– Do kogo? – zapytał smutno Robert. – Przecież oni wszyscy tylko na to czekali. – Skinął głową w kierunku sali, gdzie siedzieli zastępcy szeryfa. – Dokładnie tak samo, jak za naszej młodości. Nic się pod tym względem nie zmieniło. Każdy tutejszy glina tylko czyhał, aż coś spieprzę, żeby móc mnie rzucić na pożarcie lwom. – Zaśmiał się głucho.
Jeffrey nawet nie umiał sobie wyobrazić, jak koszmarna była ta noc dla przyjaciela. Reszta więźniów musiała uznać, że trafił im się najwspanialszy prezent gwiazdkowy, skoro dostali do swej dyspozycji policjanta na całą noc.
– Przez te wszystkie lata… – zaczął na nowo Robert -…przynajmniej część z nich uważałem za przyjaciół, wobec których się sprawdziłem. – Urwał, z trudem nad sobą panując. – Miałem żonę, rodzinę… Do diabła, prowadziłem nawet zespół juniorów. Wiedziałeś o tym? W ubiegłym roku dotarliśmy do ćwierćfinału mistrzostw stanowych. Niewiele brakowało, byśmy wygrali, gdyby jeden z chłopaków Thompsona nie przestrzelił w ostatniej minucie. – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – Wiedziałeś o tym? Graliśmy na głównej płycie wielkiego stadionu w Birmingham.
Jeffrey pokręcił głową. Razem się wychowywali, każdy dzień w młodości spędzali ze sobą, a przecież tak mało wiedział o obecnym życiu przyjaciela.
– Po prostu nigdy nie można być pewnym tego, co ludzie o tobie myślą – ciągnął Robert. – Jeździsz z nimi na mecze i na pikniki, obserwujesz, jak dorastają ich dzieci, słuchasz o ich kłótniach i rozwodach, ale to wszystko jest gówno warte. Bo uśmiechają się do ciebie przyjaźnie, a jednocześnie są gotowi wbić ci nóż w plecy.
– Powinieneś w nocy wezwać Hossa – odparł Jeffrey. – Na pewno by przyjechał i zaprowadził porządek.
– To by tylko pogorszyło moją sytuację jutro czy pojutrze.
– Pogorszyło? – zdziwił się. – Może być coś gorszego od takiego lania? – W jego myślach pojawiła się nagle oczywista odpowiedź i aż przysunął sobie krzesło i usiadł, bo kolana się pod nim ugięły. – Bo chyba nie… – zająknął się.
– Nie – odparł Robert grobowym głosem.
Jeffrey przytknął rękę do brzucha, gdyż zbierało mu się na mdłości.
– Jezu… – szepnął, po raz pierwszy od dwudziestu lat mając ochotę na modlitwę.
Robertowi zaczęły się trząść ręce. Dopiero teraz spostrzegł, że przyjaciel jest skuty kajdankami. Dłonie miał poranione jeszcze gorzej niż twarz, skórę na knykciach poobcieraną i porozcinaną, co świadczyło wyraźnie, że stoczył twardą walkę na pięści. A jego wzrok pozwalał nawet wnioskować, że była to wręcz walka na śmierć i życie.
– Dlaczego siedzisz w kajdankach? – zapytał Jeffrey.
– Przecież jestem niebezpiecznym przestępcą. Zabiłem dwoje ludzi.
– Nikogo nie zabiłeś. Dobrze wiem, że tego nie zrobiłeś. Dlaczego kłamiesz?
– Nie daję rady – mruknął Robert. – Myślałem, że starczy mi sił, ale to nieprawda.
Jeffrey położył mu dłoń na ramieniu, ale szybko ją cofnął, gdy przyjaciel skrzywił się z bólu. Przemknęło mu przez myśl, że na temat wydarzeń ostatniej nocy Robert także nie mówi prawdy, choć w gruncie rzeczy wcale mu nie zależało, żeby ją poznać.
– Załatwimy ci dobrego adwokata.
– Nie stać mnie. Rodzina Jessie nie zechce mnie nawet oszczać, choćbym stanął w ogniu.
– Ja zapłacę – uciął, zastanawiając się jednocześnie, skąd weźmie aż tyle forsy. – Nie mam większego majątku pod zastaw, ale mogę spieniężyć swój fundusz emerytalny. Nie jest zbyt duży, ale na początek wystarczy. Razem z Oposem wymyślimy, jak to załatwić. Zacznę brać zlecenia na służbę ochroniarską, a jak będzie trzeba, wezmę nawet drugi etat. – Pomyślał, że przydałby się jakiś konkret. – Mogę się nawet przenieść z powrotem do Birmingham i dojeżdżać tu na weekendy.
– Nie pozwolę ci na to.
