Выбрать главу

Po popołudniu zadzwoniłam do Erika. Bardzo ucieszył się na wieść, że już jestem w domu.

– Kari, jak to dobrze, że przyjechałaś!

Gdy złożyłam mu kondolencje z powodu śmierci ojca, usłyszałam, że zaczął mu drżeć głos.

– Jesteś nareszcie! Brakowało mi ciebie. Potrzebuję kogoś, kto się wreszcie za mną ujmie! Kari, chyba mogę na ciebie liczyć? Już dłużej nie zniosę tej atmosfery. Dotąd myślałem, że wszystko jest na dobrej drodze, że się jakoś ułoży, a tu nagle takie nieszczęście! Zostałem zupełnie sam, Kari! Co ja mam…

Nagle przerwał, po czym radykalnie zmienił ton głosu, teraz mówił zupełnie normalnie. Domyśliłam się, że ktoś niespodziewanie wszedł do pokoju, z którego telefonował.

– Ach, tak? Kari, to świetnie. Czy zostaniesz tym razem na dłużej?

– Zostaję na stałe. Chciałabym się dowiedzieć, czy udało się wam odszukać Grethe?

– Nie. Pytaliśmy wszędzie, ale ona jakby zapadła się pod ziemię. Wczoraj nadaliśmy nawet komunikat w radiu, więc może gdzieś go usłyszy. Kari, przyjdziesz jutro na pogrzeb?

– Tak, naturalnie. Na pewno się spotkamy.

– No to do zobaczenia. Fajnie, że zadzwoniłaś.

I na tym rozmowa się skończyła.

Erik wyraźnie ukrywał przed kimś swoje problemy. W jego głosie wyczuwało się niepokój. Wprawdzie nie raz popadał w zły nastrój, często miewał chandrę, ale teraz naprawdę sprawiał wrażenie bardzo przygnębionego.

Po południu wybrałam się na spacer. Powiedziałam rodzicom, że muszę zaczerpnąć świeżego powietrza, ale swoje kroki od razu skierowałam w stronę szpitala. Szło się do niego stromo pod górę, gdyż położony był w najwyższym w okolicy miejscu.

Raz po raz mijałam ogromne wyrwy, z których wielkie koparki wydobyły wcześniej piasek. W oddali widziałam wznoszące się ku niebu dźwigi, które wyglądały jak zapałki na tle żółtawych ścian piaskowni. Zatrzymałam się na chwilę na skraju lasku, skąd dochodziło nastrojowe, melancholijne szemranie liści w koronach drzew. Z daleka usłyszałam gwizd oddalającego się pociągu. Powoli nad okolicą zapadał zmrok. Przysiadłam na powalonym przez wiosenną wichurę pniu i poczułam ogarniający mnie błogi spokój.

Gdybym zachorowała na jakąś poważną chorobę, na przykład na zapalenie płuc, być może miałabym okazję spotkać mężczyznę o miedzianych włosach. Szybko jednak porzuciłam tę myśl. Przesiadywanie na zimnym, gdzieniegdzie pokrytym lodem drzewie prędzej zapędzi mnie z katarem do łóżka niż do szpitala.

Zrobiło się późno i czas było wracać do domu. Nie czułam się zbyt pewnie w ogarniętych ciemnościami odludnych miejscach. Postanowiłam, że następnego dnia przyjdę tu wcześniej i rozejrzę się po okolicy. Może mój ideał mieszka gdzieś w pobliżu? A może odwiedzę w szpitalu kogoś znajomego?

Nagle do moich uszu doleciały urywki czyjejś rozmowy.

Nieopodal, kilkanaście metrów od miejsca, gdzie przysiadłam, szło dwoje ludzi. Było już prawie ciemno, więc dostrzegłam jedynie zarysy ich sylwetek. Jeden z głosów należał do kobiety, która mówiła szybko i z wyraźnym zaangażowaniem. Nie wiedziałam, czy druga osoba to mężczyzna czy kobieta. Chciałam powrócić do moich romantycznych rojeń, gdy nieoczekiwanie usłyszałam znajome nazwisko – „Moe”, a w chwilę później moje własne imię. Nadstawiłam uszu.

Co do pierwszego słowa, być może przesłyszałam się, ale nie miałam wątpliwości, że mówiono o jakiejś Kari. Może tych dwoje zauważyło mnie w mroku. Właśnie zamierzałam się podnieść i wyjść im naprzeciw, kiedy naraz skręcili w drugą stronę.

Usiłowałam wychwycić sens rozmowy. Nie było to jednak proste, gdyż oboje rozmawiali półgłosem. Jednak po chwili usłyszałam wyraźnie jedno z wypowiadanych przez kobietę zdań:

– Ależ ja byłam głupia! Jak mogłam podejrzewać cię o coś takiego? Czy możesz mi to wybaczyć?

