Zacisnęła zęby, żeby nie jęknąć z bólu, kiedy po raz kolejny z całej siły pchnęła ręką w górę. Szarpała się i wykręcała w fotelu jak tylko mogła, żeby sięgnąć zębami do ciasno zrolowanej taśmy na nadgarstku. Ani trochę nie dbała, że rama fotela musi rysować polakierowaną podłogę w sypialni.
– Saro? – Jeffrey stanął w drzwiach z siekierą w ręku. – Jezus, Maria!
Rozejrzał się błyskawicznie po pokoju, jakby liczył na to, że zaskoczy intruza, który narobił takiego bałaganu w całym domu.
– Już uciekł – powiedziała Sara, nie zaprzestając prób.
Rzucił siekierę na podłogę i podbiegł do niej.
– Nic ci się nie stało? – Przytknął jej dłoń do twarzy. – Jesteś zakrwawiona. – Jeszcze raz rozejrzał się po sypialni. – Kto to zrobił? Kto…
– Uwolnij mnie – syknęła, myśląc, że jeśli będzie musiała spędzić choćby jeszcze parę sekund przywiązana do tego fotela, zacznie wrzeszczeć na cały głos i nic jej nie uciszy.
Jeffrey wyciągnął z kieszeni scyzoryk, otworzył go i bez dalszych pytań błyskawicznie przeciął wszystkie więzy.
– Boże… – jęknęła, wytaczając się z fotela. Wyciągnęła się na wznak na podłodze, niezdolna do najmniejszego wysiłku. Stłuczone ramię przeszywał ostry ból, czuła się poobijana i posiniaczona.
– Wszystko w porządku – rzekł Jeffrey, rozmasowując jej zdrętwiałe ręce.
– Robert…
Nawet się nie zdziwił, usłyszawszy imię przyjaciela. Zmarszczył tylko brwi i zapytał:
– Skrzywdził cię? Chyba nie…
Przypomniała sobie natychmiast o wszystkim, co doprowadziło Roberta do ostateczności.
– Nie, tylko napędził mi strachu.
Znów przytknął jej dłoń do twarzy i dokładnie obejrzał rozcięcia nad okiem i na dolnej wardze. Pocałował ją delikatnie w czoło, potem w zamknięte powieki i szyję, jakby sądził, że od tych pocałunków ona od razu poczuje się lepiej. Niemniej podniosło ją to na duchu. Bez namysłu zarzuciła mu ramiona na szyję i ze wszystkich sił przytuliła się do niego.
– Już dobrze – mruknął, wodząc dłonią po jej karku. – Wszystko w porządku.
– Nic się nie stało – potwierdziła, z całą mocą powtarzając sobie w duchu, że to prawda.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Smith z uśmiechem na ustach obserwował jej reakcję.
– Zgwałcił moją matkę – powtórzył. – A potem ją zabił, żeby na zawsze zamknąć jej usta.
Na Lenie nie zrobiło to żadnego wrażenia.
– Niemożliwe – odparła, chyba niczego dotąd nie będąc tak pewną. – Dobrze znam typ ludzi zdolnych do takich rzeczy. Jeffrey do nich nie należy.
– A skąd ty to możesz wiedzieć? – zaciekawił się Smith.
– Wiem, i tyle. Cmoknął głośno.
– Nic nie wiesz – bąknął jak nadąsane dziecko, po czym zwrócił się do Sary: – Bierzmy się do roboty.
– Nie dam rady założyć blokady – powtórzyła. – Splot barkowy jest zbyt skomplikowany.
– To jej nie zakładaj – rzekł. – I tak jest nieprzytomny.
– Bez żartów.
– Licz się ze słowami, paniusiu – warknął. Zaczął przerzucać rzeczy w walizce pierwszej pomocy, którą Lena przyniosła z karetki. Znalazł fiolkę lidokainy i wyciągnął ją na dłoni. – Użyj tego. – Wyjął latarkę, poświecił Jeffreyowi w oczy i dodał: – A to ci da więcej światła.
Nawet nie drgnęła.
– No, już! – rozkazał z grymasem pogardy na twarzy.
Sara najwyraźniej chciała po raz kolejny odmówić, ale coś jej podpowiedziało, żeby nie przeciągać struny. Może uzmysłowiła sobie, że stan Jeffreya jest na tyle poważny, iż przyda mu się każda pomoc, a może po prostu postanowiła grać na zwłokę. W każdym razie nie ulegało wątpliwości, że ani trochę nie jest pewna, czy potrafi przeprowadzić zabieg.
Wyjęła z pudełka gumowe rękawiczki i zaczęła je naciągać. Lena nie miała wątpliwości, że działa pod wpływem strachu, toteż i ją naszły obawy, jak Sara zdoła wydłubać kulę z rany, jeżeli będzie to robiła z taką niewiarą w siebie.
Ale ręce nawet jej nie zadrżały, gdy zaczęła nożyczkami rozcinać koszulę Jeffreya. Jeśli nawet się ocknął, nie dawał tego po sobie poznać. Można się było tylko cieszyć, że nie widzi, co się szykuje.
– Leno – mruknęła Sara. – Chciałabym wiedzieć, czy to naprawdę lidokaina.
Lena pojęła, jak wielką wagę ma to pytanie.
– Nie mam pojęcia – mruknęła.
– Dlaczego Molly próbowała robić z tego taką doniosłą sprawę?
– Nie wiem – odparła, głęboko żałując, że nie może powiedzieć prawdy. – Może sądziła, że naprawdę zdoła pozbawić go przytomności – dodała, mając na myśli Smitha.
Sara podniosła buteleczkę i ściągnęła kapturek ochronny. Rozpakowała strzykawkę, wbiła igłę w korek i nabrała do niej płynu.
Spojrzała na Smitha i poleciła:
– Wylej mu na ranę całą porcję betadyny.
Nie zaprotestował. Posłusznie odkaził okolice rany środkiem antyseptycznym i nawet pościerał wacikiem jego nadmiar. Przy okazji zmyła się rozmazana krew i Lena popatrzyła na niewielki otwór wlotowy po kuli w ramieniu Jeffreya.
Sara podniosła strzykawkę w górę, zbliżyła ją do rany, ale zapytała ją jeszcze raz:
– Jesteś pewna?
– Naprawdę nie wiem – odparła Lena, starając się samym spojrzeniem dać jej znak, że wszystko w porządku. Smith świdrował ją przenikliwym wzrokiem, toteż szybko spuściła oczy na ramię Jeffreya, mając nadzieję, że niczego nie zauważył.
Kiedy Sara wbiła igłę w sam środek rany, Lena mimowolnie syknęła przez zaciśnięte zęby. Pospiesznie odwróciła głowę, bo czuła się tak, jakby i jej w to samo miejsce na ramieniu ktoś wbił igłę. Zauważyła, że Brad przesunął się jeszcze trochę w kierunku Sonny’ego. Oblizał wargi, spoglądając gdzieś ponad jej ramieniem. Od razu się domyśliła, że patrzy na zegar na ścianie, i aż ciarki przeszły jej po plecach, gdy uświadomiła sobie, jak mało czasu im zostało.
Smith uniósł wysoko latarkę, żeby poświecić w głąb rany. Lena popatrzyła na jego wodoodporny zegarek, jakich używali komandosi marynarki wojennej. Miał dziesiątki różnych przycisków i okienek, a jeśli wierzyć reklamom w prasie, był zsynchronizowany z zegarem atomowym w Kolorado i wskazywał czas z dokładnością do milisekundy czy innej, równie zaniedbywanej wartości. Był ogromny i zapewne ciężki. W głównym okienku pośrodku czarnej tarczy cyfrowy wyświetlacz pokazywał godzinę.
3:19:12.
Zostało jeszcze dwanaście minut. Tylko czyjego zegarek wskazywał tę samą godzinę, co jej, Molly lub Nicka? Nie miała jednak odwagi spojrzeć na swój zegarek ani nawet obejrzeć się na zegar na ścianie. Smith pewnie natychmiast by się domyślił, co się święci, i po prostu zabił ich wszystkich.
– Skalpel – poleciła Sara, wyciągając rękę.
Smith włożył jej skalpel w dłoń. Zaczęła ostrożnie rozcinać skórę i tkankę łączną, chcąc się dostać śladem pocisku w głąb ciała. Jeszcze raz wbiła igłę gdzieś głębiej i niemal opróżniła strzykawkę, po czym spryskała resztką cieczy okolice rany. Lena miała ochotę odwrócić wzrok, ale wbrew sobie wpatrywała się jak urzeczona w odsłonięty fragment mięśnia w ramieniu Jeffreya. Sara ewidentnie wiedziała, co robi, chociaż Lena nie potrafiła sobie wyobrazić, jak przy takich czynnościach zdołała zachować zimną krew. Można było odnieść wrażenie, że przeistoczyła się w kogoś innego.