Выбрать главу

– Muszę odpowiedzieć za swoje czyny – ciągnął Robert. – Ten człowiek zginął przeze mnie, ponieważ nie umiałem nad sobą zapanować, dałem się ponieść wściekłości i nienawiści… Po prostu mnie poniosło, a gdy doszedłem do siebie, on leżał już martwy na podłodze. – Zaczął szlochać. – Zabiłem go. Nie wytrzymałem. Sypiał z moją żoną i go zastrzeliłem.

Jeffrey przycisnął palcami skronie, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Wiedziałeś, że kilka miesięcy temu Jessie poroniła?

Jeffrey odchrząknął, żeby móc wydobyć z siebie głos przez zaciśnięte gardło.

– Nie – wychrypiał.

– To byłby chłopiec. I co ty na to? Tylko ta jedna rzecz wreszcie by ją uszczęśliwiła, tymczasem Bóg na to nie pozwolił.

Jeffrey poważnie wątpił, czy cokolwiek naprawdę uszczęśliwiłoby Jessie, lecz mruknął tylko:

– Bardzo mi przykro.

– I to też przeze mnie – rzekł Robert. – Mam w sobie coś takiego… Sam nie wiem, Spryciarzu. To coś, co ani trochę jej nie służy. Jak trucizna.

– Nieprawda.

– Nie jestem dobrym człowiekiem. Nie jestem dobrym mężem. – Westchnął głośno. – Nigdy nie byłem. Ludzie błądzą z różnych powodów, ale koniec końców… – Podniósł wzrok. – Nawet dla ciebie nie byłem zbyt dobrym przyjacielem.

– Nieprawda.

Robert wpatrywał się w niego wzrokiem pełnym desperacji. Osunął się jeszcze bardziej w fotelu, jakby już nie miał siły siedzieć prosto. Lekko wodził oczami, jak gdyby czytał coś z jego twarzy.

– To przeze mnie – dodał po chwili. – Wszystko przeze mnie. Zabiłem Swana. A wcześniej zabiłem także Julię.

Jeffrey poczuł się tak, jakby zabrakło mu tchu.

– Cała reszta… to też moja wina…

– Niemożliwe – odparł z naciskiem. Co on wygadywał, do cholery?! Przecież na pewno nie mógł nikogo zamordować z zimną krwią!

– Uderzyłem ją kamieniem w głowę – wyjaśnił Robert. – Wszystko stało się tak szybko.

– Nie mogłeś tego zrobić – syknął Jeffrey głosem drżącym ze strachu i wściekłości. Miał tego zdecydowanie dosyć. – Wszyscy sądzili, że uciekła z miasta. Sam to powiedziałeś nie dalej, jak pięć minut temu.

– Kłamałem – odparł. – Teraz mówię prawdę. Wyrzuciłem ten kamień do kamieniołomu. Pewnie go nigdy nie znajdziecie, ale moje zeznania powinny wystarczyć.

– Dlaczego mi to mówisz?

Robert wstał powoli, krzywiąc się z bólu.

– Lepiej idź po Reggiego.

– Nigdzie nie pójdę, dopóki mi nie powiesz, po co to wszystko zmyśliłeś.

Ale Robert zapukał w szybę i gestem przywołał zastępcę szeryfa.

– Chcę, żeby to on mnie zawiózł na posterunek.

– Przecież…

– Tak będzie lepiej, Spryciarzu. Łatwiej. Teraz wszystko jest wreszcie jasne. Możemy z tym skończyć. – Wytarł łzy z twarzy. – Patrz, płaczę jak głupia smarkula. – Zaśmiał się sztucznie. – Jak Reggie mnie zobaczy w takim stanie, jeszcze pomyśli, że jestem ciotą.

– Chrzań Reggiego – burknął Jeffrey, kiedy już zastępca szeryfa stanął w przejściu.

Reggie zmierzył go nienawistnym spojrzeniem, unosząc brwi, ale na szczęście nie odezwał się ani słowem. Robert wyciągnął w jego kierunku obie ręce.

– Musisz mnie zakuć.

Reggie z osłupiałą miną popatrzył na jednego, potem na drugiego.

– To jakiś głupi dowcip?

– Dziś w nocy zastrzeliłem Luke’a Swana.

Robert sięgnął do kieszeni. Nie wiadomo czemu Jeffrey owi przemknęło przez głowę, że zamierza dobyć broni, ale przyjaciel wyciągnął na otwartej dłoni pocisk z pistoletu.

Zastępca szeryfa przyjrzał mu się uważnie.

– Z dostaw federalnych – rzekł w końcu, co oznaczało, że nabój pochodził z tego samego źródła, co kule wystrzelone ze służbowego glocka.

