Zaczerpnął głęboko powietrza i wypuścił je z westchnieniem.
– Śniła mi się ta noc, kiedy po raz pierwszy kochałem się ze swoją żoną.
Sara zagryzła wargi. Miała tak wielką ochotę znaleźć się teraz w tym miejscu z jego snu, że aż łzy napłynęły jej do oczu.
– Byliśmy w moim domu rodzinnym, siedzieliśmy na podłodze mojej sypialni…
– Ciii – syknęła, bojąc się, że powie za dużo.
Zrozumiał, ale zamknął na chwilę oczy, jakby pragnął zachować to wspomnienie w swoich myślach. Kiedy znów je otworzył, popatrzył na nią z nieopisanym bólem. Nie skarżył się jednak na swoje rany. Powiedział tylko:
– Ten przeklęty telefon doprowadza mnie do szału.
– Tak, wiem – odparła, marząc o tym, żeby go odłączyli, skoro nie zamierzają odbierać. Zaczekała, aż umilknie kolejny dzwonek, i spytała:
– Bardzo cię boli?
Pokręcił głową, wiedziała jednak, że kłamie. Grube krople potu występujące mu na czoło nie były tylko wynikiem panującego upału. Na ranie powstał zakrzep, ale krew mogła się dalej gromadzić wewnątrz ciała. Jego ramię było wyraźnie zimniejsze od reszty ciała, a puls wciąż nitkowaty. Podejrzewała, że kula utkwiła między rozerwaną tętnicą a nerwem. Przy każdym poruszeniu ucisk na nerw musiał wywoływać nieznośny ból. Jednocześnie każdy ruch stwarzał ryzyko przemieszczenia się pocisku. Rana znajdowała się bardzo wysoko, nie było więc sposobu założenia opaski uciskowej. Jedyną rzeczą, która uniemożliwiała wykrwawienie się na śmierć, była właśnie kula tkwiąca w jego ciele. Potrzebował natychmiastowej pomocy lekarskiej. Nie potrafiła nawet ocenić, jak długo jeszcze wytrzyma.
– Zastanawiałam się – powiedziała szeptem – jak bardzo… – Umilkła i obejrzała się na Smitha, lecz rozmawiał z kolegą. – Jak bardzo się zmieniłeś.
W jej pojęciu bardzo różnił się od tego mężczyzny, w którym przed laty się zakochała, choć pod wieloma względami pozostał taki sam. Czas łagodził jego charakter, szlifował go jak drogocenny kamień.
– Gdzie oni są? – zapytał, próbując usiąść. Przytrzymała go za ramię, żeby się nie ruszał, i zaniepokoiło ją, że tak łatwo uległ.
– W sekretariacie – odparła. – Zabrali Allison.
– Córkę Ruth Lippman? – zdziwił się, próbując coś dojrzeć.
Obróciła się nieco, umożliwiając mu rzut oka na frontową część posterunku, po czym znów ułożyła go sobie na kolanach. Allison siedziała na kontuarze i machała nogami w powietrzu. Na lewej łydce miała podłużne zadrapanie, ślad po wypadku z ubiegłego tygodnia, kiedy to próbowała dokonać jakiegoś wyczynu na rowerze, ale przewróciła się i zdarła sobie skórę o krawężnik. Sara musiała założyć jej dwa szwy i w zamian za lizaka wymusiła obietnicę, że dziewczynka będzie jeździć ostrożniej.
Smith przestał krążyć z kąta w kąt i zatrzymał się przed Allison, trzymając obrzynek w zgięciu ramienia. Jego kumpel stał po drugiej stronie dziewczynki, pistolet maszynowy wciąż wymierzony w drzwi frontowe leżał na kontuarze. Smith obejrzał się na nich, a Sara odniosła wrażenie, że słyszy każde słowo, jakie między sobą wymieniali.
– Martwię się o twoje ramię – szepnęła do Jeffreya.
– Wszystko w porządku – mruknął, znowu próbując się podnieść.
– Nie wstawaj – syknęła. – Proszę. Nie powinieneś się ruszać więcej, niż to absolutnie konieczne.
Musiał zwrócić uwagę na troskę w jej głosie, gdyż zrezygnował z dalszych prób.
– Powiedzieli już, czego żądają? – zapytał. Pokręciła głową, usiłując unikać świdrującego spojrzenia Smitha. Pediatryczne doświadczenie nasuwało jej wniosek, że chociaż bandyta nie jest już dzieckiem, przejawia wszelkie cechy nie w pełni rozwiniętego emocjonalnie dwudziestolatka. Dobrze wiedziała, jak agresywni potrafią być tacy osobnicy, kiedy stają przed jakimś wyzwaniem, zwłaszcza gdy chcą komuś zaimponować. Dlatego obawiała się, że i ona może zarobić kulkę, gdy stanie się przedmiotem rywalizacji między Smithem i jego przyjacielem.