– Nikt cię nie będzie pytał o zdanie. Na pewno nie pozwolę, żebyś spędził jeszcze jedną noc w areszcie.
Robert pokręcił głową. Bił od niego nieopisany smutek.
– Nikt mnie nigdy nie pytał o zdanie. Dlatego mam dość takiego życia. Zbrzydło mi wszystko i wszyscy dookoła. – Zamknął oczy. – Jessie definitywnie ze mną skończyła. Zanosiło się na to już od dawna.
– Dlatego, że poroniła? – zapytał Jeffrey, pomyślawszy, że dla kobiety może to być bardzo istotnym powodem do zerwania każdego związku. Bo przecież musiał być ważny powód, dla którego Jessie odwróciła się od męża. Na pewno nie zdradziła go bez przyczyny.
– To zaczęło się jeszcze wcześniej – odparł. – Chyba wtedy, gdy Julia przyszła do szkoły i zaczęła rozpowiadać, że ją zgwałciłem. Od tamtej pory Jessie mi już nie ufała.
– Powiedziałeś jej, co się naprawdę stało? – Jeffrey owi serce zaczęło mocniej bić.
– Nigdy o to nie pytała, jakby sama z siebie dobrze znała prawdę. Ani razu nie zagaiła rozmowy na ten temat. Dlaczego ludzie nie pytają o tak ważne sprawy?
– Może dlatego, że wolą nie znać odpowiedzi – odparł Jeffrey, targany wyrzutami sumienia, że w tej sprawie i on nie był lepszy. – Ale nie sądzę, żeby Jessie dawała wiarę plotkom. Nikt w nie nie wierzył, kto choć trochę cię znał.
– Za to wszyscy wierzyli plotkom o tobie. – Robert spojrzał na niego ze łzami w oczach. – Sam je powtarzałem, jakby to była prawda.
– O jakich plotkach mówisz?
– Że to ty zgwałciłeś Julię. – Robert przyglądał mu się w napięciu, jakby chciał skontrolować jego reakcję. – Ani razu nie zaprzeczyłem, że poszedłeś wtedy z nią do lasu, a wszyscy sobie dośpiewali, że ją zgwałciłeś.
Jeffrey owi zaschło w gardle.
– Chciałem tylko chronić siebie – dodał Robert. – I tak miałeś wyjechać, a ja musiałem tu zostać i żyć z tym brzemieniem, będąc na językach wszystkich, którym się zdawało, że przejrzeli mnie na wylot. – Odwrócił głowę. – Co niedzielę czułem w kościele przenikliwe spojrzenie Lane Kendall, która świdrowała mnie wzrokiem, jakby rzeczywiście mnie znała i dobrze wiedziała, co się stało tamtego dnia.
– A co się stało, Robert? – zapytał z naciskiem Jeffrey, ale nie doczekał się odpowiedzi. – Może jednak powiesz mi wreszcie prawdę? Nigdy wcześniej cię o to nie pytałem, bo wierzyłem w twoją niewinność. Jeśli teraz twierdzisz, że jesteś winny, to chyba możesz mi w końcu powiedzieć, jak było naprawdę.
Robert odchrząknął raz i drugi, po czym wyciągnął skute kajdankami ręce po kubek z wodą stojący na brzegu biurka. Upił łyczek i skrzywił się boleśnie, a grdyka podskoczyła mu kilkakrotnie. Sine ślady na szyi świadczyły wyraźnie, że ktoś próbował go udusić, a przynajmniej zacisnął mu palce na gardle, by uniemożliwić wołanie o pomoc. Były wyraźnie ciemniejsze z przodu, zatem prawdopodobnie został złapany za gardło od tyłu. Co z nim wyprawiano, że aż trzeba go było uciszyć, żeby nie mógł krzyczeć?
– Robert – szepnął Jeffrey, z trudem dobywając głosu. – Powiedz mi wreszcie, co się stało.
Tamten jednak pokręcił głową i mruknął:
– Wracaj do domu, Spryciarzu.
– Nie zostawię cię tutaj.
– Wracaj do okręgu Grant i ożeń się z Sarą. Załóżcie rodzinę, miejcie dzieci…
– Nie ma o czym mówić. Już nigdy więcej nie zostawię cię samego.
– Przecież wcale mnie nie zostawiłeś – syknął Robert, zerkając na niego ze złością. – Uwierz wreszcie, że ją zgwałciłem. Dokładnie tak zamierzam zeznać przed sądem. Zaciągnąłem ją do jaskini i tam zgwałciłem. Kiedy zaczęła krzyczeć i odgrażać się, że wszystkim powie, spanikowałem, podobnie jak poprzedniej nocy. Złapałem kamień i walnąłem ją w głowę. – Obrzucił go ostrym spojrzeniem. – To ci wystarczy?