Выбрать главу

– Z której strony ją uderzyłeś?

– Do cholery, nie pamiętam. Przyjrzyj się jej czaszce. Uderzyłem ją tam, gdzie jest rozwalona.

– Wcale jej nie zabiłeś – odrzekł spokojnie Jeffrey. – Nie zginęła od ciosu w głowę. Została uduszona.

– Aha – mruknął wyraźnie zaskoczony Robert, ale szybko się opanował. – W takim razie ją udusiłem.

– Nie zalewaj.

– Mówię prawdę. Udusiłem ją. O, tak. – Wyciągnął przed siebie ręce, ułożył palce, jakby zaciskał je na czyimś gardle, i potrząsnął nimi, aż zadzwoniły kajdanki.

– Chrzanisz – burknął Jeffrey. Robert opuścił ręce i przygarbił się.

– Najpierw z nią rozmawiałem, próbowałem być miły – rzekł półgłosem, wpatrując się szklistymi oczyma gdzieś w dal, jakby przywoływał w myślach wspomnienia. – Kiedy się obejrzała, uderzyłem ją kamieniem w głowę. Upadła, a ja skoczyłem na nią i usiadłem jej… na plecach. Zaczęła wrzeszczeć, więc zacisnąłem jej palce na gardle, żeby ją uciszyć. – Jeszcze raz zademonstrował chwyt. – Ale nadal krzyczała, a jej wrzaski doprowadzały mnie do wściekłości, byłem coraz bardziej podniecony, jak… nie wiem co. Zacząłem jedną ręką przyciskać jej kark, a drugą dusić krtań. – Ułożył odpowiednio ręce, jakby rzeczywiście był z Julią w jaskini. – Wiedziałem, że jest coraz bardziej przestraszona, nawet przerażona, ale ja także się bałem. Myślałem tylko o tym, że ktoś może tam wejść i zobaczyć mnie w takiej pozycji, jak jakieś dzikie zwierzę. Nie mogłem jednak przestać. I nie mogłem liczyć na niczyją pomoc. Moje gardło… – Przytknął dłoń do szyi -…paliło, jakbym połknął garść gwoździ. Nie mogłem oddychać. Nie mogłem nawet wydać z siebie głosu, nie licząc żałosnych jęków, a w wyobraźni wciąż słyszałem, jak wszyscy się ze mnie śmieją, drwią ze mnie, jakby to była tylko zabawa, a ich ciekawiło, jak daleko zdołam się posunąć, zanim się załamię. – Ciężko opuścił ręce na kolana, drobnymi spazmatycznymi haustami łapał powietrze. Jeffrey nie potrafił już ocenić, czy nadal fantazjuje na temat obecności z Julią w jaskini, czy raczej odnosi się do wydarzeń z ostatniej nocy. – W myślach bardzo chciałem uciec gdzieś, gdzie jest bezpiecznie, ale nie mogłem się uwolnić od tego koszmaru i tylko przygryzałem język, modląc się w duchu do Boga, żeby to się jak najszybciej skończyło. – Wargi zaczęły mu dygotać, ale łzy nie napłynęły do oczu.

– Robert – zaczął ostrożnie Jeffrey, wyciągając rękę, żeby go dotknąć.

Ale ten szarpnął się w bok, jak gdyby z obawy, że zostanie uderzony.

– Nie dotykaj mnie – szepnął. – Proszę. Nie dotykaj mnie.

– Robert – powtórzył Jeffrey, próbując zapanować nad głosem. Gdyby miał przy sobie broń, natychmiast pognałby do aresztu i wystrzelał tych łajdaków co do nogi. Zacząłby od Reggiego i posuwał się dalej w górę hierarchii służbowej aż do… No właśnie. Co? Miałby na koniec przystawić sobie pistolet do głowy i pociągnąć za spust? Czuł się tak samo winny, jak ci wszyscy, którzy brali udział w nocnej „małej awanturze”.

Mimo wszystko musiał znać prawdę.

– Dlaczego mnie okłamujesz w sprawie Julii?

– Wcale nie kłamię – bąknął Robert z wyraźnym rozdrażnieniem. – Naprawdę ją zgwałciłem. – Popatrzył mu prosto w oczy. – Zgwałciłem ją, a potem zamordowałem.

– Wcale nie zabiłeś Julii – odparł z naciskiem. – Więc lepiej przestań to w kółko powtarzać. Nawet nie miałeś pojęcia, jak zginęła.

– A cóż to ma za znaczenie? I tak zasłużyłem na karę śmierci.

– Bzdura. Jeśli się przyznasz do zabójstwa w afekcie, dostaniesz najwyżej siedem lat. Jak wyjdziesz z więzienia, będziesz miał przed sobą jeszcze szmat życia.

– Jakiego życia?

– Pomogę ci zacząć wszystko od nowa – zapewnił go Jeffrey, przynajmniej przez chwilę do głębi przeświadczony, że jest to możliwe. – Przyjedziesz do mnie i wciągnę cię na powrót do służby.

– Nikt nie przyjmie do policji kogoś skazanego za gwałt i zabójstwo.

– W takim razie znajdziemy ci jakieś inne zajęcie. Najważniejsze, żebyś się wyniósł stąd do diabła. Gdzie indziej zaczniesz sobie układać życie od nowa.

– Jakie życie? – powtórzył Robert, skutymi rękoma wodząc na boki. – Myślisz, że mogę jeszcze mieć jakieś życie po tym wszystkim?

– Wrócimy do tego, gdy nadejdzie odpowiednia pora. Na razie tylko przestań gadać o swojej winie, dobra? Nie rozmawiaj z nikim poza swoim adwokatem, nawet z Hossem. Ściągniemy ci najlepszego prawnika, jakiego tylko uda nam się załatwić. Polecę nawet w tym celu do Atlanty.

– Nie potrzebuję adwokata – mruknął Robert. – Chcę mieć tylko święty spokój.

– Nie znajdziesz chwili spokoju, jeśli zostaniesz w areszcie. Chyba aż nazbyt dobitnie się o tym przekonałeś?

– Nic mnie to nie obchodzi. Ani trochę.

– Teraz tak mówisz. Po tym, co cię spotkało ostatniej nocy.

– Nic się przecież nie stało – syknął Robert. – Mieliśmy tylko drobne nieporozumienie, nic więcej. Ale na długo zapamiętają nauczkę, jaką dostali.

Jeffrey odchylił się na oparcie krzesła.

– Stłukłem ich, jak się patrzy. – Robert spojrzał na niego i wyszczerzył zęby, co zapewne miało być szerokim, triumfalnym uśmiechem, ale wyglądało jak żałosne obnażenie kłów. – Było ich trzech na jednego, a wszyscy dostali tak, że na długo zapamiętają.

– To dobrze – mruknął Jeffrey, uznawszy, że nie ma sensu się sprzeciwiać. Pomyślał jednak: Trzech na jednego! Zatem Robert nie miał najmniejszych szans.

– Jednemu tak przyłożyłem, że zaczął wzywać mamusię i błagać o litość – ciągnął przyjaciel z teatralną brawurą.

– A więc jesteś górą – rzekł Jeffrey, czując ból w sercu. – Pokazałeś im, Bobby. Nie dałeś się.

Robert wziął głębszy oddech, wyprostował się i nieco wyprężył ramiona.

– No, dobra – mruknął, jakby przywoływał się do porządku. – W końcu nic się nie stało. Kaszka z mleczkiem.

– Tyle że nie musisz z nimi wałczyć sam – powiedział z naciskiem Jeffrey. – Zawsze możesz liczyć na mnie. I na Oposa.

– Nie – mruknął Robert z ociąganiem, jakby podejmował ważną decyzję. – To wyłącznie moja sprawa, Jeffrey. Przynajmniej tyle jestem ci winien.

– Za co?

– Za wszystko. – Zerknął na niego z ukosa. – Bo przecież wiem, jak było naprawdę.

Jeffrey odebrał to jak pogróżkę, chociaż nie umiał sprecyzować dlaczego.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Widziałem cię tamtego dnia z Julią w lesie. Szedłem za wami aż do samej jaskini.

Jeffrey pokręcił głową. Na pewno byli wtedy sami. Dokładnie to sprawdzał.

– I jestem gotów wziąć za wszystko odpowiedzialność – dodał Robert, a w oczach ponownie zabłysły mu łzy. Po chwili odezwał się lekko roztrzęsionym głosem: – Powiem, że ja to zrobiłem, wezmę winę na siebie, żebyś mógł pozostać na wolności. Tylko powiedz mi prawdę, Spryciarzu. Zabiłeś ją?

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Sara siedziała w foteliku na werandzie domu Neli, kiedy Jeffrey skręcił na podjazd. Wcześniej zamienił półciężarówkę Roberta na jej bmw, toteż przyjęła z radością, że widzi je całe i nieuszkodzone. Podeszła, gdy wysiadał z auta, i chciała powiedzieć coś miłego, ale ugryzła się w język na widok jego miny.

– Co się stało? – zapytała.

– Nic – burknął, jakby w ogóle nie miał ochoty z nią rozmawiać. – Chodźmy jeszcze raz do domu Roberta.

– W porządku. Powiem tylko Neli, dokąd idziemy. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę ulicy.

– Sama się domyśli.

– Nie ma sprawy – bąknęła, zachodząc w głowę, co mogło się stać.