– Daj mi je – syknęła Cathy, wyrywając jej dżinsy z ręki. – To się robi tak. – Złożyła równo nogawki, wetknęła ich końce pod brodę i kilkoma wprawnymi ruchami, niczym magik na scenie, złożyła dżinsy w idealną kostkę. Obrzuciła podejrzliwym wzrokiem stertę ubrań piętrzącą się na tapczanie i zapytała: – Dopiero dziś to wszystko uprałaś?
– Wcześniej nie miałam…
– Nie pomogą ci żadne wymówki, skoro nadal mieszkasz sama.
– Ale pracuję na dwóch etatach.
– No cóż, ja miałam na głowie dwie córki i hydraulika, a jakoś zawsze ze wszystkim dawałam sobie radę.
Sara zerknęła na siostrę, oczekując jej pomocy, ale Tessa była całkowicie pochłonięta dobieraniem skarpetek do pary i tylko miotała na boki wzrokiem zdolnym chyba rozszczepiać atomy.
– Najlepiej wkładaj brudne rzeczy od razu do pralki – ciągnęła Cathy – a gdy uzbiera się ich cały bęben, puszczaj pranie, żeby nigdy więcej nie mieć do czynienia z taką stertą ubrań. – Rozpostarła w rękach bawełnianą koszulkę, którą Sara przed chwilą starannie złożyła. Obejrzała ją dokładnie i wykrzywiła usta z dezaprobatą. – Dlaczego nie używasz płynu zmiękczającego do tkanin? Przecież w ubiegłym tygodniu zostawiłam ci na stole w kuchni bon promocyjny.
Zrezygnowana Sara uklękła na podłodze przed stertą książek, próbując wybrać sobie coś do czytania na plaży.
– Z tego, co słyszałam – podjęła ochoczo Tessa – nie będziesz miała zbyt wiele czasu na lekturę.
Sara właśnie na to liczyła, ale nie mogła powiedzieć tego głośno przy matce.
– Mężczyzna jego pokroju… – zaczęła Cathy, ale zająknęła się, po czym dodała łagodniejszym tonem: – Wiem, że nie masz ochoty tego wysłuchiwać, Saro, ale widzę, że zadurzyłaś się po uszy.
Obejrzała się na matkę.
– Dzięki za zaufanie, mamo. Cathy zmarszczyła brwi.
– Nie masz zamiaru włożyć stanika pod tę koszulkę? Przecież wyraźnie widać ci oba…
– Teraz lepiej? – Sara ze złością wyszarpnęła spód koszulki zza paska, wstając z podłogi.
– Poza tym te szorty kiepsko na tobie leżą. Czyżbyś ostatnio schudła?
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Prawie godzinę poświęciła na to, by wybrać na podróż strój dość luźny i swobodny, ale nie sprawiający wrażenia, że dobierała go przez godzinę.
– One muszą być workowate – powiedziała, odciągając szorty na pośladkach. – To taki krój.
– Na miłość boską, Saro. Przeglądałaś się w lustrze od tyłu? Podejrzewam, że nie. – Tessa zachichotała, a Cathy I dodała łagodniejszym tonem: – Kochanie, w oczy rzucają się tylko twoje odstające łopatki i pośladki. „Workowate” rzeczy z pewnością nie są przeznaczone dla kobiet o twojej sylwetce.
Sara wzięła głębszy oddech, poprawiając ubranie przed lustrem.
– Przepraszam – syknęła najuprzejmiej jak potrafiła, po czym weszła do łazienki, z trudem się powstrzymując, by z hukiem nie trzasnąć drzwiami.
Opuściła pokrywę sedesu, usiadła na niej i zakryła dłońmi twarz. Przez drzwi doleciało utyskiwanie matki na elektryzujące się tkaniny i retoryczne pytanie, po co i ma zostawiać córce kupony promocyjne, skoro ona niej zamierza z nich korzystać.
Sara zasłoniła rękoma uszy, przez co gderliwy monolog matki zamienił się w nierozpoznawalny, stłumiony gwar, prawie równie nieznośny, jak tortura polegająca na wbijaniu rozżarzonych igieł w bębenki. Od czasu, gdy zaczęła się spotykać z Jeffreyem, Cathy nieustannie urządzała jej takie moralizatorskie pogadanki. Okazywało się, że niczego nie potrafi zrobić dobrze, poczynając od zachowania się przy stole podczas obiadu, a skończywszy na sposobie parkowania samochodu na podjeździe przed domem. Z jednej strony pragnęła otwartej konfrontacji z matką na temat jej bezmyślnego krytykanctwa, z drugiej zaś, tej bardziej ugodowej, dobrze rozumiała, że jest to jedynie przejaw matczynej troski.
