Выбрать главу

– Wchodzimy – odezwała się głośno Molly, kiedy ktoś uchylił przeszklone drzwi od wewnątrz.

Lena o mało nie krzyknęła głośno, gdy zwłoki Matta osunęły się po nich na chodnik, przy czym głowa mająca postać krwawej miazgi opadła z donośnym klaśnięciem, obryzgując betonowe płyty krwią i strzępami szarej substancji. Rysy twarzy były prawie nierozpoznawalne, lewe oko wisiało na wiązce nerwów jak w gumowej masce na Halloween. Urwana duża część dolnej szczęki ukazywała wnętrze jamy ustnej, zęby, nabrzmiały język, mięśnie i ścięgna.

– Powoli – rzekł mężczyzna stojący w drzwiach.

Miał na głowie czarną wełnianą kominiarkę z owalnymi wycięciami na oczy i usta. Przypominał bohatera tandetnego horroru i Lenę ogarnął tak przemożny strach, że niemal ją sparaliżował. Frank nic nie wspominał o kominiarkach. Należało zakładać, że bandyci naciągnęli je specjalnie, żeby uniemożliwić identyfikację. Tym gorzej wróżyło to zakładnikom, którzy przecież widzieli twarze zabójców.

– Powoli i spokojnie – powtórzył, ruchem ręki nakazując im wejść do środka.

W jednej ręce trzymał strzelbę z odciętą lufą – tego samego wingmastera, którego opisywał Wallace – a w drugiej sig sauera. Kamizelkę kuloodporną miał zapiętą na wszystkie sprzączki, zza pasa wojskowych spodni od panterki wystawała mu kolba następnego pistoletu.

Lena uświadomiła sobie, że gapi się na niego dopiero wtedy, gdy Molly syknęła:

– Lena!

Siłą woli zmusiła się, żeby zrobić kilka kroków. Próbowała przestąpić nad zwłokami Matta, nie patrząc na nie, ale żołądek ściskał jej się do tego stopnia, że omal nie złamała się wpół. Pośliznęła się w kałuży krwi.

W środku temperatura była co najmniej o dziesięć stopni wyższa niż na ulicy. Drugi zabójca stał za kontuarem, trzymając dłonie na kolbie leżącego przed nim AK-47. I on miał na głowie kominiarkę, ale dużo luźniejszą, gdyż jej koniec unosił się przy każdym oddechu. Spojrzał na nie pozbawionymi wyrazu, jakby martwymi oczyma, i zaraz odwrócił wzrok.

Ten pierwszy, zapewne Smith, próbował zamknąć za nimi drzwi, ale zablokowało je ciało Matta. Z całej siły huknął skrzydłem w zwłoki, lecz niewiele to pomogło.

– Kurwa – zaklął i wymierzył zabitemu solidnego kopniaka w brzuch.

Miał na nogach wojskowe buty z żelaznymi okuciami na noskach. Rozległ się stłumiony trzask, prawdopodobnie pękającego żebra Matta. Przypominał trzask suchej gałązki pod nogami.

– Chodź, przesuniemy tego fiuta – warknął.

Lena przyglądała się temu jak skamieniała, trzymając w rękach pudło z kanapkami. Molly zerknęła na nią z przerażeniem w oczach i powoli postawiła skrzynkę z wodą na podłodze. Cofnęła się do drzwi, chwyciła Matta za kostki nóg i wciągnęła do lobby.

– Nie tu. Na zewnątrz – rozkazał Smith. – Wy pieprz tego kutasa na ulicę. – Otarł wierzchem dłoni usta zasłonięte kominiarką. – Zaczyna cuchnąć. – Zanim Molly zdążyła okrążyć trupa i złapać go pod ramiona, wymierzył mu jeszcze jednego kopniaka. – Pierdolony kutas – warknął tak groźnie, że pielęgniarka na chwilę zastygła w miejscu.

Jeszcze raz podniósł stopę i kopnął zabitego w krocze. Rozległ się głuchy dźwięk, który Lenie skojarzył się z odgłosem trzepania dywanów rozwieszonych na sznurze do bielizny za domem, jednego z ulubionych zajęć Nan.

Wyładowawszy swą wściekłość, Smith krzyknął na Molly:

– Na co czekasz, do cholery?! Zabieraj go stąd! Pielęgniarka popatrzyła bezradnie na zwłoki, jakby nie wiedziała, jak je chwycić. Matt miał na sobie białą koszulę z krótkimi rękawami i służbowy krawat, który wyszedł z mody, kiedy Jimmy Carter wyprowadził się z Białego Domu. Ale cała koszula była przesiąknięta krwią, pojawiły się nawet nowe plamy na bokach i pod pachami po serii kopniaków bandyty. Te świeżo otwarte rany miały dziwny, czarnopurpurowy kolor i wcale nie krwawiły.

