Выбрать главу

– Ma pani kogoś, kto teraz będzie mógł się panią zaopiekować?

– Nie, miałam tylko Luke’a. Jego matka uciekła z komiwojażerem, a ojciec, to znaczy mój najmłodszy syn, Ernest, zawsze był nic niewart. Zmarł w zakładzie karnym.

– Przykro mi – rzekł Jeffrey, ostrożnie stawiając stopy na lepiącym się dywaniku. Początkowo chciał usiąść przy stole, ale się rozmyślił i tylko oparł o niego.

– Często pan przeprasza za różne rzeczy, które nie mają z panem nic wspólnego – zauważyła staruszka, macając ręką po stole. Stał na nim talerzyk z krakersami, tyle że Jeffrey nie miał pojęcia, jak ona zamierza je gryźć. Kobieta włożyła jednego do ust, ale wcale nie próbowała gryźć, tylko roztarła go językiem o podniebienie. Wypluwając istną fontannę okruchów, poinformowała: – Kabel nie działa już od dwóch dni. Oglądałam właśnie mój ulubiony teleturniej, kiedy ekran zgasł.

Chciał znowu powiedzieć, że mu przykro, ale ugryzł się w język.

– Mogłaby mi pani opowiedzieć o swoim wnuku?

– To był bardzo dobry chłopak – wycedziła i wargi jej lekko zadrżały. – Wciąż trzymają go w domu pogrzebowym?

– Nie wiem. Chyba tak.

– Nie mam pojęcia, skąd miałabym wziąć pieniądze, żeby go pochować. Dostaję tylko zasiłek z opieki społecznej i tych parę marnych groszy emerytury z młyna.

– Pracowała pani w młynie?

– Tak, dopóki jeszcze trochę widziałam – odrzekła, oblizując wargi. Obróciła jeszcze w ustach rozkruszonego krakersa i przełknęła. – To było jakieś cztery, może pięć lat temu.

Wyglądała na sto lat, ale przecież nie mogła mieć aż tyle, skoro jeszcze niedawno pracowała.

– Luke chciał mnie zawieźć na operację – mówiła dalej, wskazując swoje oczy. – Ale ja nie wierzę lekarzom. I nigdy nie byłam w szpitalu. Nawet tam nie rodziłam – oznajmiła z dumą. – Zawsze powtarzam, że trzeba brać obowiązek, jaki Bóg nakłada na człowieka, i iść z nim przez życie.

– To bardzo mądre podejście – przyznał Jeffrey, choć nie mieściło mu się w głowie, że ktoś mógł wybrać ślepotę do końca życia.

– Dobry chłopak, bardzo się mną opiekował. – Sięgnęła po następnego krakersa, a Jeffrey obejrzał się na maleńką kuchenkę, zachodząc w głowę, czy staruszka ma jeszcze coś do jedzenia oprócz nich.

– Czy Luke nie napytał sobie ostatnio jakichś kłopotów? – zapytał. – Może zadał się z niewłaściwymi ludźmi?

– Zarabiał, robiąc porządki u innych. Mył okna, czyścił szamba. Nie mógł mieć żadnych kłopotów, bo uczciwie pracował po całych dniach.

– Tak, ma pani rację.

– Wcześniej miał trochę kłopotów z prawem, ale który chłopak ich nie ma? Ale jak tylko w coś wdepnął, szeryf zawsze traktował go bardzo dobrze. Pozwalał mu wyrównywać straty, jakie ludzie przez niego ponieśli. – Włożyła krakersa do ust i zaczęła go rozcierać. – Żałuję tylko, że nie znalazł sobie porządnej kobiety, by się ustatkować. Bo niczego więcej nie potrzebował, tylko kogoś, kto by go przypilnował.

Jeffrey pomyślał, że Luke Swan potrzebował jednak o wiele więcej, ale zachował to dla siebie.

– Słyszałem, że zadawał się z żoną jednego z zastępców szeryfa.

– Ano tak mówią. Zawsze miał swoje sposoby na kobiety. – Z niewiadomych powodów uznała to za zabawne, uderzyła się dłonią w kolano i zarechotała głośno, pokazując mu różowe bezzębne dziąsła i rozkruszonego krakersa na języku.

Kiedy spoważniała, zapytał:

– Czy Luke mieszkał tu z panią?

– Tam, z tyłu. Ja sypiam tu, na kanapie, a czasem nawet na krześle. Niewiele mi już trzeba, żeby zasnąć. Kiedy byłam mała, lubiłam sypiać na tamtym drzewie przed domem. Ojciec wychodził czasem w nocy i krzyczał: „Dziewczyno, złaź mi natychmiast z tego drzewa!”. Ale ja i tak lubiłam tam spać. – Po raz kolejny oblizała wargi. – Chce pan zobaczyć pokój Luke’a? Bo ten drugi zastępca szeryfa obejrzał go dokładnie.

– Który zastępca?