Jeffrey ułożył się wygodniej, toteż znów zaczęła się w duchu modlić, żeby nie pogorszył swojej sytuacji nawet tak drobnym poruszeniem. Spojrzał na nią i zapytał półgłosem:
– Wygląda na to, że jeden z nich cię zna. Rozpoznałaś go?
Pokręciła głową, żałując, że nie potrafi powiedzieć, kim są bandyci i czego chcą. Od jej powrotu z Atlanty do Heartsdale minęło prawie piętnaście lat, lecz na pewno pamiętałaby Smitha, gdyby należał do jej pacjentów. Zresztą, gdyby był jej pacjentem i w ogóle nie znał Jeffreya, to po co miałby organizować zbrojny napad na posterunek, żeby zabić komendanta? A może ci dwaj realizowali jedynie plan ułożony przez kogoś innego? Po raz kolejny wyciągnęła szyję, by przyjrzeć się drugiemu zabójcy. Wciąż miał czapeczkę baseballową nasuniętą głęboko na twarz, ale smuga słońca wpadająca przez uchylone drzwi frontowe pozwoliła dostrzec jego oczy. Były puste jak dwie kałuże mętnej wody.
Uzmysłowiła sobie, że Smith bacznie ją obserwuje, toteż zmusiła się do tego, by posłać Allison uśmiech pocieszenia. Dziewczynka siedziała przygarbiona z rączkami splecionymi na spódniczce wetkniętej między kolana. Łzy spływały jej po buzi. Jej matka, Ruth Lippman, zaczęła uczyć angielskiego w tutejszej szkole, kiedy Sara była już w dziesiątej klasie. Zdążyła ją jednak polubić za to, że była wymagającą i dość surową, lecz bardzo miłą nauczycielką.
– Mówi ze słabym południowym akcentem – mruknął Jeffrey.
Miał rację. Kiedy Smith wykrzykiwał coś z wściekłością, dało się wyczuć, że pochodzi z Południa, ale gdy mówił spokojnie, posługiwał się angielszczyzną bez akcentu. Miała wrażenie, że używał typowo wojskowych określeń, choć może tylko sobie to wmówiła. Sądziła, że pochodził z wojskowej rodziny, mógł być synem zawodowego oficera, ze względu na kryminalną przeszłość czy też profil psychologiczny wyrzuconego z wojska już na etapie wstępnego szkolenia. Jeffrey zamknął oczy.
– Może spróbowałbyś się przespać?
– Nie powinienem spać – odparł, choć było widać, że powieki mu się kleją.
Sara znowu popatrzyła na Smitha, który obserwował ich z wytężoną uwagą. Usiłując powstrzymać drżenie głosu, odezwała się do niego:
– On naprawdę potrzebuje natychmiastowej pomocy lekarskiej. Proszę, uwolnijcie go.
Smith wykrzywił usta, jakby się zastanawiał nad jej prośbą. Jego kumpel poruszył się niespokojnie i mruknął coś pod nosem. Smith podszedł do biurka sekretarki i podniósł słuchawkę natrętnie dzwoniącego telefonu.
– Wymienimy starszą panią za kanapki i wodę mineralną w butelkach. Tylko niczego nie kombinujcie. Sprawdzimy wszystko – rzucił ostro, po czym z przekrzywioną głową wysłuchał odpowiedzi. – Nie, to raczej wykluczone.
Znowu słuchał przez chwilę, po czym odwrócił się do Allison i podetknął jej słuchawkę pod nos. Sara nie widziała jego miny, wyczuła jednak, że uśmiecha się do małej. Błagała ją w myślach, żeby mu nie ufała, lecz jak można się było spodziewać, Allison nieśmiało odwzajemniła uśmiech. Smith błyskawicznie uszczypnął ją w nogę. Dziewczynka pisnęła, wtedy znowu przycisnął słuchawkę do ucha i zaśmiał się nieprzyjemnie.
– Zgadza się, proszę pani. Zatrzymamy dzieci. – Obejrzał się i obrzucił czujnym spojrzeniem pozostałych zakładników. – Chcemy też dostać parę butelek piwa.
Jego kumpel spojrzał na niego z ukosa i Sara odniosła wrażenie, że Smith na własną rękę zmodyfikował ustalony z góry plan. Pomyślała więc, że to chyba jednak nie on zorganizował ten napad.
Spoważniał błyskawicznie, jakby otrzymał przez telefon odpowiedź odmowną, po czym warknął: