– Ty pieprzony tchórzu! – syknęła po raz kolejny, wyginając usta w grymasie bezgranicznej pogardy. Zanim Jeffrey zdążył zareagować, splunęła mu w twarz. – Zobaczysz, że to jeszcze nie koniec! – powtórzyła, chwytając Erica za rączkę.
Mimo że był cały posiniaczony, nawet nie zaprotestował. Drugi chłopczyk błyskawicznie zawrócił w stronę samochodu, mając przy tym taką minę, jakby się cieszył, że teraz matka zawiezie ich na lody.
Jeffrey wyjął chusteczkę, rozłożył ją powoli i wytarł sobie twarz.
Minęło jeszcze parę minut, nim Sara odzyskała zdolność mowy. W uszach wciąż jeszcze miała niewiarygodne oskarżenia kobiety. W końcu wydusiła z siebie:
– Zechcesz mi w końcu powiedzieć, o co tu chodzi?
– Nie.
Rozłożyła szeroko ręce w bezsilnej złości, głęboko urażona.
– Jeffrey, przecież ona twierdzi, że zgwałciłeś jej córkę.
– A ty jej uwierzyłaś? – zapytał, patrząc jej prosto w oczy. – Naprawdę uwierzyłaś, że mógłbym kogoś zgwałcić? A potem zamordować?
Była zanadto oszołomiona, żeby się w ogóle zastanawiać nad taką możliwością. Oskarżenia pod adresem Jeffreya spadły na nią jak ciosy młotem, po których ciągle nie mogła dojść do siebie.
– Saro?
– Nie wiem… – Pokręciła głową. – Sama już nie wiem, w co mam wierzyć.
– W takim razie nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł.
– Zaczekaj! – zawołała i wybiegła za nim przed dom. – Jeffrey! – Ale nawet się nie obejrzał. Musiała podbiec, żeby go dogonić. – Powiedz coś.
– Po co? Wygląda na to, że już wyrobiłaś sobie opinię.
– Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, co się stało? Stanął i odwrócił się do niej.
– A dlaczego ty nie możesz sobie odpuścić? Dlaczego nie umiesz mi po prostu zaufać?
– Tu nie chodzi o zaufanie – odparła. – Na Boga, ta kobieta się upiera, że zgwałciłeś jej córkę. Według niej Erie jest twoim synem.
– Gówno prawda! – warknął. – Myślisz, że mógłbym nie wiedzieć o tym, że mam syna? Wykluczone.
Natychmiast przypomniała sobie Jareda i ledwie się powstrzymała, by w przypływie złości nie wyjawić mu sekretu Neli.
– No co? – burknął, biorąc jej osłupienie za przejaw czegoś gorszego. – Wiesz, co ci powiem? Mam to wszystko gdzieś! – Ruszył dalej ulicą, kipiąc z wściekłości. – Łudziłem się, że jesteś inna. Miałem nadzieję, że tobie można zaufać.
– Powtarzam, że to nie jest kwestia zaufania.
– Kwestia! – syknął, przedrzeźniając ją. – Mam to gdzieś!
– Tak, to rzeczywiście odpowiedzialne zachowanie – mruknęła i podobnie przedrzeźniając go, dodała: – Mam to gdzieś!
Nie zareagował. Kiedy próbowała go złapać za rękę, wyszarpnął się i burknął:
– Może byś jednak zechciała zostawić mnie w spokoju?
– Niby dlaczego? Czyżbyś i mnie chciał zgwałcić? A potem udusić?
Widziała go już doprowadzonego do ostateczności, ale tym razem popatrzył na nią z tak zbolałą miną, że natychmiast pożałowała swoich słów.
Otworzyła już usta, żeby przeprosić, ale pokręcił tylko głową i uniósł palec, jak gdyby zamierzał jej pogrozić. Nie odezwał się jednak, tylko jeszcze raz pokręcił głową i ruszył dalej, najwyraźniej zmierzając do domu matki.
– Cholera – syknęła Sara, opierając dłonie na biodrach.
Dlaczego wszystkie sprawy między nimi musiały się aż tak komplikować? Jak tylko zaczynało być dobrze, natychmiast pojawiał się ktoś, kto to niweczył. Mogła znieść wszystko, co ludzie o nim wygadywali, ale nie taką jego reakcję. Dlaczego nic nie chciał jej powiedzieć? Dlaczego bał się jej zaufać? Czyżby z tych samych powodów, dla których i ona nie do końca jemu ufała?
Neli siedziała na schodkach werandy, kiedy Sara skręciła z ulicy. Na jej widok podniosła się szybko, wyciągnęła ręce, jakby chciała ją zatrzymać, i rzekła:
– Widziałam samochód Lane Kendall przed domem Roberta. Co ci powiedziała ta stara krowa?
