– Muszę już kończyć, mamo – powiedziała. – Zadzwonię jutro, dobrze?
– Uważaj na siebie – odparła Cathy. – Zostawię ci kilka babeczek.
Zaczekała, aż matka odłoży słuchawkę. Chciała już zrobić to samo, gdy złowiła jakiś szum na linii, szmer czyjegoś oddechu, a dopiero potem pstryknięcie przerywanego połączenia.
Ktoś podsłuchiwał jej rozmowę.
Podeszła do drzwi i wyjrzała przez szybę na korytarz. Światła w domu pogrzebowym pogasły już dawno temu, kiedy White poszedł do domu. Wiedziała, że jest jeszcze stażysta o imieniu Harold, który mieszka w przybudówce nad garażem, White uprzedził ją jednak, że po godzinach chłopak zamyka się na cztery spusty i nie wychyla nosa na zewnątrz, chyba że musi pomóc przy transporcie zwłok.
Podniosła jeszcze raz słuchawkę i wcisnęła klawisz opatrzony nalepką z napisem „Służb.”.
Dopiero po szóstym sygnale rozległ się zaspany głos:
– Słucham.
– Harold?
– Aha. – Doleciał ją szelest, jakby stażysta usiadł w pościeli. Najwyraźniej go obudziła. Po chwili rzucił głośniej: – Halo!
– Nie podnosiłeś przed chwilą słuchawki telefonu?
– Co?
Postanowiła zacząć od początku.
– Mówi Sara Linton. Jestem jeszcze w sali sekcyjnej.
– Ach, tak… – mruknął. – Pan White mówił mi, że zostanie pani po godzinach. – Zamilkł i sądząc po odgłosie, ziewnął szeroko. – Przepraszam – bąknął, po czym syknął pod nosem: – Jezu…
Rozciągnęła kabel słuchawki na całą długość, żeby jeszcze raz wyjrzeć przez okienko w drzwiach na korytarz. Jakiś samochód skręcił na parking i po ścianach głównego holu przesunął się odblask świateł reflektorów. Przeszła szybko do okna i osłoniła oczy dłonią, żeby dojrzeć, kto przyjechał. Auto wykręciło na wolne miejsce obok jej bmw i stanęło, ale światła nie zgasły.
– Halo! – powtórzył wyraźnie poirytowany Harold.
– Przepraszam – powiedziała. – Chciałam właśnie wyjść, tylko…
– Ach, tak. Zaraz zejdę i pani otworzę.
– To zbyteczne… – zaczęła, ale już odłożył słuchawkę.
Ponownie wyjrzała na parking, próbując dostrzec w oślepiającym blasku reflektorów, czy ktoś idzie w stronę drzwi. Minęło jednak kilka minut, zanim w snopach światła dojrzała niewyraźny cień człowieka. Harold zapalił światło w głównym holu i stał przed drzwiami frontowymi, podobnie jak ona osłaniając oczy dłonią i wyglądając na zewnątrz. Był w samej piżamie i ziewał szeroko, kiedy do niego podeszła.
– Kto to może być, do diabła? – mruknął, wkładając klucz do zamka.
– Zauważyłam tylko… Urwała, gdyż z rozklekotanej półciężarówki wysiadł Jeffrey. Z nastawionego bardzo głośno radia leciała jakaś piosenka country. Zmełła w ustach przekleństwo i rzuciła stażyście:
– Dziękuję, że zechciałeś mi otworzyć drzwi.
– Nie ma za co – mruknął i po raz kolejny ziewnął tak szeroko, że mogła policzyć plomby w jego zębach trzonowych. Przekręcił klucz i otworzył przed nią drzwi.
Wyszła już przed dom pogrzebowy, lecz odwróciła się i zapytała szybko:
– Czy jest ktoś jeszcze w budynku? Harold zerknął przez ramię.
– Żywego ducha.
Znowu ziewnął szeroko, jednakże częstotliwość jego ziewania nasunęła jej wątpliwości, czy faktycznie spał, kiedy zadzwoniła. Chciała zapytać o to wprost, lecz machnął jej ręką na pożegnanie, zamknął przed nosem oszklone drzwi i ziewnął ponownie, jakby specjalnie dla niej.
