Выбрать главу

– W kieszeni.

Popatrzyła na niego z mieszanymi uczuciami, bo nie wiedziała, czy dać mu po pysku, czy objąć, przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Po namyśle poprosiła tylko:

– Przesuń się jeszcze trochę.

Kiedy to zrobił, wsunęła rękę do jego kieszeni.

Uśmiechnął się i wepchnął jej dłoń trochę głębiej. Zaskoczyło ją, że nawet po pijanemu okazywał tak silne Pożądanie.

– Już? – mruknął, kiedy odnalazła kluczyki i wyciągnęła rękę z kieszeni.

– Przykro mi – odparła rozbawiona, wkładając kluczyk do stacyjki.

– A co powiesz na małe lizanko? Zaśmiała się głośno.

– Zdaje się, że to ty jesteś pijany, a nie ja. – Przekręciła kluczyk i odetchnęła z ulgą, kiedy silnik zaczął pracować. – Zapnij pas.

– Tu nie ma żadnych pasów – odparł, przysuwają się do niej.

Naparła na dźwignię i wrzuciła wsteczny bieg. Jeffrey usadowił się tak, żeby mieć dźwignię między nogami.

– Ile wypiłeś? – spytała z zaciekawieniem.

– Za dużo – przyznał szczerze, pocierając oczy. Kiedy wycofała wóz sprzed wejścia i blask neonu na dachu domu pogrzebowego wlał się do szoferki, naliczyła co najmniej osiem pustych butelek taczających się po podłodze. Jeffrey miał na nogach wielkie czarne buty, których przedtem nie widziała. Podwinęła mu się jedna nogawka dżinsów, odsłaniając owłosioną łydkę.

Wyprowadziła samochód na autostradę i zapytała:

– Kiedy aresztowali Roberta?

– Niedługo po tym, jak się rozstaliśmy – mruknął, rozcierając sobie czoło, którym uderzył w boczną szybę na zakręcie. – Poprosił, żebym przyjechał do niego. Nawet się ucieszyłem, że chce ze mną rozmawiać.

Umilkł na dłużej, toteż zapytała:

– I co ci powiedział?

– Przyznał się do winy. – Jeffrey z rezygnacją machnął ręką. – Stałem na wprost niego w tym wielkim idiotycznym salonie w domu rodziców Jessie, a on, patrząc mi w oczy, przyznał się otwarcie do zabójstwa.

Wyłowiwszy sens z tej chaotycznej relacji, powiedziała cicho:

– Przykro mi.

– Wrócił ze sklepu i zwyczajnie go zastrzelił. O nic nie pytał.

Mogła tylko powtórzyć:

– Przykro mi.

– Miałaś rację.

– To marna pociecha.

– Naprawdę?

Zerknęła na niego. Sprawiał wrażenie, jakby powoli dochodził do siebie, ale z ust wciąż śmierdziało mu tak, że szybko odwróciła głowę i skupiła się na prowadzeniu auta.

– Oczywiście – odparła. Położyła mu rękę na kolanie. – Przykro mi, że tak to się skończyło. Wiem, że robiłeś wszystko, co w twojej mocy, by ratować przyjaciela.

– Coś takiego. Od razu wiedziałaś, że Robert kłamie, a ja ci tłumaczyłem, że jesteś w błędzie, ale myślę, że jednak miałaś rację. To znaczy… Moim zdaniem teraz jeszcze bardziej kłamie.

Sara wpatrywała się w drogę.

– Myślisz, że próbuję ratować przyjaciela, ale to nieprawda. Wiem, jak to wygląda z boku. Wiem, że jego relacja trzyma się kupy. Ale to przecież gliniarz. Miał wystarczająco dużo czasu, żeby wszystko przemyśleć i tak dopracować szczegóły, by nie można się było do niczego przyczepić. – Po stu kał się palcem w czoło, nie za każdym razem trafiając. – Mam przeczucie. Za długo służę w policji, żeby się nie orientować, kiedy ludzie kłamią.

– Porozmawiamy o tym jutro – odparła, zdając sobie sprawę, że i tak nic nie wskóra.

Oparł głowę na jej ramieniu i powtórzył:

– Kocham cię, Saro.

Poprzednio zbyła to milczeniem, ale teraz poczuła się zobligowana, żeby odpowiedzieć.

– Chyba rzeczywiście za dużo wypiłeś.

– Mylisz się – burknął, zionąc piwskiem. – Wcale nie wiesz, co naprawdę czuję.

Ścisnęła go lekko za kolano i wrzuciła czwarty bieg.

– Spróbuj się zdrzemnąć.