Zniecierpliwiony Smith trącił Molly czubkiem buta. Sam w sobie nie był to groźny gest, ale wziąwszy pod uwagę jego niedawny wybuch, Molly odebrała to jako śmiertelne zagrożenie. Próbowała wyholować Matta za koszulę, lecz tylko wyciągnęła ją ze spodni i oderwała parę guzików, które z brzękiem potoczyły się po posadzce, a oczom wszystkich ukazał się biały brzuch zabitego. Zamknęła więc oczy, chwyciła go pod ramiona i szarpnęła.

Ale ciało nawet nie drgnęło. Smith chciał mu już wymierzyć kolejnego kopniaka, lecz Molly zaprotestowała:

– Nie.

– Co powiedziałaś? – zapytał zdumiony.

– Przepraszam – bąknęła, spuszczając głowę. Bluzę na piersiach miała już pokrytą plamami czarnej, na wpół zakrzepłej krwi. Spojrzała na Lenę. – Na miłość boską, może byś mi pomogła!

Lena rozejrzała się dookoła, jakby nie miała pojęcia, gdzie postawić pudło z kanapkami. Nie chciała nawet dotykać Matta. Brzydziła się już samej myśli, że miałaby dotknąć trupa.

Smith wymierzył do niej z obrzynka.

– Ruszaj się.

Postawiła pudło na podłodze, mając wrażenie, że płuca jej dygoczą przy każdym oddechu. Zagryzła mocno zęby, żeby nimi nie szczękać. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo się nie bała. Tylko właściwie czego? Ostatecznie w przeszłości bez obaw stykała się ze śmiercią, kilka razy prawie błagała, by do niej przyszła. Teraz jednak śmiertelnie się bała samej myśli, że mogłaby tu zginąć.

Jakimś cudem zdołała uklęknąć przy nogach Matta. Popatrzyła na jego tanie czarne buty, wystrzępione mankiety znoszonych spodni i niedoprane białe frotowe skarpetki z brązowymi plamami. Kiedy Molly odliczyła do trzech, dźwignęły go razem z posadzki. Zsunęła się nogawka, ukazując kostkę lewej nogi i fragment łydki pokrytej białą, pozbawioną owłosienia skórą. Lena nie mogła się uwolnić od bolesnej świadomości stopy zabitego wrzynającej jej się w brzuch. Pomyślała o dziecku w swym łonie, zastanawiając się, czy ma ono świadomość tak bliskiego kontaktu z trupem. Przemknęło jej nawet przez głowę, że może podłapać coś zaraźliwego.

Pod czujnym okiem Smitha ułożyły Matta na chodniku tuż przed komisariatem. Kiedy Lena dostrzegła w oczach bandyty wyraz olbrzymiej satysfakcji, ledwie się powstrzymała, żeby nie zawrócić biegiem do karetki. Ruszyła jednak z powrotem za Molly. Dopiero gdy wkraczały do lobby, uświadomiła sobie, co się stało. Bandyci mieli już potrzebną żywność i wodę. Mogli po prostu nie wpuścić ich już do środka czy nawet zastrzelić z zimną krwią na ulicy. Nie zrobili tego jednak.

– Tak będzie lepiej – oznajmił Smith. – Tolliver zasmradzał cały posterunek.

Molly otworzyła usta ze zdumienia i obejrzała się szybko.

– Co? – warknął zabójca, wymierzając jej pistolet między oczy. – Chciałaś coś powiedzieć, suko? Masz coś do powiedzenia?!

– Nie – odparła za nią Lena, zaskoczona, że zdołała cokolwiek wydusić.

Nawet przez kominiarkę łatwo było dostrzec, że Smith uśmiecha się szeroko. Jego oczy prześliznęły się po jej ciele od stóp do głowy, zatrzymując się nieco dłużej na biuście, a wyraźne błyski satysfakcji świadczyły, że spodobało mu się to, co zobaczył. Dźgnął lufą sig sauera czoło Molly i zwrócił się do niej:

– Tak myślałem. – Trzymanym w ręku obrzynkiem dał jej znak, żeby się obróciła. – Łapy na ścianę.

Nagle rozległ się dzwonek telefonu, którego przenikliwy terkot rozciął powietrze jak nożem.

– Odwróć się! – powtórzył ostrzej bandyta.

Lena wykonała polecenie, układając dłonie między dwiema fotografiami w ramkach przedstawiającymi obsadę tutejszego posterunku z lat siedemdziesiątych. Byli na nich sami mężczyźni w granatowych mundurach, niemal bez wyjątku z krzaczastymi wąsami. Ben Walker, ówczesny komendant, jako jedyny był gładko ogolony i krótko ostrzyżony, po wojskowemu. A dwa miejsca dalej w prawo wisiało zdjęcie aktualne, na którym była również ona. Aż wstrzymała oddech, modląc się w duchu, żeby Smith nie zwrócił na nie uwagi.