– Reggie Ray – odparła. – To też dobry człowiek. Czasami śpiewa w kościelnym chórze. Może mi pan wierzyć, że głos ma jak anioł.

I tym razem Jeffrey zachował dla siebie własną opinię, zastanowił się tylko, dlaczego Reggie dotąd nie wspomniał ani słowem, że oglądał pokój Luke’a Swana. Wziąwszy pod uwagę, że był zastępcą szeryfa, prawdopodobnie przeprowadził tylko rutynową kontrolę. Niemniej nasuwało to kolejne pytanie bez odpowiedzi.

– Nie wie pani, czy coś tam znalazł?

– Nic nie mówił. Ale może pan sam pójść i się rozejrzeć.

– Będę bardzo wdzięczny – rzekł, poklepał staruszkę po ramieniu i ruszył na tył przyczepy.

Musiał zamknąć drzwi toalety, żeby przecisnąć się dalej wąskim przejściem, zdążył jednak rzucić okiem na najbrudniejszy klozet, jaki kiedykolwiek w życiu widział. W ciasnej klitce ściany wyłożone arkuszami plastiku tłoczonymi w namiastkę kafelków były gęsto zachlapane Bóg wie czym. Dałoby sieje wyczyścić chyba tylko palnikiem.

– Zobaczył pan coś? – zawołała staruszka.

– Jeszcze nie – odpowiedział, starając się oddychać przez usta.

Pchnął kolejne drzwi harmonijkowe, myśląc, że chyba nie czeka go nic gorszego niż smród wiszący w korytarzyku przy toalecie. Mylił się jednak. Pokoik Luke’a Swana wypełniał podobny fetor. Pościel skopana w kąt odsłaniała wielką, zaschniętą plamę na środku tapczanu. Wisiała nad nim goła żarówka zwieszająca się spod sufitu na poskręcanym kablu. Aż trudno było uwierzyć, że Jessie mogła nawiązać romans z człowiekiem mieszkającym w takim chlewie. Musiała być piekielnie zdesperowana. Trudno mu było się do tego przyznać, ale uważał dotąd, że ma trochę więcej klasy.

Dwie plastikowe skrzynki przy tapczanie mieściły całą garderobę Luke’a. Jeffrey pomyślał z wdzięcznością, że są przejrzyste, toteż nie musi tam niczego dotykać. Pod tapczanem było pełno pajęczyn i kłębów kurzu gromadzącego się od wielu lat. Poza jedną, niegdyś białą, a teraz prawie czarną skarpetką, niczego tam nie zauważył.

W kącie stała blaszana szafka ubraniowa, mniej więcej taka, jakie widuje się w szkołach czy szatniach obiektów sportowych. Na górnej półce leżały zmięte, brudne podkoszulki i skarpety, na dolnej – koszule i dżinsy. Wsunął głowę do środka, próbując dojrzeć, czy nie ma czegoś za ubraniami, bo wciąż nie chciał tu niczego dotykać. Już przez sam pobyt w tej norze miał wrażenie, że obłazi go jakieś robactwo. Wreszcie zacisnął zęby i szybkim ruchem zgarnął ubrania na podłogę, mając nadzieję, że nic go nie ugryzie w palec. Ale na dnie szafki nie znalazł niczego, jeśli nie liczyć pary rozerwanych w kroku elastycznych spodenek.

Obejrzał się i jeszcze raz obrzucił spojrzeniem cały pokoik. Nie miał ochoty tknąć materaca na tapczanie, nawet gdyby leżała na nim kartka z informacją, że pod spodem zostały ukryte jakieś skarby. Pewnie i tak Reggie już tam zaglądał. Gdyby znalazł coś podejrzanego, z pewnością od razu powiedziałby o tym Robertowi.

Nogą upchnął z powrotem ubrania do środka, ale po chwili zmienił zdanie i wygarnął je ponownie. Znowu zacisnął zęby i mając nadzieję, że nie podłapie jakiejś zarazy, złapał za wycięcia wentylacyjne po bokach szafki i wysunął ją nieco z kąta.

Nóżki donośnie zazgrzytały o podłogę, aż zatrzęsła się cała przyczepa.

– Wszystko w porządku?! – zaniepokoiła się staruszka.

– Tak, proszę pani – odparł, ale wystarczył mu jeden rzut oka na to, co kryło się za szafką, żeby zrozumieć, że jednak nie wszystko jest w porządku. – Jak… – zaczął, lecz głos u wiązł mu w gardle.

Bezsilnie klapnął na brzeg tapczanu i wpatrywał się w znalezisko jak urzeczony, gorączkowo usiłując w myślach znaleźć jakieś wytłumaczenie, które mogłoby świadczyć o niewinności przyjaciela, a nie obciążać go jeszcze większą winą. Ale raz za razem dochodził do tego samego wniosku i nagle zapragnął się napić, znowu dać sobie w gaz, żeby większą dawką alkoholu zmyć to, co dławiło go w gardle.