– Wcale nie chcę spać – zaoponował. – Chcę z tobą rozmawiać.

– Powiedziałam, że porozmawiamy jutro.

Zwolniła przed skrzyżowaniem, usiłując sobie przypomnieć, w którą stronę powinna skręcić. Wielki billboard z reklamą banku wydał jej się znajomy, toteż wybrała drogę w lewo.

– Dobrze jadę? – zapytała.

– Dlaczego ludzie mówią szczerze o swoich uczuciach tylko wtedy, gdy są pijani? – zapytał retorycznie. – Bo przecież alkohol zawsze skłania człowieka do mówienia prawdy.

– Nie wiem, dlaczego tak jest – odparła, z radością witając stację benzynową, którą widziała tego ranka. W sąsiadującym z nią sklepie panowały ciemności, prawdopodobnie już od dawna był zamknięty, podobnie jak wszystkie inne w tym mieście.

– Kocham cię.

Zaśmiała się, nie mając pojęcia, jak zareagować.

– Skręć tutaj – rzekł, a gdy się zawahała, złapał kierownicę i obrócił nią gwałtownie.

– Jeffrey! – krzyknęła, a serce podeszło jej do gardła, gdy spostrzegła, że skierował ją w jakąś polną żwirową drogę.

– Jedź dalej prosto – mruknął, wskazując mrok za przednią szybą.

Zdążyła wyhamować i opanowała samochód.

– Gdzie my jesteśmy? – zapytała.

– Jeszcze kawałek.

Pochyliła się nad kierownicą, próbując dojrzeć coś w przodzie. Zauważyła w snopach reflektorów zwalone drzewo i zatrzymała wóz.

– Dalej nie pojedziemy.

– Jeszcze tylko trochę.

Przerzuciła na luz, zaciągnęła ręczny hamulec i obróciła się do niego.

– Jeffrey, jest już bardzo późno. Ja jestem zmęczona, a ty pijany…

Pocałował ją szybko, ale nie tak, jak do tego przywykła, tylko pospiesznie i gwałtownie, sięgając do zapięcia jej dżinsów.

– Zaczekaj…

– Tak bardzo cię pragnę.

W to nie wątpiła, widząc silne wybrzuszenie jego spodni, i chociaż jej zmysły zaczynały reagować na jego dotyk, seks był akurat ostatnią rzeczą, jaka chodziła jej teraz po głowie.

– Saro… – szepnął i wpił się ustami w jej wargi tak mocno, że ledwie mogła oddychać.

Udało jej się go trochę odsunąć, a gdy spuścił głowę i zaczął ją całować po szyi, mruknęła:

– Nie tak szybko.

– Pragnę cię. Tak jak ostatniej nocy.

– Wczoraj nie siedzieliśmy w samochodzie stojącym na pustkowiu.

– No to udawajmy, że jesteśmy gdzie indziej. Na przykład na plaży.

Wsunął jej dłonie pod pośladki i szarpnął do siebie, aż pisnęła, gdy nie wiedzieć kiedy znalazła się w pozycji horyzontalnej ze stopami opartymi o jedne drzwi i głową wciśniętą w drugie. Przypomniała sobie, że po raz ostatni znajdowała się w takiej pozycji w szoferce półciężarówki, gdy była w dziesiątej klasie.

Jeffrey próbował się na niej ułożyć, ale wziąwszy pod uwagę, że oboje byli dorosłymi ludźmi dość słusznego wzrostu ściśniętymi na przestrzeni o długości najwyżej półtora metra, kolejne próby kończyły się niepowodzeniem.

– Kochanie – mruknęła, mając zamiar przemówić mu do rozsądku.

Kiedy podniosła mu głowę do góry i spojrzała prosto w oczy, zaskoczyło ją, że dostrzegła w nich jedynie błyski pożądania.

– Kocham cię – rzekł i pochylił się, żeby ją pocałować. Tym razem odwzajemniła pocałunek, mimo wszystko próbując ostudzić jego zapał. Na szczęście nie był już tak gwałtowny. Gdy podniósł głowę dla zaczerpnięcia tchu, powtórzył:

– Kocham cię.

– Wiem – odparła, wodząc dłonią po jego karku. Znowu uniósł głowę i spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby po raz pierwszy od spotkania przed domem pogrzebowym ujrzał ją wyraźnie. Miał przy tym zrozpaczoną minę, jakby czuł się odrzucony przez wszystkich i w niej widział jedyną nadzieję dla siebie.

– Tak dobrze? – zapytał. Pokiwała głową, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Tak dobrze? – powtórzył.