Spojrzała na zegarek, błagając w duchu Jeffreya, żeby przyjechał jak najszybciej i wybawił ją z opresji. Rzadko się spóźniał, co również zaliczała do cech godnych podziwu. Cathy uważała go za chama i prostaka, a przecież zawsze miał w kieszeni czystą chusteczkę, zawsze otwierał drzwi i przepuszczał Sarę przodem. Kiedy w restauracji wstawała od stolika, i on natychmiast podrywał się z krzesła. Zawsze pomagał jej włożyć płaszcz i brał od niej teczkę, gdy szli razem ulicą. Jakby tego było mało, już przy pierwszej sposobności udowodnił, jakim jest wspaniałym kochankiem, tak że omal nie zmiażdżyła sobie zębów trzonowych, z całej siły zaciskając szczęki, żeby nie krzyczeć na cały głos z rozkoszy.
– Saro? – odezwała się Cathy z troską w głosie, pukając do drzwi. – Wszystko w porządku, kochanie?
Spuściła wodę i odkręciła kran nad umywalką, odczekała chwilę, po czym otworzyła drzwi i ujrzała przed sobą dwie pary oczu, matki i siostry, wpatrzone w nią wyczekująco.
Cathy podniosła trzymaną w ręku czerwoną bluzkę.
– Moim zdaniem w tym kolorze jest ci nie najlepiej.
– Dzięki.
Sara wyrwała jej bluzkę z ręki i rzuciła do kosza na brudną bieliznę. Znowu uklękła przed książkami, zastanawiając się, czy wziąć coś z klasyki, żeby zrobić wrażenie na Jeffreyu, czy raczej wybrać coś lżejszego, czym z przyjemnością będzie mogła zabić czas.
– Nie wiem nawet, dlaczego zdecydowałaś się wyjechać z nim nad morze – ciągnęła matka. – Zawsze spiekasz się już pierwszego dnia na plaży. Masz wystarczający zapas olejku do opalania?
Nawet nie oglądając się, zdjęła z półki i uniosła nad głowę niedawno kupioną buteleczkę blokera przeznaczonego na pobyt w tropikach.
– Poza tym wiesz, jak łatwo wyskakują ci piegi. I masz takie białe nogi. Na twoim miejscu nie włożyłabym szortów, gdybym miała takie nogi.
Tessa znowu zachichotała.
– Jak się nazywała ta bohaterka Gidget, która chodziła po plaży w kapeluszu z ogromnym rondem?
Sara skarciła siostrę ostrym spojrzeniem. Tessa pokazała palcem najpierw papierową torbę z ciasteczkami, a następnie swoje usta, dając jej do zrozumienia, jakim sposobem może sobie kupić jej milczenie.
– Larue – odparła Sara, jeszcze dalej odsuwając torbę.
– Tessie – odezwała się matka. – Bądź tak dobra i rozjj łóż deskę do prasowania. – Przeniosła wzrok na Sarę i zapytała: – A czy ty w ogóle masz żelazko?
Ona jednak śmiało spojrzała matce w oczy.
– Owszem. Jest w spiżarce.
Cathy głośno cmoknęła, a gdy Tessa wyszła z pokoju, zapytała:
– Kiedy robiłaś to pranie?
– Wczoraj.
– Gdybyś od razu wyprasowała…
– Gdybym w ogóle nie nosiła ubrań, nie miałabyś się czym przejmować.
– Powiedziałaś mi dokładnie to samo, gdy miałaś sześć lat.
Sara zbyła tę uwagę milczeniem.
– Gdyby to zależało tylko od ciebie, pewnie chodziłabyś do szkoły nago – mruknęła matka.
Sara sięgnęła po pierwszą z wierzchu książkę i zaczęła ją bezmyślnie kartkować, bo nawet na nią nie zerknęła. Słyszała, jak za jej plecami matka roztrzepuje kolejne sztuki ubrania i składa je po swojemu.
– Gdyby chodziło o Tessę – odezwała się znowu Cathy – ani trochę bym się nie przejmowała. Prawdę powiedziawszy… – zaśmiała się gardłowo, roztrzepując następną koszulkę -…prędzej bym się wtedy martwiła o Jeffreya.
Sara popatrzyła na okładkę kieszonkowego wydania, na której był narysowany zakrwawiony sztylet, i odłożyła książkę, żeby ją zabrać.
– Jeffrey Tolliver należy do mężczyzn mających wielkie doświadczenie. Dużo większe niż ty, moja droga. Więc nie masz się co tak ironicznie uśmiechać, młoda damo. Może dotrze do ciebie wreszcie, że nie mówię tylko o tym, co się dzieje w pościeli.