Stephens poderwał obie ręce do góry.
– Przepraszam – bąknął. – Ja tylko…
Zabójca w lobby szybko wrócił do pilnowania drzwi frontowych, a Smith podszedł do Brada. Nie spuszczając oczu z bandyty w sekretariacie, Sara pospiesznie wsunęła rękę pod plecy Jeffreya i szepnęła:
– Portfel.
Uniósł się odrobinę, żeby ułatwić jej sięgnięcie do tylnej kieszeni spodni. Zdołała wyciągnąć portfel w samą porę, zanim Smith ponownie odwrócił się do nich. Czujnym spojrzeniem omiótł całą grupę, jakby szósty zmysł ostrzegał go przed zagrożeniem. Dziewczynki były tak przerażone, że bały się choćby poruszyć, natomiast Marla sprawiała wrażenie całkowicie pochłoniętej własnymi myślami, stała ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w podłogę.
– Może ty mógłbyś… – zaczął nieśmiało Brad. Smith pospiesznie uciszył go, podnosząc rękę. W sali panowała kompletna cisza, wyglądało jednak na to, że on słyszy coś podejrzanego. Jeffrey doszedł do wniosku, że może być ćpunem nafaszerowanym kokainą albo metadonem. Bo też z jakich powodów ktoś miałby napadać na posterunek policji i robić taką rzeż? Co chciałby na tym zyskać?
Bandyta cofnął się o parę kroków, wciąż mierząc z pistoletu w Brada. Zatrzymał się przed drzwiami łazienki i popatrzył w kierunku lobby, skąd jego kumpel po raz kolejny szybko skinął mu głową. Sprawiali wrażenie zgranych niczym części precyzyjnego mechanizmu. Pomijając nawet kwestię wojskowego wyposażenia, z ich zachowania można było wnioskować, że albo razem służyli w armii, albo trenowali jakieś walki.
Smith po cichu otworzył drzwi łazienki i wszedł do środka, wyciągając przed siebie pistolet. Jeffrey zaczął w myślach odliczać sekundy, spoglądając na zamykające się samoczynnie drzwi. Nagle doleciał zza nich histeryczny kobiecy pisk i huknął pojedynczy strzał. Niecałą minutę później Smith znowu pojawił się w drzwiach, trzymając w ręku policyjny pas z kaburą, jakby to było cenne trofeum.
– Ukrywała się pod umywalką – oznajmił swojemu koledze.
Tamten wzruszył ramionami, jak gdyby nic go to nie obchodziło, a Jeffrey znowu zacisnął powieki, myśląc z rozpaczą, że właśnie straciła życie jeszcze jedna osoba z grona jego podwładnych, zamordowana przez te dzikie bestie. Musiała się ukrywać za obudowaną umywalką w toalecie już od początku strzelaniny, w desperackiej nadziei, że nie zostanie tam odnaleziona.
Smith rzucił pas z kaburą w kierunku lobby i zwrócił się ponownie do niego: Siadaj!
Kiedy Jeffrey zaczął się niemrawo prostować, złapał go za kołnierz i szarpnął do góry.
Żołądek podszedł mu do gardła i świat zawirował przed oczyma, zanim błędnik zdążył się dostosować do szybkiej zmiany położenia. Sara także się wyprostowała, położyła mu dłoń na karku i powiedziała cicho:
– Oddychaj głęboko. Nie daj się…
Mimo wszelkich starań opanowały go gwałtowne torsje i cała zawartość żołądka trysnęła na zewnątrz obfitą strugą.
– Kurwa mać! – Smith odskoczył szybko. – Coś ty jadł na śniadanie, człowieku?
Jeffrey, jakby chcąc mu dostarczyć więcej dowodów, gwałtownie zwymiotował po raz drugi. Znów poczuł dłoń Sary na karku i zimny dotyk swojego sygnetu. Wciąż nie mógł zrozumieć, dlaczego mu go zabrała i włożyła sobie na palec.
– Daj mi swój portfel – warknął bandyta. Otarł usta wierzchem dłoni.
– Zostawiłem go w kurtce mundurowej – odparł, wspominając z wdzięcznością, że podczas rozmowy w pokoju przesłuchań był tak wściekły na Sarę, że zapomniał zabrać marynarkę.
– A gdzie ona jest? – zapytał Smith. – Gdzie zostawiłeś kurtkę mundurową?
Jeffrey zaczerpnął głęboko powietrza, wciąż ledwie mogąc zapanować nad torsjami.
Smith kopnął go w stopę i zapytał ostrzej:
– Gdzie twoja kurtka mundurowa?
– W samochodzie.