Druga osoba odrzekła coś niewyraźnie. Pomyślałam, że to pewnie para narzeczonych, którzy pokłócili się ze sobą, a teraz chcą się pogodzić.

Naraz kobieta jeszcze bardziej zniżyła głos, a ja usłyszałam jedynie kilka nie związanych ze sobą słów. Najpierw chyba „korytarz”, potem… o ile mnie słuch nie zawiódł – „gospodarstwo”. Po raz drugi w rozmowie pojawiło się też imię Kari.

Ciekawiło mnie, czy to o mnie samą chodzi, choć wydawało mi się to mało prawdopodobne. Przecież wiele kobiet nosi to imię. Poza tym miałam wrażenie, że głos kobiety jest mi skądś znany.

Para kontynuowała konwersację. Drugi rozmówca sprawiał wrażenie obcokrajowca, gdyż mówił wyraźnie z obcym akcentem. Ton jego głosu był nieprzyjemny, jakby opryskliwy. Na koniec usłyszałam jeszcze kilka urwanych zdań i nazwę jakiegoś rosyjskiego miasta. Wreszcie para całkiem się oddaliła.

Przypadkiem podsłuchana rozmowa rozbudziła moją ciekawość. Miałam ochotę pobiec za nimi i zapytać, czy to o mnie mówili.

Dopiero teraz poczułam przejmujące zimno i zdecydowałam, że czas najwyższy na powrót do domu.

Grim nie mógł się mnie widocznie doczekać, bo gdy zjawiłam się w domu, już siedział rozparty w fotelu i żywo dyskutował z moim tatą. I tym razem uderzył mnie jego nienaganny wygląd: umyte i starannie przyczesane włosy, elegancka koszula i idealnie wyprasowane spodnie. Nigdy przedtem nie widziałam go tak zadbanego. Tym razem zrobił na mnie ogromne wrażenie.

– Długo czekałeś? – zapytałam.

– Nie, przyszedłem dosłownie przed paroma minutami.

Do pokoju wkroczyła mama z tacą pełną ciasteczek oraz herbatą. Gdy wypiliśmy herbatę, Grim zapytał:

– Masz ochotę obejrzeć zwierzęta?

– Pewnie.

Od czasu gdy rozpoczęłam studia w stolicy, tradycją stały się odwiedziny u Grima w czasie moich krótkich pobytów w domu. Za każdym razem dokonywałam „inspekcji” jego gospodarstwa, a zwłaszcza zwierząt.

Włożyłam płaszcz i oboje wyszliśmy.

W drodze zapytałam Grima ostrożnie:

– Możesz mi powiedzieć, co takiego dzieje się u rodziny Moe?

– Co masz na myśli? – Grim był wyraźnie zaskoczony.

– Ani ojciec, ani mama nie chcą mi nic powiedzieć, podejrzewam, że coś przede mną ukrywają. Powiedz, o co chodzi? Nie chcesz chyba, żebym słuchała tutejszych plotek?

Grim nie odzywał się przez dłuższą chwilę, tak jakby zastanawiał się, o czym powinien mi opowiedzieć. Byliśmy już przy jego oborze, gdy więc otworzył szerokie wrota, uderzyło nas gorące, duszne powietrze. Skrzypnięcie zawiasów w starych drzwiach wzruszyło mnie, gdyż wywołało mnóstwo ciepłych wspomnień. Żarówki nie miały kloszy i świeciły jaskrawym światłem prosto w oczy.

Wreszcie Grim odezwał się:

– Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie w szałasie? Od tamtej pory minęło już chyba z sześć, siedem lat.

– Owszem. Układaliśmy wtedy plan zemsty na pannie Lilly.

– Zgadza się. Przypominasz sobie, jaki był pomysł Inger?

– Jasne. Chciała uwieść kapitana Moe.

– No właśnie. I to jej się udało.

– Co? Co ty mówisz, to niemożliwe!

– A jednak. Kapitan Moe postanowił rozwieść się z żoną i ożenić z Inger Nilsen.

Byłam zaszokowana tą wiadomością.

– Ale… przecież on jest… był chyba ze dwa razy starszy od niej? Jak ona sobie to wyobrażała?

Grim spojrzał na mnie takim wzrokiem, że ciarki przeszły mi po plecach. Teraz rzeczywiście przypominał nieprzyjaznego trolla.

– Nie wiem, Kari. Ale myślę, że nie traktowała tego związku zbyt poważnie. Chciała przede wszystkim odegrać się na Lilly, która nigdy nie kryła niechęci do Inger. Często była dla niej nieprzyjemna, przygadywała jej, wytykała lekkomyślność i zły charakter.

– No tak, ale… Czy to znaczy, że dwoje z nas potraktowało te dziecinne pomysły poważnie? Najpierw Grethe, która zapadła się pod ziemię, a teraz znowu Inger. Wiesz, dopiero teraz rozumiem, co miała na myśli moja mama – dodałam cicho.