Od Jeffreya czuć było alkoholem z daleka, jakby się znalazła w pobliżu browaru. W dodatku ruszył jej na spotkanie wyraźnie chwiejnym krokiem. Aż przystanęła pośrodku parkingu. Nie uważała go za abstynenta, ale jak dotąd ograniczał się zawsze do okazyjnej lampki wina czy jednego piwa. Jednak poznawszy jego matkę, nawet za bardzo się nie zdziwiła, chociaż fakt, że postanowił się upić właśnie tego wieczoru, odebrała jak sygnał ostrzegawczy, na który ani trochę nie była przygotowana.
– Cześć – rzuciła ostrożnie.
Uśmiechnął się głupkowato i wyciągnął w górę palec wskazujący, jakby chciał, żeby umilkła i posłuchała płynącej z radia piosenki Wise men say Elvisa Presleya.
– Jeffrey…
Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie, podejmując żałosną próbę poprowadzenia jej do tańca.
Spojrzała na półciężarówkę, która prawdopodobnie liczyła więcej lat niż ona. W kabinie spostrzegła tylko Jedną szeroką kanapę, do złudzenia przypominającą tę, którą widziała w jaskini. Z podłogi wystawała masywna dźwignia biegów.
– Prowadziłeś w takim stanie? – zapytała.
– Cii… – syknął, do tego stopnia zionąc piwskiem, że aż odwróciła głowę.
– Ile wypiłeś?
Zamruczał w rytm piosenki, po czym podchwycił refren:
– „Falling in love… with… you…”
– Jeffl
– Kocham cię, Saro.
– Bardzo się cieszę – powiedziała, odpychając go lekko. – Ale lepiej wracajmy do domu, dobrze?
– Nie mogę wrócić do Oposa.
Położyła mu dłonie na ramionach, jakby w ten sposób chciała go przytrzymać w pozycji wyprostowanej.
– Owszem, możesz.
– Aresztowali Roberta.
Nieco zaskoczyła ją ta wiadomość, ale powstrzymała się od komentarza.
– Porozmawiamy o tym, jak wytrzeźwiejesz.
– Przecież jestem trzeźwy.
– Jak diabli.
Obejrzała się, żeby sprawdzić, czy Harold stoi jeszcze przy drzwiach.
– Pojedźmy gdzieś – zaproponował Jeffrey i odwrócił się, by usiąść za kierownicą półciężarówki.
– Zaczekaj…
W porę wyciągnęła ręce, żeby go przytrzymać, kiedy poleciał do tyłu. Zaparła się o jego plecy, potem o pośladki i wepchnęła go do kabiny auta. Usiadł i wybełkotał:
– To był… strasznie męczący dzień…
– Nie mogę uwierzyć, że w tym stanie usiadłeś za kierownicą.
– A co? Kto mnie tu aresztuje? – wycedził. – Gdyby nie ja, Hoss nawet Roberta nie wsadziłby za kratki. – Położył ręce na kierownicy. – Boże, co za chryja… Całe miasto zwariowało, ledwie się tu pokazałem.
– Spadaj stąd. – Trąciła go łokciem w bok.
– Żaden mężczyzna nie powinien pozwolić kobiecie prowadzić.
Zaśmiała się i pchnęła go mocniej.
– No, rusz się, dryblasie. Jutro rano też będziesz mężczyzną.
Pod jego nogami zadzwoniły puste butelki po piwie, kiedy przesuwał się na miejsce pasażera. Schylił się, pogrzebał wśród nich i mruknął:
– Cholera. Piwo się skończyło.
– Jeszcze zdążymy kupić – odparła.
Wsunęła się za kierownicę i zatrzasnęła drzwi. Głośny metaliczny trzask rozszedł się echem po szoferce. Sięgnęła do stacyjki, ale nie było w niej kluczyków.
– Pewnie dostanie wyrok śmierci – rzekł Jeffrey rozpaczliwym tonem. – Jezu… – Ukrył twarz w dłoniach.
Jeszcze raz obejrzała się na oszklone drzwi domu pogrzebowego, nie mając pojęcia, jak zareagować. Podczas praktyki na izbie przyjęć szpitala Grady’ego nieraz miała do czynienia z pijanymi i świetnie wiedziała, że dyskusje z nimi nie mają żadnego sensu, skoro chwilowo nie są zdolni do logicznego myślenia.
– Gdzie masz kluczyki? – zapytała.
Odchylił się do tyłu, oparł głowę o tylną szybę i zamknął oczy.