– Co spodziewasz się znaleźć? – zapytał ostro, lecz przypomniawszy sobie o obecności Jessie w sąsiednim pokoju, dodał ciszej: – Myślisz, że mój najlepszy przyjaciel jest mordercą?
– Przecież sam się przyznał do zastrzelenia człowieka.
Ruszył w kierunku drzwi frontowych, chcąc jak najszybciej wynieść się z tego domu i uwolnić od Sary. Podreptała jednak za nim, nadal nie zamierzając odstąpić choćby na krok.
Po chwili oparła dłonie na biodrach i wycedziła prawdopodobnie takim samym tonem, jakim odnosiła się do swoich pacjentów:
– Tylko się zastanów nad ich opowieścią.
– Nie muszę się nad niczym zastanawiać – odparł, chociaż im więcej gadała, tym bardziej skłaniała go do myślenia i coraz mniej podobały mu się wnioski, jakie stąd wypływały. Zapytał w końcu: – Dlaczego to robisz?
– Bo ich relacja nie pasuje mi do tego, co oboje słyszeliśmy z ulicy.
Pospiesznie zatrzasnął drzwi, by ktoś nie usłyszał tej wymiany zdań. Wyjrzał przez okno i popatrzył na zastępców szeryfa rozmawiających z kierowcą karetki, która właśnie podjechała.
– Była dość długa przerwa między okrzykiem a pierwszym strzałem – powiedziała Sara.
Próbował to sobie przypomnieć, jednak miał pustkę w głowie.
– Chyba jednak było inaczej.
– Strzał padł dopiero po kilku sekundach.
– Kilku?
– Może pięciu.
– Na pewno potrafisz wyczuć, ile trwa pięć sekund?
– A ty?
Zauważył samochód Hossa skręcający z ulicy, ten sam wielki stary gruchot, co za jego młodości, nawet z tak samo wyblakłym emblematem z gwiazdą szeryfa na drzwiach. Kiedy Jeffrey i Robert byli w drugiej klasie ogólniaka, musieli tenże samochód co tydzień dokładnie myć w ramach kary za przywiązanie nieszczęsnego pierwszoklasisty do kolumny wodotrysku z wodą pitną w szkole.
– W porządku – odezwał się do Sary, chcąc skończyć niepotrzebną dyskusję. – Niech ci będzie pięć sekund. Nie widzę jednak żadnej sprzeczności z ich zeznaniami. Jessie krzyknęła, Robert odepchnął napastnika, wtedy padł strzał. Przecież mogło to trwać pięć sekund.
Obrzuciła go ironicznym spojrzeniem, jakby chciała okrzyknąć idiotą albo kłamcą. Ale całkowicie go zaskoczyła, mówiąc:
– Prawdę powiedziawszy, zupełnie nie pamiętam, co mówili, czy ona najpierw krzyknęła, czy może on odepchnął rabusia od łóżka. – Zaraz jednak, pewnie tylko po to, żeby mu dopiec, dodała: – Zresztą, miałeś chyba prawo pomóc Robertowi w uporządkowaniu wspomnień przed złożeniem oficjalnych zeznań.
Jeszcze raz wyjrzał przez okno. Hoss rozmawiał ze swoimi zastępcami. Miał na sobie wędkarską kamizelkę i stary wymięty kapelusz z powpinanymi w rondo sztucznymi muchami. Jeffrey poczuł ukłucie lęku na jego widok.
– Ale drugi strzał usłyszeliśmy dopiero wtedy, gdy cię dogoniłem. Przypominasz sobie? Ile mogło minąć? Dziesięć sekund?
– Nie pamiętam dokładnie. Ale na pewno nie padł od razu po pierwszym.
– Więc Robert mógł w tym czasie sięgać po swój pistolet.
Znowu go zaskoczyła, przyznając:
– To prawda.
– A trzeci strzał padł jeszcze kilka sekund później, zgadza się? – Kiedy nie odpowiedziała, dodał: – Jak myślisz? Dwie albo trzy sekundy po drugim?
– Coś koło tego.
– Więc to też by pasowało – ciągnął. – Rabuś strzelił do Roberta, a ten wyskoczył z łóżka i rzucił się po swoją broń. Po ciemku nie od razu ją znalazł. Zanim sięgnął do kredensu, napastnik zdążył go postrzelić. Mimo zaskoczenia Robert zdołał wymierzyć i odpowiedzieć ogniem.
Pokiwała głową, ale bez przekonania. Szósty zmysł mu podpowiadał, że jest coś jeszcze, co dotąd przed nim ukrywała, a przecież nie mieli już czasu.
– Co znowu? – mruknął, chcąc ją nakłonić do zwierzeń. – Czyżbyś nie wszystko mi powiedziała?
