Odchyliła głowę do tyłu, kiedy w nią wszedł. Zaczął się poruszać, najpierw powoli, wręcz dramatycznie wolno, dopóki całe jej ciało nie wyprężyło się jak naciągnięta struna skrzypiec. Czuła, jak grają mu mięśnie karku, i mimowolnie wbiła mu paznokcie w skórę, jakby chciała w ten sposób zdopingować go do energiczniejszych ruchów. Utrzymywał jednak powolny rytm, uważnie wpatrując się w jej twarz i tak dostosowując swe poczynania, by kilkakrotnie doprowadzić ją na sam skraj orgazmu, po czym zwolnić i pohamować doznania. Wreszcie zaczął przyspieszać, mocniej napierając na nią biodrami i przygniatając do podłogi ciężarem ciała, dopóki jeszcze bardziej nie odchyliła głowy do tyłu i nie otworzyła szeroko ust. Pocałował ją szybko, chcąc stłumić rodzący się w jej gardle jęk rozkoszy, choć i jego ciało przeszył spazm szczytowania.
– Saro – szepnął jej do ucha, doprowadzając wreszcie do orgazmu.
Objęła go mocniej i przytuliła do siebie, a on zaczął ją znów całować, delikatnie i zmysłowo, wodząc dłonią po twarzy niczym łaszący się kot. Wstrząsały nim jeszcze gasnące dreszcze, toteż przyciągnęła go jeszcze mocniej i zasypała pocałunkami jego wargi, policzek, zamknięte powieki. Wreszcie przetoczył się na bok i ułożył przy niej, oparty na łokciu.
Wzięła głęboki oddech, czując, jak wszystkie nerwy jej ciała rozluźniają się stopniowo. Ale w głowie nadal jej szumiało i za nic nie mogła rozewrzeć powiek, chociaż bardzo się starała.
Jeffrey musnął końcami palców jej skroń, przeciągnął nimi po zamkniętych oczach i policzku.
– Uwielbiam dotyk twojej skóry – powiedział, przesuwając rękę w dół ciała.
Złapała go za dłoń, pozwalając sobie na głośne westchnienie. Mogłaby tak leżeć przy nim choćby i całą noc, może nawet do końca świata. Był jej teraz bliższy niż jakikolwiek inny poznany dotąd mężczyzna. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna lekceważyć obaw i choć w pewnym stopniu zachować dystans, ale na razie potrafiła jedynie leżeć bez ruchu i pozwolić mu na wszystko, na co tylko przyjdzie mu ochota.
Dotknął blizny na jej lewym boku i poprosił:
– Opowiedz mi, skąd to masz.
Jej podświadomość zareagowała skrajną paniką, ledwie się powstrzymała, żeby nie odskoczyć.
– Po wyrostku robaczkowym – odparła, choć trudno było ukryć, że to rana od ząbkowanego noża myśliwskiego.
Otworzył już usta, chcąc zapewne spytać, jak może być lekarką i nie wiedzieć, że wyrostek robaczkowy jest po prawej stronie. Ugryzł się jednak w język i rzekł tylko:
– Przeszłaś operację?
Pokiwała głową, mając nadzieję, że to wystarczy. Kłamstwo nie leżało w jej naturze, zdawała sobie sprawę, że nie wolno jej wymyślać żadnych pokrętnych historyjek.
– Ile miałaś wtedy lat?
Wzruszyła ramionami, spoglądając, jak wodzi dłonią wzdłuż blizny, która miała poszarpane brzegi i na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest to ślad po skalpelu chirurga, lecz po szerokim ostrzu o ząbkowanym brzegu.
– Na swój sposób to bardzo seksowna blizna – mruknął i pochylił się, by ją pocałować.
Położyła mu rękę na karku i zapatrzyła się w sufit, rozmyślając, że oto kolejne kłamstwo kładzie się cieniem na ich znajomości. A przecież to był dopiero początek. Jeśli myślała o wspólnej przyszłości z Jeffreyem, powinna mu powiedzieć prawdę już teraz, zanim będzie za późno.
Musnął wargami jej usta i szepnął:
– Myślę, że chyba jutro powinniśmy wyjechać z samego rana.
Mimo wszystko nie była w stanie wydusić z siebie prawdy.
– Nie chcesz się pożegnać ze swoimi przyjaciółmi? Wzruszył ramionami.
– Będziemy mogli do nich zadzwonić z Florydy.
– Nie zalewaj. – Usiadła i zaczęła się rozglądać za budzikiem. – Która godzina?
