Telefon zadzwonił po raz kolejny. Pospiesznie wcisnęła dwa razy klawisz odbioru, przerywając połączenie.
Nan odgryzła następny kęs babeczki, uważnie zerkając na Lenę znad warstwy lukrowej polewy. Powoli przeżuła ciasto i przełknęła.
– Tak mi szkoda, że teraz nie możesz się ruszyć na krok bez makijażu. Masz piękną cerę.
Telefon znowu zadzwonił i bez namysłu powtórzyła tę samą czynność.
– Dzięki.
– Wiesz co? – zagadnęła Nan, przysiadając na brzegu kuchennego stołu. – Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby Ethan czasami został tu z tobą na noc. – Szerokim gestem omiotła całą kuchnię. – Przecież to także twój dom.
Lena próbowała odpowiedzieć równie miłym uśmiechem.
– Masz resztki lukru na górnej wardze.
Nan Thomas z gracją otarła usta serwetką. Nigdy nie oblizywała warg ani nie ocierała ich wierzchem dłoni. Zresztą była jedyną znaną Lenie osobą, która dbała o to, żeby w stojaku na stole zawsze były serwetki. Choć Lena sama zaliczała się do wielbicielek porządku i pilnowała, by wśród jej rzeczy panował ład, niemniej wielokrotnie czuła się zażenowana pedanterią gospodyni, która niemal wszystko musiała trzymać w pojemnikach z dopasowanymi pokrywkami, najlepiej ozdobionymi wizerunkiem pluszowego misia albo z obszyciem z tkaniny z frędzelkami.
Nan dojadła babeczkę i tą samą serwetką zgarnęła okruchy ze stołu. W milczeniu zapatrzyła się na Lenę, gdy P° raz kolejny zadzwonił telefon.
– A więc nadszedł ten twój wielki dzień – powiedziała. – Pierwszy dzień służby po urlopie.
Lena błyskawicznie rozłączyła połączenie.
– Owszem.
– Myślisz, że urządzą ci przyjęcie powitalne?
Lena prychnęła pogardliwie. Frank i Matt dali jasno do zrozumienia, że nie zaliczają jej już do obsady komisariatu. W licznych chwilach zwątpienia była nawet gotowa podzielić ich zdanie, ale dzisiejszego ranka, kiedy tylko zapięła na biodrach pas z kaburą i wetknęła kajdanki na miejsce, poczuła się tak, jakby wreszcie znów podejmowała normalny tryb życia.
Zadzwonił telefon i rozłączyła go po raz kolejny. Zerknęła na Nan, żeby sprawdzić jej reakcję, ale gospodyni była bez reszty pochłonięta składaniem pergaminowej foremki po babeczce w idealnie równy maleńki kwadracik, jak gdyby nic szczególnego się nie wydarzyło. Gdyby to Nan Thomas zdecydowała się wstąpić na służbę w policji, przestępcy ustawialiby się w kolejce, żeby wyznać przed nią swoje winy. A gdyby postanowiła wkroczyć na drogę zbrodni, z pewnością nigdy nie zostałaby schwytana.
– W każdym razie – podjęła Nan – wcale nie musisz się wyprowadzać. Ani trochę mi nie przeszkadza, że mieszkasz u mnie.
Lena utkwiła spojrzenie w drugiej babeczce stojącej na blacie kuchennym. Nan jak zwykle kupiła dwa ciastka, jedno dla siebie, a drugie dla Sibyl.
– W ciastkarni była promocja, dawali dwie babeczki w cenę jednej – pospieszyła Nan z wyjaśnieniami, jakby czytała w jej myślach. Zaraz jednak sprostowała: – Nie, kłamię. Sibyl uwielbiała babeczki. To był jedyny rodzaj słodyczy, jakim nie gardziła. Kupiłam je po normalnej cenie.
– Tak myślałam.
– Przepraszam.
– Nie masz za co przepraszać.
– No tak… – Nan zsunęła się ze stołu i podeszła do kosza na śmieci, ozdobionego zielonymi i żółtymi króliczkami, podobnie jak jej fartuszek. – Ale poszłam do cukierni specjalnie, żeby kupić coś dla ciebie. Chciałam uczcić twoje urodziny. Tyle że od śmierci Sibyl…
– Dziękuję, Nan. Jestem ci wdzięczna. Naprawdę to doceniam.
– Bardzo się cieszę.
– To dobrze – bąknęła Lena. Nan, chociaż na swój sposób była pedantyczna, to jednak nigdy nie zmywała szklanek i kubeczków. Z daleka widać było na nich tłuste odciski palców. Ale pod wpływem świdrującego spojrzenia oczu, które przez grube szkła okularów wydawały się wielkie jak u sowy, Lena ugryzła się w język i przełknęła kąśliwą uwagę.
– Bardzo mi ciężko bez niej – powiedziała Nan. – Chyba sama to wiesz. Rozumiesz, co teraz czuję.
Pokiwała głową, czując nieprzyjemne ściskanie w gardle, na które nie pomógł nawet tak duży haust kawy, że omal się nie zachłysnęła.
– I rozumiesz też, dlaczego się cieszę, że zamieszkałaś ze mną.
– Bardzo cenię to, że pozwoliłaś mi zostać u siebie tak długo.
– Mówiąc szczerze, Lee, możesz tu zostać na zawsze. Ani trochę mi to nie przeszkadza.
– Jasne.
Lena zmusiła się, żeby pociągnąć jeszcze jeden łyk kawy. A co byś powiedziała na dziecko? – przemknęło jej przez myśl. O mało nie jęknęła. Nan pewnie bardzo pokochałaby dzieciaka, robiłaby mu na drutach miękkie wełniane buciki i szykowała jakieś idiotyczne przebrania na Halloween. Może nawet zrezygnowałaby z pracy na pełnym etacie w bibliotece, żeby pomagać jej przy dziecku. Wtedy już bez wątpienia przypominałyby stare dobre małżeństwo, będące ze sobą tak długo, aż powypadają im wszystkie zęby i obie będą potrzebować balkoników do chodzenia.
Jakby na przypomnienie roli Ethana w tej wizji, znów zadzwonił telefon. Jak poprzednio, rozłączyła go bez namysłu.
– Sibyl też by się cieszyła, że mieszkasz z nami – ciągnęła gospodyni. – Zawsze myślała o tym, jak cię ochronić.
Lena odchrząknęła nerwowo, czując, że zaczyna się intensywnie pocić. Czyżby Nan czegoś się domyślała?
– Chronić cię przed rzeczami, co do których tylko ci się zdaje, że sama sobie z nimi poradzisz.
Tym razem na sygnał telefonu zareagowała odruchowo, nawet nie patrząc na klawiaturę.
– Dlatego bardzo się cieszę, że mam przy sobie kogoś, kto dobrze znał Sibyl – ciągnęła Nan. – Kogoś, kto ją kochał i… – urwała, słysząc kolejny dzwonek telefonu, zanim Lena wyłączyła aparat -…troszczył się o nią. Kogoś, kto świetnie wie, jak trudno bez niej żyć. – Ponownie umilkła, ale tym razem nie z powodu sygnału telefonu. – Teraz nawet nie wyglądasz już tak, jak ona.
Lena spuściła wzrok na swoje dłonie.
– Wiem.
– Jej też by się to nie spodobało, Lee. Na pewno byłaby zła jak nie wiem co.
Obu równocześnie łzy napłynęły do oczu, choć zapewne z odmiennych powodów. Kiedy znowu zadzwonił telefon, Lena odebrała tylko po to, żeby przerwać kłopotliwe milczenie.
– Lena? – warknął Frank Wallace. – Gdzie ty się podziewasz, do cholery?!
Szybko spojrzała na zegar nad kuchnią. Rozpoczynała służbę dopiero za pół godziny.
Frank nie czekał na jej odpowiedź.
– Doszło do napadu na komisariat, bandyci wzięli zakładników. Przyjeżdżaj tu jak najprędzej.
Głośny trzask na linii obwieścił koniec połączenia.
– Co się stało? – zapytała Nan.
– Napad. Bandyci wzięli zakładników – powiedziała powoli, odkładając telefon na stół. Ledwie się powstrzymała, żeby nie przycisnąć ręki do piersi, bo serce tłukło się jak oszalałe, aż czuła pulsowanie na karku. – Ktoś napadł na komisariat.
– Mój Boże… – jęknęła gospodyni. – To nie do wiary, i Czy ktoś ucierpiał?
– Tego nie wiem. – Jednym haustem dopiła kawę, chociaż nie musiała już podnosić poziomu adrenaliny we krwi. Zaczęła się nerwowo rozglądać za swoimi kluczykami.
– Pamiętasz, jak coś podobnego wydarzyło się w Ludowici?
– Słabo – odparła, coraz bardziej zdenerwowana. Sześć lat wcześniej w sąsiednim okręgu aresztanci zdołali złapać patrolującego policjanta. Zastrzelili go z jego własnego pistoletu, zabrali klucze i uwolnili się. Oblężenie trwało trzy dni, zginęło lub zostało rannych aż piętnastu więźniów. Jak również czterech policjantów. Stąd też zaczęła szybko przypominać sobie tutejszych funkcjonariuszy, zachodząc w głowę, czy któryś mógł odnieść rany w czasie napadu.