– Wystawał mu z głowy – wyjaśnił Robert, wskazując miejsce za uchem. – Wyraźnie go było widać. Nigdy bym nie przypuszczał, że pocisk może roztrzaskać czaszkę, przejść przez całą głowę i utkwić w skórze, jakby ktoś go tam przykleił. Nawet nie musiałem go wydłubywać.

Reggie nadal spoglądał na niego z niedowierzaniem. Chciał oddać pocisk Robertowi, ten jednak cofnął rękę.

– Robicie mnie w konia, prawda? – zaśmiał się sztucznie. – Wymyśliłeś jakiś nowy kawał, Bubba? Chcesz mi znowu narobić kłopotów u Hossa?

– Przestań się wreszcie wymądrzać, gówniarzu – syknął ostro Robert, czym zaskoczył nawet Jeffreya. Był przełożonym Reggiego, toteż najwyraźniej postanowił mu wydać rozkaz, gdyż wycedził: – Masz mnie zakuć i odczytać mi moje prawa! Zgodnie z przepisami!

Do pokoju weszła Jessie z kolejną porcją whisky w szklaneczce.

– Może się czegoś…

Urwała gwałtownie, spostrzegłszy, że wyjątkowo nie jest tu główną postacią. Spojrzała na męża i w jej oczach na krótko pojawiły się błyski przerażenia. Opanowała się szybko, ale oparła dłoń na klamce, jakby musiała się czegoś przytrzymać, żeby nie upaść.

– Co im powiedziałeś?

Robertowi znowu łzy napłynęły do oczu. Dziwnie miękkim głosem odparł:

– Prawdę, kochanie. Tylko prawdę. – Ponownie wyciągnął obie ręce w kierunku Reggiego. – Luke Swan miał romans z moją żoną. Po powrocie do domu przyłapałem ich w łóżku i zabiłem go. – Potrząsnął rękoma. – No, dalej, Reggie. Skończmy wreszcie z tym.

– Jezu… – syknęła Jessie.

– Skuj mnie! – nakazał Robert.

Zastępca szeryfa sięgnął do pasa za plecami, ale nie wyciągnął kajdanek.

– Nie będę cię skuwał – odrzekł. – Zabiorę cię na posterunek, żebyś pogadał z Hossem, ale nie zamierzam cię skuwać.

– To rozkaz, Reggie!

– Nie ma mowy. Nawet z przyjemnością powiózłbym cię w kajdankach przez miasto, wolę jednak, żeby Hoss nie wyżywał się na mnie za to, co zrobiłeś – i dodał po chwili: – W każdym razie nie dzisiaj.

– Musisz postępować zgodnie z przepisami – powiedział Robert.

Reggie był jednak nieprzejednany.

– Pójdę uruchomić samochód, może w tym czasie trochę ochłoniesz. Wyjdziesz sam, jak będziesz gotów.

– Już jestem gotów – wycedził Robert. Kiedy Jeffrey zrobił dwa kroki, żeby mu towarzyszyć, zatrzymał go szybko, podnosząc rękę. – Nie, zostań. Pozwól, że sam to załatwię.

Jessie wciąż stała jak wmurowana w przejściu, toteż musiał się przecisnąć obok niej. Pochylił się szybko i cmoknął ją w policzek, a ona skrzywiła się przelotnie, wciąż próbując robić dobrą minę do złej gry. Jeffrey miał ochotę złapać ją za ramiona i potrząsnąć z całej siły albo wręcz powalić na ziemię i okładać pięściami, dopóki jeszcze będzie zipała, za to, jak potraktowała swojego męża. Bo wciąż nie mógł uwierzyć, żeby Robert był zdolny kogoś zabić z zimną krwią. Nie kupował jego bajeczki. Coś mu się tu nadal nie zgadzało.

Robert obejrzał się na niego i poprosił:

– Zaopiekuj się Jess, dobrze? Skinął głową, a po chwili rzekł:

– Później przyjadę na posterunek.

– Jess, daj mu kluczyki od mojej półciężarówki. – Uśmiechnął się smutno. – Wygląda na to, że na razie nie będę jej potrzebował.

– Z nikim nie rozmawiaj, nawet z Hossem – ostrzegł go Jeffrey. – Musimy najpierw znaleźć ci dobrego adwokata.

Ale Robert bez słowa wyszedł z pokoju. Chwilę później stuknęły siatkowe drzwi prowadzące na ganek.

– Cholera – mruknęła Jessie i uniosła pełną szklankę do ust. Kiedy ją w końcu opuściła, pozostały w niej jedynie kostki lodu. Jeffrey przyglądał się temu z rosnącą pogardą, nie mogąc zrozumieć, jak ona może być tak spokojna, kiedy jej mężowi grozi oskarżenie o morderstwo.