Выбрать главу

Szum deszczu przybierał na sile, wypełniał jaskinię monotonnym szmerem, jakby setki mioteł zamiatały jej wnętrze.

– Prawdę mówiąc, nawet nie miałbym skąd zaczerpnąć wzorców do wychowywania dzieci. Poza tym, kto wie, jaki skutek przyniosłyby moje geny w następnym pokoleniu.

Przytknęła mu palce do warg.

– Lepiej opowiedz mi jeszcze coś o Indianach. Pocałował jej dłoń:

– Czyżbyś chciała usłyszeć bajkę na dobranoc? Zaśmiała się cicho, uprzytamniając sobie nagle, że mogłaby tak siedzieć przy nim w nieskończoność i słuchać jego głosu.

– Opowiedz – powtórzyła.

Zawahał się, jakby szukał w myślach tematu.

– Teraz tego nie widać, ale nawet tutaj jest pełno marmuru. Nie opłaca się go eksploatować, lecz skały są wszędzie poprzetykane białymi lśniącymi żyłkami. To dlatego jest tu tak zimno. Nie zmarzłaś?

– Nie, tylko przemokłam.

Przytulił ją mocniej do siebie. Oparła głowę na jego ramieniu, rozmyślając, że wszystko dobrze się skończy, jeśli tylko zdołają przetrwać razem do końca burzy.

– Wykradliśmy tę kanapę z samochodu odstawionego na złomowisko – ciągnął. – Opos pewnie do dzisiaj ma na tyłku ślady zębów psa, który pilnował placu. A stolik znaleźliśmy przy drodze, musiał wypaść z ciężarówki wywożącej śmieci. Taszczyliśmy go aż pięć kilometrów wzdłuż autostrady, żeby przynieść tutaj. – Zaśmiał się ironicznie. – Myśleliśmy, że to będzie fajne miejsce.

– Mogę się założyć, że potem przyciągałeś tu różne dziewczyny.

– Żartujesz? Za bardzo się bały pająków.

– Są tu pająki? – zapytała, prostując się gwałtownie.

– Tylko mi nie mów, że ty też się ich boisz.

– Boję się wszystkiego, co mogłoby mnie obleźć niepostrzeżenie. – Wstał z kanapy, więc dodała szybko: – Dokąd idziesz?

– Zaczekaj. – Oddalił się ostrożnie, sunąc dłonią po ścianie pieczary. – Trzymaliśmy tu puszkę po kawie… – Rozległ się brzęk metalu. – Aha, i ona wciąż tu jest. Opos zostawił w niej kiedyś zapałki dołączone w promocji do jakiegoś komiksu. Miały być impregnowane.

Sara podciągnęła pod siebie nogi i odchyliła się na oparcie kanapy. Natychmiast ogarnął ją bezpodstawny strach, że za chwilę ktoś albo coś złapie ją od tyłu.

– Już mam – powiedział Jeffrey.

Potarł zapałką i ta zapłonęła mocnym, stabilnym płomieniem. W jego lekko rozchybotanym blasku Sara dostrzegła w ręku Jeffreya krótką świeczkę. Płomyk zamigotał, toteż wstrzymała oddech, dopóki nie zajął się knot.

– Aż nie chce się wierzyć, że po tylu latach te zapałki dają się jeszcze zapalić.

W słabym świetle dostrzegła nagle jakąś ciemną sylwetkę za jego plecami. Serce skoczyło jej do gardła i tak gwałtownie wciągnęła powietrze, że Jeffrey aż podskoczył na miejscu i walnął głową w sklepienie jaskini.

Obejrzał się i wrzasnął:

– Jezus! Maria!

Skoczył w stronę wylotu, ale potknął się o nogę stolika i młócąc rękami powietrze, rozciągnął się jak długi na ziemi.

Sara w panice złapała świeczkę i choć poparzyła sobie palce gorącą stearyną, nie wypuściła jej z ręki, tylko osłoniła płomyk dłonią, żeby się jeszcze lepiej rozpalił. Serce tłukło jej się w piersi, jakby chciało się wyrwać na zewnątrz.

– Chryste… – mruknął Jeffrey, otrzepując spodnie z kurzu. – Co to jest, do jasnej cholery?!

Zmusiła się do tego, żeby wstać z kanapy i podejść bliżej szkieletu, który tak bardzo ich przeraził.

Ludzkie szczątki spoczywały na fragmencie skały wysuniętym w głąb jaskini niczym fotel. Chociaż szkielet był pożółkły ze starości, w kilku miejscach zachowały się poprzyklejane do niego resztki ciała, zapewne utrwalone przez panującą w pieczarze niską temperaturę. Brakowało lewej nogi od kolana w dół, łącznie ze stopą, jak również kilku palców prawej ręki. Nawet w mętnym blasku wątłego płomyka łatwo było dostrzec ślady zębów jakichś drobnych gryzoni, które oczyściły kości z resztek ciała. Sara uniosła świeczkę nad głowę i popatrzyła na czaszkę zaklinowaną w szczelinie między dwoma głazami. Z prawej strony była wgnieciona i zapadnięta a spora jej część musiała się wykruszyć prawdopodobnie pod wpływem bardzo silnego ciosu zadanego twardym narzędziem.

Obejrzała się na Jeffreya w samą porę, by dostrzec jak chowa coś do kieszeni.

– O co chodzi? – pytał lekko podniesionym głosem.

Popatrzyła jeszcze raz na szkielet

– Wydaje mi się, że ten człowiek został zamordowany.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

13.58

Lena zagryzała zęby tak mocno, że rozbolały ją szczęki. Wagner mówiła cicho, półgłosem, przez co wrzaski dolatujące z telefonu były aż nadto wyraźnie słyszalne dla wszystkich obecnych w sali pralni.

– Dlaczego nie chcesz powiedzieć, jak masz na imię? Odpowiedział jej gromki śmiech.

Kiedy zapytała, jak się czują dziewczynki, z posterunku dotarł głośny okrzyk jednej z nich, który zabrzmiał tak rozpaczliwie i przejmująco, że Lena z trudem się powstrzymała, żeby nie zasłonić uszu.

Wagner zachowała jednak zimną krew.

– Mam przez to rozumieć, że chcecie zatrzymać dzieci?

Padła jakaś niewyraźna, bełkotliwa odpowiedź, lecz ostatnie żądanie zabójcy rozległo się głośno i wyraźnie, zwłaszcza że negocjatorka trzymała aparat odsunięty na parę centymetrów od twarzy.

– Masz na to godzinę, suko! Minuta dłużej i liczba zabitych zacznie szybko rosnąć!

Mimo tej groźby, Wagner uśmiechnęła się, składając telefon.

– Słyszeliście – powiedziała. – Chcą piwa.

Lena otworzyła już usta, żeby ponownie zgłosić się na ochotnika, lecz agentka uciszyła wszystkich, podnosząc dłoń, po czym zwróciła się do Franka i Nicka:

– Panowie, czy możecie mi poświęcić chwilę na osobności?

Wszyscy troje weszli do kantorku Billa Burgessa, a tuż przed zamknięciem drzwi Wagner uśmiechnęła się do Leny. To nie był szczery uśmiech, choć trudno było powiedzieć, czy należy go potraktować jak wyraz politowania, czy jak ostrzeżenie. Tak czy inaczej, Lena była gotowa walczyć kłami i pazurami o to, by zyskać prawo wejścia na teren posterunku. To było jej zadanie, skoro Jeffrey postanowił przyjąć ją z powrotem do służby niezależnie od wszelkich plotek krążących po mieście. Największą zbrodnią było to, że teraz leżał martwy w komisariacie, podczas gdy ona wciąż żyła.

Molly Stoddard, która dotąd wciąż pochylała się nad planami rozpostartymi na stoliku, wyprostowała się nagle i zapukała do drzwi kantorku. Weszła, nie czekając na odpowiedź, i zamknęła za sobą drzwi.

Lena popatrzyła na agentów z Atlanty, czekając na ich reakcję, ale wciąż stali z obojętnymi minami. Jeden z nich rozmawiał przez telefon komórkowy, przy czym mówił tak cicho, że można było odnieść wrażenie, iż tylko bezgłośnie porusza wargami. Dwaj pozostali wpatrywali się w plany posterunku, wskazując sobie nawzajem różne punkty, jakby układali jakiś plan działania. Nie dali rady wprowadzić minikamery do kanału wentylacyjnego, gdyż okazało się, że bandyci pozapychali kratki wylotów ubraniami.

Podeszła bliżej, żeby się zorientować, co planują. Trzeci agent skończył właśnie rozmawiać przez telefon i powiedział głośno:

– Jennings zginął w ubiegłym roku w karambolu na autostradzie pod Friendswood w Teksasie.