aby sprawdzić, kim jest Fjørnjot. Więc i ja postanowiłam zrobić to samo.
– Naturalnie poszłaś sama, bez żadnej opieki! – wtrącił lensmann.
– No tak. Nie sądziłam, że sprawdzanie haseł w encyklopedii może nieść ze sobą jakieś ryzyko. Odnalazłam to słowo; ów Fjørnjot był postacią z mitologii nordyckiej. Miał trzech synów: Jogi to bóg ognia, Hler był patronem morza, a trzeci z nich, patron pioruna, miał na imię Kári. Dziś nazwalibyśmy go Kåre.
Młodzi przysłuchiwali mi się z wyraźnym zdumieniem.
– Ja nadal niewiele z tego rozumiem – rzekła Inger.
– Tylko my dwoje, ja i Oskar, wiedzieliśmy, że Tor i jego bracia noszą imiona po mitologicznych postaciach. Ale żadne z nas nie miało pojęcia, jak ci bogowie się nazywali. Dopiero Oskar przypadkiem odkrył, że Tor naprawdę ma na imię Kári.
Inger rozłożyła ramiona.
– Ale dlaczego?
Lensmann Magnussen nagle jakby zapomniał o pośpiechu. Rozparł się wygodnie w fotelu i zaczął mówić.
– Bråthen złożył przed godziną wyczerpujące zeznanie. Można powiedzieć, że największym zagrożeniem dla mordercy i jego planów okazała się właśnie nasza wszędobylska panna Land. Najpierw przypadkiem podsłuchała rozmowę Grethe i Bråthena. Potem natknęła się na zwłoki zamordowanej dziewczyny, których sprawca jeszcze nie zdążył ukryć. Nie przyjmowała lekarstw tak, jak inni posłuszni pacjenci, tylko odkładała je na później, aż w końcu odkrył je ordynator. To ona wydzwaniała do Bråthena o każdej możliwej porze i nie dawała mu spokoju. Rad nierad, musiał robić dobrą minę do złej gry. W końcu jednak miarka się przebrała i nie wytrzymał. No, Kari, teraz już pewnie się domyślasz, czemu doszło do wszystkich tych tragicznych wydarzeń? Pamiętasz, że Bråthen opowiadał ci kiedyś swoją historię?
– Chodzi o jego byłą żonę i pewnie ten tajemniczy Archangielsk? – zapytałam na wszelki wypadek.
– Właśnie. Kari wspominała o mężczyźnie, który mówił z obcym akcentem. Uważaliśmy, że to może być fiński. Kari zapamiętała wtedy zaledwie dwa, trzy pojedyncze słowa. Swoje własne imię, Kari, bo pod tym właśnie imieniem poznała go Grethe w szpitalu. Sam wspominał, że nazywano go tam panem piorunów, czyli Kári. Drugim słowem była, według relacji naszej pannicy, nazwa miejscowości, lecz nie chodziło o Archangielsk, tylko Arkanger. Wiemy, że żona Bråthena zmarła w Arkanger i tam została pochowana. Początkowo uważano nawet, że zmarła śmiercią naturalną. Bråthen kłamał, kiedy twierdził, że jego żona podejmowała próby samobójcze. Rzeczywiście, cierpiała z powodu silnych stanów maniakalno – depresyjnych i podobno kilkakrotnie straszyła męża, że targnie się na życie, ale nigdy naprawdę tego nie próbowała. Była poważnie chora, często wracała do szpitala i nigdy w pełni nie powróciłaby do zdrowia. Stała na drodze do jego wolności. Należał wszak do mężczyzn, którzy nie zamierzają rezygnować z życiowych uciech, i wkrótce wdał się w romans z młodą salową. Ich związek szybko rozkwitł, a nowa ukochana nieraz się żaliła, że Bråthen jest nie dla niej, gdyż pozostaje związany przysięgą małżeńską. Tak się złożyło, że owa kobieta dysponowała sporym majątkiem, a Torowi pieniądze były potrzebne.
– Zaraz, zaraz, powiedział pan, że to salowa… – wtrącił zdumiony Arnstein.
– No właśnie. Domyślasz się już pewnie, o kogo chodzi?
– Grethe?
– Tak. Przez jakiś czas rzeczywiście pracowała w szpitalu. Była do szaleństwa zakochana w Bråthenie. Zresztą nie tylko jej Tor się podobał. Prawdą jest, że ordynator zalecił Torowi urlop. Bråthen jednak potajemnie wrócił do Arkanger, nocą niepostrzeżenie dostał się na teren szpitala, gdzie znał niemal każdy kąt, i zamordował swoją żonę, pozorując samobójstwo. Nikt tego nie podważał, bo, jak już wspomniałem, pani Bråthen wielokrotnie mówiła, że nie chce żyć, że dla najbliższych jest tylko ciężarem.
– Wujku, a nie sądzisz czasem, że Bråthen w pewnym stopniu przyczynił się do choroby swojej żony? Sam wiesz, że nawet zwierzę tak by nie postępowało jak on.
– Rozumiem, co masz na myśli. To niewykluczone. Bråthen to drań jakich mało. Ale o czym to ja mówiłem? Aha, pech chciał, że kiedy Bråthen skradał się do sali, w której leżała jego żona, zauważyła go Grethe. Poszła jego śladem i natknęła się na niego na korytarzu w chwili, gdy wychodził od żony.
– Korytarz… – przerwałam zamyślona. – A więc o tym wówczas rozmawiali…
– Najprawdopodobniej. Dla Tora była to katastrofa. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że on tej nocy był w szpitalu. Przecenił też siłę uczucia, jakim darzyła go Grethe. Naiwnie wierzył, że dziewczyna i tak przy nim zostanie. Zabronił jej wspominać komukolwiek o ich spotkaniu.
Lensmann przerwał na chwilę, by złapać oddech, po czym podjął swą opowieść:
– Grethe przeraziła się wówczas nie na żarty. Nie chciała uwierzyć, że Bråthen mógł się posunąć do morderstwa, ale wpadła w panikę i po prostu uciekła przed nim. Znalazła się w Sztokholmie, zmieniła nazwisko i wówczas przestała korespondować z Erikiem i z Kari. Przypominasz sobie jej ostatni list do ciebie? Pisała, że prześladuje ją pech. Wprawdzie Bråthen nie mógł jej w żaden sposób odnaleźć, ale nie zaprzestał poszukiwań. Grethe stanowiła dla niego śmiertelne zagrożenie. Przypuszczał, że wyrzuty sumienia skłonią ją w końcu do złożenia obciążających go zeznań. Nie mógł do tego dopuścić. Postanowił przenieść się do Åsmoen. Wierzył, że Grethe wróci kiedyś do swojego rodzinnego miasteczka. No i, jak łatwo się domyślić, jedno morderstwo pociągnęło za sobą kolejne. Tor nie potrafił znaleźć Grethe, za to ona doskonale wiedziała o każdym jego kroku. Zdawała sobie sprawę, że jej śmiertelny wróg zamieszkał teraz w Åsmoen. Dlatego trzymała się z dala od rodziny. Kiedy jednak usłyszała w radio o śmierci ojca, zdecydowała się przyjechać. Do jednego z przyjaciół, który wędrował gdzieś po Europie, napisała list. Jak dotąd, nie udało się nam skontaktować z tym mężczyzną. W korespondencji wskazała na Kári jako potencjalnego sprawcę. Zapomniała jednak o akcencie nad „a”, bo tak poprawnie pisze się to imię. Stąd całe zamieszanie.
– Uff! – odetchnęłam z ulgą. – Nareszcie się wyjaśniło.
– Bråthen także słyszał ogłoszenie nadane przez radio i uznał, ze to szansa dla niego. Swoją drogą, lekarz raczej nie jest wysyłany na pocztę po korespondencję. Na ogół przynosi ją na miejsce listonosz. Chyba o tym zapomniałaś, Kari?
– Ojej, nawet mi to nie przyszło do głowy!
– A widzisz. Bråthen kontrolował po prostu każdy z przyjeżdżających pociągów i wciąż szukał okazji, by o określonej godzinie wpaść na dworzec.
– Ach, teraz już rozumiem, dlaczego zwrócił uwagę na mnie, gdy z ust pracownika biura rzeczy znalezionych padło imię Kari. Przecież on też tak samo się nazywał!
– Zgadza się – rzekł Magnussen. – Grethe przyjechała jednak następnym pociągiem. Bråthen wyszedł jej na spotkanie. Dziewczyna musiała się okropnie przerazić, ale on jakoś ją uspokoił. Wmówił jej, że bardzo za nią tęsknił. Przekonywał, że wcale nie zamordował żony, tylko wrócił do niej, bo tak strasznie się o nią niepokoił. Ale wówczas żona już nie żyła. Według jego słów śmierć żony nadeszła tak nagle, że w szoku kazał Grethe milczeć. Gdy Grethe stanęła oko w oko z Torem, jego osobisty urok i jej dawne uczucie znów dały o sobie znać. Tymczasem Bråthen dyskretnie kierował się w stronę lasu. Grethe, już uspokojona, wypowiedziała wówczas zdanie, które posłyszała ukryta niedaleko Kari: „Jaka ja byłam głupia! Jak mogłam cię podejrzewać o coś tak strasznego!”. Czuła się znowu szczęśliwa. Młodzi rozmawiali jakiś czas, wspominali dawne dzieje, a potem Grethe opowiedziała Bråthenowi o waszych spotkaniach na bagniskach. Ostatnie słowa, jakie dotarły do uszu Kari, to: „Opowiem ci wszystko od początku”. I opowiedziała o nienawiści, jaką przed laty żywiliście do pani Lilly i rodziny Olsenów. Gdy oboje dotarli do szałasu, Grethe wyciągnęła z ukrycia waszą listę. Bråthen zaszedł ją od tyłu, uniósł z ziemi duży kamień i zadał śmiertelny cios w głowę. Grethe nie zdążyła nawet zareagować. Tymczasem on postanowił na razie ukryć zwłoki pod starymi kocami. Nie pomyślał jednak o tym, że dziewczyna już od drogowskazu na rozdrożu cały czas podjadała swoje ulubione toffi i beztrosko rzucała papierki na ziemię. Zadowolony wrócił na dworzec, wsiadł do samochodu i odjechał w stronę szpitala.