– Nieważne.
– Mówię poważnie, Saro. Coś przede mną ukrywasz. O co chodzi?
W milczeniu zapatrzyła się przez okno na podwórze.
Hoss nadal stał na końcu podjazdu. Kierowca karetki krótko na niego zatrąbił, wyjeżdżając tyłem na ulicę. Odgłos klaksonu jeszcze bardziej podziałał Jeffreyowi na nerwy, kiedy więc Sara odwróciła się, żeby wyjść z pokoju, złapał ją za rękę.
– Co robisz? – syknęła ze złością.
– Nic mu nie mów – ostrzegł, mając wrażenie, że cały świat wali mu się na głowę, a on nie jest w stanie temu zapobiec. Gdyby udało się wywalczyć milczenie Sary choćby na kilka godzin, może zdołałby poskładać wszystko do kupy.
Z wyrazem osłupienia na twarzy próbowała wyszarpnąć rękę z jego uścisku.
– Puszczaj!
– Obiecaj mi, że nic nie powiesz.
– Puść! Słyszysz? – powtórzyła, wykręcając ramię. Ogarnęło go tak bezgraniczne zniechęcenie, że gdy tylko odskoczyła od niego, huknął pięścią w ścianę. Szarpnęła się do tyłu, jakby naszły ją obawy, że i ją będzie chciał uderzyć. Ale strach w jej oczach szybko ustąpił miejsca nienawiści.
– Saro – mruknął pojednawczo, unosząc obie ręce. – Nie chciałem…
Zagryzła wargi, a po chwili odezwała się spiętym głosem, jakby ledwo się powstrzymywała, by na niego nie wrzasnąć. Jeszcze nigdy nie widział jej aż tak rozwścieczonej. W całej postawie było coś tak groźnego, że poczuł się, jakby mu przystawiła broń do głowy.
– Posłuchaj, dupku! – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Pod żadnym pozorem nie dam ci się zastraszyć.
– Wcale nie zamierzałem… – bąknął. Odsunęła się o krok.
– Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, gołymi rękami zmiażdżę ci krtań.
Serce podeszło mu do gardła. Sposób, w jaki na niego patrzyła, sprawił, że poczuł się jak żałosna, godna pogardy gnida. Przemknęło mu przez myśl, że wreszcie rozumie, dlaczego ojciec tak znęcał się nad matką przy każdej okazji. Nienawiść musiała go zżerać od środka niczym rak.
Dostrzegł przez okno, że Hoss i jego zastępcy ruszają w stronę domu. Przełknął gorycz dławiącą go w gardle i rzekł, odwołując się do zdrowego rozsądku Sary:
– Na razie oboje mamy poważne wątpliwości. Załatwię ci asystę przy sekcji zwłok, dobrze? A jutro porozmawiamy z Bobbym i Jess. Tylko daj mi trochę czasu na uporządkowanie wszystkiego, zanim ofiarujesz się z pomocą i wyślesz mojego najlepszego przyjaciela na cholerne krzesło elektryczne.
Nawet na niego nie spojrzała, ale dobrze wyczuwał, że kipi z wściekłości.
– Saro…
Hoss zapukał do drzwi i Jeffrey szybko złapał za klamkę, jakby chciał je przytrzymać. Szeryf zajrzał przez okno i zmierzył go tak piorunującym wzrokiem, że znów poczuł się jak piętnastolatek przyłapany przed sklepem Bena Franklina z radiem tranzystorowym, za które nie zapłacił.
Sara też sięgnęła do klamki, więc szybko otworzył drzwi.
– Witam. – Hoss wyciągnął do niego rękę i Jeffrey przywitał się, zaskoczony silnym uściskiem dłoni staruszka. Włosy miał już całkiem siwe i zdecydowanie więcej zmarszczek na twarzy, ale poza tym wyglądał dokładnie tak samo jak kiedyś.
– Szkoda, że spotykamy się po latach w tak przykrych okolicznościach, Spryciarzu. – Szeryf uniósł dłoń do kapelusza i rzekł do Sary: – Witam panią.
Otworzyła już usta, żeby odpowiedzieć, ale Jeffrey przedstawił ją pospiesznie:
– Hoss, poznaj Sarę Linton. Saro, to szeryf Hollister.
Hoss zaszczycił ją szerokim uśmiechem.
– Słyszałem już, że opatrzyła pani Roberta. Dziękuję, że zechciała się pani zająć moim chłopcem.
Sztywno skinęła głową, a Jeffrey wyczuł, że tylko czeka na odpowiednią chwilę, by zacząć gadać. Wciąż była tak rozwścieczona, że złość emanowała od niej na kilometr.