Sara chciała już odpowiedzieć, ale ku własnemu zaskoczeniu tylko się rozpłakała.
– Och, biedactwo – mruknęła Neli, biorąc ją pod rękę i prowadząc do drzwi. – Chodź. Tutaj. – Pociągnęła ją do saloniku i pchnęła w stronę kanapy. – Usiądź.
Sara klapnęła ciężko, a Neli usiadła obok i objęła ją. Sara poczuła się niezręcznie, ale zarazem była bardzo wdzięczna Neli za ten gest. Zapragnęła wyrzucić z siebie wszystko, co przed minutą chciała powiedzieć Jeffreyowi, ale wstrząsana spazmami szlochu, wychlipała tylko:
– Biedne… dzieci…
– Tak, wiem.
– Wyglądały na… takie brudne… i wygłodzone. – Neli cmoknęła i pokręciła głową. – Nawet boję się… o nich myśleć.
– Już dobrze – szepnęła Neli, głaszcząc ją po głowie. – Uspokój się.
– Co się stało? – spytała Sara błagalnym tonem. – Błagam, powiedz mi, co tu się stało.
– Spokojnie – powtórzyła Neli, sięgając po pudełko z papierowymi chusteczkami. Wyciągnęła jedną i podała ją Sarze. – Masz. Wytrzyj nos.
Posłusznie wysiąkała nos, zawstydzona swoim wybuchem. Po chwili wyprostowała się, wzięła drugą chusteczkę, osuszyła oczy i szepnęła:
– Boże… Strasznie przepraszam…
– To cud, że nie załamałaś się wcześniej – odparła Neli, sama również ocierając oczy.
– Te dzieci… – mruknęła Sara. – Biedni chłopcy…
– Tak, wiem. I mnie coś skręca w środku, ilekroć ich widzę.
– Naprawdę nikt nie może nic na to poradzić?
– Mnie nie pytaj. Dałabym ogłoszenie do gazety, gdyby wierzyła, że ktoś zechce się nimi zaopiekować.
Sara miała ochotę się roześmiać, lecz nie dała rady.
– A co z opieką społeczną?
– Chcesz usłyszeć coś zabawnego? Popatrzyła na gospodynię.
– Ona sama kiedyś pracowała w opiece społecznej.
– Niemożliwe.
– Ale to prawda. Jakieś piętnaście lat temu była rejonowym inspektorem Wydziału do spraw Rodzinnych i Opieki nad Dziećmi. Ale podczas któregoś wyjazdu na kontrolę miała wypadek samochodowy i zaskarżyła władze okręgowe, stanowe i chyba każde inne, jakie tylko mogła. Doszło do jakiejś ugody i od tamtej pory żyje z renty, w każdym razie nie brak jej pieniędzy.
– Więc na co je wydaje?
– Na pewno nie na dzieci – odparła z goryczą Neli. – Sęk w tym, że Lane świetnie zna przepisy i doskonale potrafi wykorzystywać tę wiedzę na własną korzyść. Opieka społeczna po prostu się jej boi. Gdyby Hoss nie zaglądał do niej od czasu do czasu, pewnie zamknęłaby obu chłopców w komórce i wyrzuciła klucz.
– Co jest temu młodszemu?
– Ma jakąś skazę krwi. Od najwcześniejszych lat trzeba mu było robić transfuzje.
– To hemofilia? – zapytała Sara, zachodząc w głowę, czy gospodyni nie pomyliła transfuzji z kroplówkami. Ale przecież nawet w takim miasteczku jak Sylacauga musieli być lekarze, którzy znali prawdę.
– Nie, to coś podobnego, ale nie hemofilia – odparła Neli. – Niemniej sądzę, że wszystkie rachunki są pokrywane z państwowej kasy.
Sara odchyliła się na oparcie kanapy, czując przemożne zmęczenie. Przez jakiś czas siedziały w milczeniu, wreszcie z niewiadomych powodów oznajmiła:
– Ja też zostałam zgwałcona. Wyjątkowo Neli skwitowała to milczeniem.
– Nigdy nikomu o tym nie mówiłam. To znaczy… nie mówiłam o gwałcie. Zawsze używałam innych określeń, że zostałam napadnięta albo pobita… – Na chwilę przygryzła wargi. – Ale to był gwałt.
Gospodyni nadal milczała.
– Zdarzyło się to, kiedy pracowałam w Atlancie – dodała Sara. – Jeffrey o niczym nie wie. – Zaczęła nerwowo skubać róg poduszki.