Chciał ją przyciągnąć z powrotem, ale dała nura pod jego rękę, odwróciła się i zaczęła przerzucać rzeczy w walizce.
– Nie widziałeś mojego zegarka?
Ułożył się na wznak i splótł dłonie pod głową.
– Kobietom zegarki nie są potrzebne.
– Niby dlaczego? Uśmiechnął się chytrze.
– Bo zawsze mają zegar nad kuchnią.
– Bardzo zabawne – odparła i rzuciła w niego szczotką do włosów. Złapał ją błyskawicznie jedną ręką. – Obiecałam matce, że zadzwonię, gdy tylko dojedziemy na Florydę.
– Więc zadzwonisz do niej jutro.
Znalazła swój zegarek, spojrzała na tarczę i zaklęła pod nosem.
– Już po północy. Będzie się niepokoiła.
– Telefon jest w kuchni.
Majtki i spodnie od piżamy miała zrolowane i owinięte wokół kostek nóg. Usiłując zachować tyle godności, ile tylko można było w tej sytuacji, pospiesznie doprowadziła się do porządku.
– Daj spokój – szepnął.
Spojrzała na niego, lecz szybko pokręcił głową, dając znak, że zmienił zdanie.
Zapięła górę od piżamy i ruszyła do drzwi. Położyła już dłoń na klamce, gdy nagle odkryła prawdę, więc obejrzała się i syknęła:
– Przecież tu nawet nie ma zamka. Zrobił zdziwioną minę.
– Poważnie?
Z dumnie zadartą brodą wyszła z pokoju, przymykając jedynie drzwi. Ruszyła korytarzem, ale po trzech krokach przystanęła i oparła się o ścianę, przypomniawszy sobie o stole w jadalni tarasującym przejście. Nocna lampka oświetlała tylko wejście do łazienki, toteż dalej poszła ostrożnie, sunąc dłonią po ścianie. Znowu uderzył ją zatęchły odór dymu papierosowego, jeszcze dotkliwszy niż poprzednio. Dotarła do kuchni i szczęśliwym trafem szybko natrafiła na telefon wiszący przy lodówce.
Wybrała numer osiedlowej centrali i gdy zgłosiła się operatorka, szeptem podała swoje nazwisko, nie chcąc zbudzić matki Jeffreya. Szybko uzyskała połączę nie i ktoś podniósł słuchawkę już po pierwszym sygnale.
– Sara? – odezwał się jej ojciec chrapliwym głosem. Z ulgą oparła się o blat kuchenny.
– Cześć, tato.
– Gdzie jesteś, do cholery?
– Zatrzymaliśmy się w Sylacaudze.
– A co to takiego, do diabła? Zaczęła tłumaczyć, ale przerwał jej szybko.
– Już po północy – warknął jak zwykle ostro, gdy dotarło do niego, że nic jej nie jest. – Co wyście robili tyle czasu, do pioruna?! Razem z matką zamartwiamy się cały wieczór.
Usłyszała w tle stłumiony głos Cathy, słowa ojca:
– Tylko nie wymawiaj przy mnie imienia tego łobuza! Dopóki go nie poznała, nigdy nie dzwoniła do domu tak późno!
Sara szykowała się już na kłótnię, ale matce jakimś cudem udało się przejąć słuchawkę.
– Kochanie? – zaczęła tonem tak pełnym zatroskania, że Sarę natychmiast dopadły wyrzuty sumienia za to, jak spędziła ostatnie dwie godziny, choć przecież mogła wcześniej poświęcić dwie minuty, żeby zadzwonić do domu i uspokoić rodziców.
– Przepraszam, że nie zadzwoniłam wcześniej – powiedziała. – Zatrzymaliśmy się w Sylacaudze.
– A co to jest?
– Miasteczko – wyjaśniła, tknięta przeczuciem, że nieprawidłowo wymawia jego nazwę. – Rodzinne miasto Jeffreya.
– Aha – mruknęła matka. Sara miała nadzieję, że usłyszy coś więcej, ale padło tylko pytanie: – Wszystko w porządku?
– Tak – odparła z przekonaniem. – Bardzo miło spędziliśmy czas z jego przyjaciółmi ze szkoły. To takie samo – miasteczko jak nasze, tylko jeszcze mniejsze.
– v. – Naprawdę?
Próbowała cokolwiek wywnioskować z tonu matki, ale był nieodgadniony.
– Teraz jesteśmy w domu jego matki. Nie miałam jeszcze okazji jej poznać, ale na pewno także jest bardzo miła.
– No cóż, daj nam znać, jak dojedziecie jutro na Florydę. Oczywiście, jeśli znajdziesz trochę czasu.