Bandyta znowu złapał go za kołnierz i poderwał na nogi. Jeffrey aż jęknął z bólu, gdy przed oczyma rozbłysły mu kolorowe fajerwerki. Przycisnął policzek do chłodnej ściany, usiłując za wszelką cenę nie osunąć się po niej na podłogę. Mięśnie ramienia przeszywał nieznośny ból, pulsujący w rytm uderzeń serca, a kolana miał tak miękkie, że od razu zaczęły dygotać pod jego ciężarem.
– Wszystko w porządku – odezwała się Sara, chwytając go pod rękę. Nawet nie wiedział, że ona ma aż tyle siły. Pomyślał, że w tej jednej chwili zaskarbiła sobie więcej miłości, niż czuł do niej przez tyle wspólnie spędzonych lat. – Oddychaj głęboko – powtórzyła, delikatnymi kolistymi ruchami masując mu kark. – Wszystko w porządku.
– Odsuń się – warknął Smith, odpychając ją od niego.
Wetknął obrzynek za pas i pospiesznie obszukał Jeffrey a. Najwyraźniej miał sporą wprawę w rewidowaniu ludzi. Tyle że nie zadał sobie trudu, by choć trochę delikatniej obejść się z jego przestrzelonym ramieniem.
– W porządku – mruknął, odstępując na krok. Jeffrey miał ochotę spojrzeć mu w oczy, ale musiał się skupić na utrzymaniu równowagi i oparł się ciężko o ścianę. Telefon w sekretariacie znów zaczął dzwonić, a jego donośny metaliczny terkot podziałał denerwująco na wszystkich.
– Dobrze się czujesz, Matt? – zapytał Smith, wyraźnie kładąc nacisk na imię. Jeffrey wciąż nie wiedział, czy jest to wynikiem jego paranoi, czy też paniki, coś mu jednak podpowiadało, że bandyta doskonale wie, z kim ma do czynienia.
– Przecież widać, że nie – odpowiedziała Sara. – Kula prawdopodobnie spowodowała jakiś ucisk na jego tętnicę. Jeśli dalej będziesz się z nim obchodził tak brutalnie, może pęknąć i wykrwawi się na śmierć.
– Serce mi się kraje – syknął ironicznie Smith, zerkając na Brada wytężającego wszystkie siły.
W sekretariacie telefon nie przestawał dzwonić.
– Może byś jednak odebrał i powiedział, że zgadzasz się wypuścić dzieci? – podjęła Sara.
Przekrzywił głowę na ramię, jakby się zastanawiał nad tą propozycją.
– Może lepiej ty byś wzięła mojego kutasa w usta i porządnie go wyssała?
Sara zbyła milczeniem tę wulgarną uwagę.
– Powinieneś się wykazać dobrą wolą i uwolnić dzieci.
– Nie będziesz mi mówiła, co powinienem.
– Ona ma rację – odezwał się Brad. – Przecież nie jesteś dzieciobójcą.
– Nie. – Bandyta wyciągnął obrzynek zza pasa i wymierzył w niego. – Tylko glinobójcą.
Zamilkł, żeby znaczenie jego słów do wszystkich dotarło. Telefon wciąż natrętnie terkotał.
– Im wcześniej przedstawisz swoje żądania, tym szybciej będziemy wszyscy mogli się stąd wynieść – powiedziała Sara.
– A może ja wcale nie chcę się stąd wynosić, doktor Linton?
Jeffrey zagryzł wargi, tknięty myślą, że jest coś znajomego w zachowaniu tego człowieka, który doskonale wiedział, kim jest Sara.
Smith zauważył jego reakcję.
– Coś ci się nie podoba, chłoptasiu? – syknął mu prosto w twarz. – Znamy się z doktor Linton sprzed lat. Prawda, Saro?
Popatrzyła na niego wzrokiem pełnym niepewności i zakłopotania.
– Sprzed ilu lat? Zaśmiał się gardłowo.
– Trochę minęło od tamtej pory, nie sądzisz? Próbowała ukryć zmieszanie, ale dla Jeffreya stało się jasne, że i ona nie ma pojęcia, kim jest bandyta.
– Chciałabym to usłyszeć od ciebie.
Przez chwilę spoglądali sobie w oczy wśród rosnącego napięcia. Wreszcie Smith głośno mlasnął i Sara szybko odwróciła wzrok. Jeffreyowi przemknęło przez głowę, że gdyby tylko mógł, z gołymi rękami rzuciłby się teraz na drania i zatłukł go na śmierć.
Smith znowu musiał wyczuć jego nastawienie, gdyż zapytał pospiesznie: