Выбрать главу

– Zwariowałeś? – syknął bardziej zaskoczony niż rozzłoszczony. Wetknął sobie palec w usta, wyjął go i popatrzył na krew przemieszaną ze śliną. – Do cholery, Spryciarzu, omal nie wybiłeś mi zęba.

Jeffrey uniósł już pięść, żeby zadać drugi cios, ale powstrzymało go błagalne spojrzenie przyjaciela. Przypomniał sobie, że Opos nigdy nie oddaje. Nigdy się nie wścieka i nie wytyka mu, że postąpił żle.

Sięgnął tylko do kieszeni i wyciągnął garść drobnych

– Nie trzeba – wyseplenił Opos, odsuwając pieniądze. Krew z jego rozciętej wargi kapnęła na ladę. – To na mój koszt.

– Zawsze płacę za siebie – wycedził Jeffrey, rzucając resztę miedziaków na ladę. Wziął resztę butelek i ruszył do wyjścia.

– Posłuchaj, Spryciarzu, może cię odwiozę…

– Spieprzaj – burknął Jeffrey, odsuwając przyjaciela z drogi.

Opos ruszył za nim do drzwi i wyszedł na parking.

– Nie powinieneś prowadzić w takim stanie.

– Jakim? – zapytał, otwierając prawe drzwi półciężarówki Roberta. Postawił piwo na siedzeniu, po czym obszedł maskę, żeby zająć miejsce za kierownicą. Potknął się jednak o krawężnik i złapał lusterka, żeby nie upaść.

– Nie wygłupiaj się, Jeffrey – bąknął Opos.

Ale Jeffrey wdrapał się za kierownicę i zamrugał szybko, bo świat zaczynał mu się kołysać przed oczami. Wyjątkowo szybko uruchomił silnik, wrzucił wsteczny bieg i wycofał wóz z parkingu, w ostatniej chwili zakręciwszy gwałtownie kierownicą, żeby nie staranować dystrybutora stacji benzynowej.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

14.50

Molly wdrapała się na prawe siedzenie karetki i obrzuciła Lenę krytycznym spojrzeniem.

– Nie mieli już ciaśniejszego stroju?

– Chyba nie – odparła Lena, zdając sobie sprawę, że pielęgniarka chce tylko pokryć zdenerwowanie. Jej też dłonie lepiły się od potu, a nerwy, zwykle wytrzymałe jak postronki, stopniowo zaczynały puszczać. Liczyła na to, że odzyska zimną krew po wejściu na komisariat. Należała do osób, które lubią stawić czoło zagrożeniom. W pełni rozumiała przyczynę tremy, ale po wyjściu na scenę musiała się jej błyskawicznie pozbyć.

Molly wzięła głębszy oddech, a gdy wypuściła powietrze, ramiona jej opadły i cała oklapła jak przekłuty balon. Kurczowo ścisnęła w garści końcówkę stetoskopu, który miała na szyi, i wycedziła:

– W porządku. Możemy jechać.

Lenie tak się trzęsły ręce, że nie mogła wcelować kluczykiem do stacyjki. Po kilku nieudanych próbach Molly wychyliła się z fotela i mruknęła:

– Daj. Ja to zrobię.

– To od urazów – bąknęła Lena, uruchamiając silnik. – Uszkodzenia nerwów.

– Bardzo ci to przeszkadza?

Przycisnęła lekko pedał gazu, żeby poczuć wibracje podłogi.

– Nie. Tylko czasami.

– Dostałaś skierowanie na fizykoterapię?

Nie mogła zrozumieć, dlaczego musi prowadzić tę idiotyczną rozmowę, wolała ją jednak ciągnąć, choćby dla zabicia czasu.

– Byłam na niej trzy miesiące – odparła. – Brałam kąpiele parafinowe, grałam w tenisa, wkładałam na czas różne klocki do otworów…

– To test sprawnościowy – wyjaśniła Molly ze wzrokiem utkwionym nieruchomo przed siebie.

– Zgadza się.

Centrum Medyczne okręgu Grant dzieliło od posterunku nie więcej niż trzysta metrów, lecz im bliżej podjeżdżały, tym dłuższa zdawała się ta droga. Lena miała wrażenie, że zagłębiają się w mroczny tunel prowadzący do czarnej dziury.

– Jakiś czas temu chodziłam na fizykoterapię z powodu urazu kolana – powiedziała Stoddard. – Po urodzeniu drugiego dziecka ledwie mogłam wchodzić po schodach.

– Masz dwójkę dzieci?

– Tak, dwóch chłopaków – odrzekła z dumą.

Lena specjalnie najechała na żelazną klapę studzienki w ulicy, ale ciężki ambulans prawie bez wstrząsu pokonał przeszkodę. Przyszło jej na myśl, że i ona nosi już w łonie dziecko, nie wiadomo tylko, chłopca czy dziewczynkę. Co by się stało, gdyby je urodziła? Była pewna, że gdyby wyszła za Ethana, do końca życia nie zdołałaby się już od niego uwolnić.

– To bliźniaki – dodała Molly.

– Cholera – syknęła, chociaż z zupełnie innego powodu, niż tamta mogłaby podejrzewać. Bliźniaki. Zdwojona odpowiedzialność. Podwójne niebezpieczeństwo. I dwa razy więcej bólu.

– Wszystko w porządku? – zaniepokoiła się Stoddard.

– Dzisiaj są moje urodziny – mruknęła Lena, nie zwracając nawet uwagi, dokąd jedzie.

– Naprawdę?

– Tak.

– Tutaj byłoby dobrze stanąć – rzuciła Molly.

Dopiero teraz spostrzegła, że o mało nie minęła posterunku. Nick nakazał jej tak zaparkować, żeby nie zasłoniła drzwi frontowych, razem doszli do wniosku, że lepiej będzie stanąć od strony salonu odzieżowego, a nie college’u.

Obejrzała się, czy nie cofnąć, ale było już za późno.

– Dobra. Staniemy tutaj.

– Może być – odparła pielęgniarka, wycierając spocone dłonie o uda. – To powinno być rutynowe zadanie, prawda? Wchodzimy, zostawiamy żywność i zaraz wychodzimy razem z Marlą, tak?

– Zgadza się.

Dłoń ześliznęła jej się z gałki dźwigni biegów, kiedy wprowadzała karetkę do zatoczki. Aż zaklęła pod nosem, usiłując się skupić na wykonywanych czynnościach. Nigdy niczego się nie bała. W ciągu ostatnich paru lat naoglądała się tylu potworności, ile większość ludzi nie widziała przez całe życie. Czego miała się bać tym razem? Czyżby czekało ją w tym budynku coś jeszcze gorszego, niż spotkało ją przed dwoma laty?

– Posłuchaj – zaczęła z wyraźnym ociąganiem Molly. – Nick prosił, żeby ci tego nie mówić…

Lena popatrzyła na nią.

– Według standardowej procedury mamy ograniczony czas. Jeśli w porę nie wyjdziemy, ruszą do szturmu.

– Dlaczego cię prosił, żebyś mi o tym nie mówiła?

– Z obawy, że oni się czegoś domyśla.

– Aha. – Pokiwała ze zrozumieniem głową.

Zatem Nick także jej nie ufał. Tak samo, jak Amanda Wagner. Podejrzewał, że ona zrobi coś głupiego, co przyczyni się do śmierci wszystkich zakładników. Może i miał rację. Lena także się bała, że bezmyślnie może sknocić to zadanie, podobnie jak sknociła całe swoje życie. Trudno było to wykluczyć.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziała Molly, biorąc ją za rękę.

W zakłopotaniu Lena spojrzała na zegarek. Molly natychmiast to podchwyciła.

– O, właśnie. Lepiej zsynchronizujmy zegarki. Podetknęła jej pod nos duży i masywny zegarek marki Snoopy. Lena pospiesznie ustawiła według niego swój elektroniczny, zastanawiając się, czemu to ma służyć.

– Ruszą do szturmu dokładnie czterdzieści minut po tym, jak wejdziemy na posterunek. – Molly jeszcze raz spojrzała na zegarek. – To znaczy o trzeciej trzydzieści dwie.

– W porządku.

Molly położyła rękę na klamce.

– Wyjdziemy na tyle wcześnie, żeby jeszcze zdążyć zorganizować ci przyjęcie.

– Jakie przyjęcie? – zapytała, nie mając pojęcia, o co jej chodzi.

– Urodzinowe. – Molly uchyliła drzwi na parę centymetrów. – Gotowa?

Skinęła głową, nie mogąc dobyć z siebie głosu. Wysiadły równocześnie i podeszły do tylnych drzwi ambulansu, przy których agenci Wagner ustawili skrzynki z wodą mineralną i kanapkami zakupionymi na stacji benzynowej na obrzeżu miasta. Kiedy ruszyły w stronę wejścia na komisariat, Lena skoncentrowała się na tych kanapkach. Zaczęła odczytywać nalepki na opakowaniach, zachodząc w głowę, kto zapłaci za drogie kanapki z szynka i sałatą na białym chlebie. Miały jeszcze trzy miesiące przydatności do spożycia. A więc z pewnością zawierały tyle konserwantów, żeby uchronić padłego słonia przed rozkładem co najmniej przez rok.