– Potrzebuję więcej światła – oznajmiła.
Smith przysunął się nieco, kierując promień latarki w głąb rany. Sara pochyliła się nad nią nisko i poleciła:
– Bliżej.
Ale bandyta nie zareagował. Zaklęła więc tylko pod nosem i górną częścią przedramienia otarła sobie pot z czoła. Wygięta w niewygodnej pozycji niemalże dotykała rany nosem.
Jeffrey jęknął cicho, ale się nie ocknął.
Sara zwróciła się do niej:
– Pilnuj jego oddechu.
Lena przytknęła dłoń do piersi Jeffreya, żeby lepiej czuć słabe ruchy klatki piersiowej. Ostrożnie obróciła rękę, próbując spojrzeć na zegarek. W sali było piekielnie duszno, i ona pociła się już nad miarę. Na śliskiej skórze pasek przesunął się pod wpływem ciężaru zegarka i nie miała najmniejszych szans, żeby odczytać godzinę.
Sara szarpnęła się nagle do tyłu, kiedy strumień krwi strzelił jej w twarz. Szybko otarła ją przedramieniem i pochyliła się z powrotem, po czym rzuciła do Smitha:
– Szczypce.
Obrócił się, żeby jedną ręką sięgnąć do walizki, drugą trzymając latarkę nad raną. Sara otarła wacikiem jej okolice i mruknęła:
– Nadal nie widzę kuli.
– Tym gorzej dla ciebie – odparł ironicznie, jakby się doskonale bawił.
– Przecież nie wyciągnę kuli, jeśli jej nie widzę.
– Spokojnie – mruknął Smith, podając jej szczypce podobne do dużej pesety. – Masz. – Pomachał nimi w powietrzu.
Wzięła od niego szczypce, ale zastygła bez ruchu.
– Widzę, że i ty chcesz się nacieszyć każdą chwilą. – Po raz kolejny poklepał wacikiem okolice rany. – Na pewno ją znajdziesz – dodał przymilnym tonem. – Wierzę w ciebie.
– Ale mogę go przy tym zabić.
– Przynajmniej wiesz, co ja czuję – odparł, uśmiechając się szeroko. – Do roboty.
Sara przez chwilę spoglądała na niego z taką miną, jakby chciała odmówić, ale wsunęła palce w otwory szczypiec i ostrożnie zanurzyła ich koniec w ranie. Kiedy znów pociekło więcej krwi, rzuciła:
– Zacisk.
Smith nie zareagował, więc popatrzyła mu w twarz i syknęła:
– No, już! Dawaj zacisk, do cholery!
Sięgnął do walizki i podał jej zacisk. Sara wyszarpnęła szczypce i z brzękiem rzuciła je na podłogę. Spłaszczony pocisk potoczył się po kafelkach. Błyskawicznie wsunęła zacisk w głąb rany, z której krew tryskała obfitym strumieniem. Nagle krwawienie ustało.
Lena spojrzała na zegarek Smitha.
3:30:58.
– To było niezłe – rzekł z uznaniem, najwyraźniej bardzo zadowolony. Z szerokim uśmiechem podniósł wyżej latarkę, kierując strumień światła w głąb rany, jak małe dziecko, które odniosło drobne zwycięstwo w sporze z rodzicami.
– Ma jakieś dwadzieścia minut – oznajmiła Sara, zakrywając ranę dużym zwitkiem gazy. – Jeśli w tym czasie nie znajdzie się w szpitalu, trzeba mu będzie amputować rękę.
– Myślę, że ma poważniejsze problemy niż ten – odparł Smith, odkładając latarkę na podłogę. Ułożył dłonie na kolanach, przez co Lena wciąż mogła odczytywać godzinę na jego zegarku.
3:31:01. 3:31:02.
– Na przykład jakie? – zapytała Sara.
Lena kątem oka dostrzegła, że Brad przesunął się jeszcze o krok w stronę drugiego bandyty. Znowu popatrzył na zegar, myśląc zapewne to samo, co ona: że nie zdołają dokładnie skoordynować działań, jeśli będą korzystać ze wskazań różnych czasomierzy. Co by się stało, gdyby zaatakowała za wcześnie? Albo gdyby dała Bradowi znak w niewłaściwej chwili? Zginęliby oboje tuż przed wtargnięciem do środka brygady antyterrorystycznej?
– Nie – szepnęła mimowolnie, za późno uświadomiwszy sobie, że Smith musiał to słyszeć.
Wyszczerzył do niej zęby w szerokim uśmiechu.
– Ona już się domyśliła prawdy – powiedział. – Mam rację, kochanie?
Szybko pokręciła głową, sięgając do tylnej kieszeni spodni. Kiedy wyczuła scyzoryk pod palcami, zganiła się w myślach, że za dużo kombinuje. Liczyło się tylko zgranie z Bradem. Mieli przecież za sobą element zaskoczenia.
– Widzisz? Niektórzy tutaj wcale nie uważają mnie za takiego idiotę jak ty – zwrócił się Smith do Sary.
– Wcale nie uważam cię za idiotę – odparła.
Lena po raz kolejny zerknęła na jego zegarek. Zostało im pół minuty. Brad nagle zaczął chodzić tam i z powrotem wzdłuż przejścia do sekretariatu, jakby nie mógł wytrzymać rosnącego napięcia. Może faktycznie był w silnym stresie? Może nie należało na niego liczyć?
– Dobrze wiem, co o mnie myślisz – odrzekł Smith. Starając się poruszać jak najwolniej, Lena wsunęła rękę do kieszeni. Serce waliło jej jak młotem, jakby chciało się zrównać z odgłosem nerwowych kroków Brada w drugim końcu sali.
– Myślę, że jesteś niezbyt zrównoważonym młodym człowiekiem – wyjaśniła Sara. – Moim zdaniem potrzebujesz fachowej pomocy.
– Uznałaś mnie za śmiecia, jak tylko ujrzałaś mnie po raz pierwszy.
– Nieprawda.
– Robiłaś wszystko, co w twojej mocy, żeby zniszczyć mi życie.
– Chciałam ci tylko pomóc, nic więcej.
– Więc czemu mnie nie zabrałaś? – zapytał. – Przecież pisałem do ciebie listy. Pisałem i do niego. – Wskazał nieprzytomnego Jeffreya, ale Sara udała, że tego nie dostrzega.
– Nie dostaliśmy ani jednego listu od ciebie – odparła spokojnie.
Lena już ledwie ją słyszała, jej uszy wypełniał coraz głośniejszy szum krwi w żyłach.
Smith ponownie wskazał rannego, nie zostawiając wątpliwości, że dobrze wie, kim jest.
Lena ścisnęła scyzoryk w garści i kciukiem podważyła ostrze. Zaparła je o podeszwę buta, pociągnęła i z radością złowiła ciche stuknięcie, z jakim zablokowało się w pozycji otwartej.
Zaraz wstrzymała oddech, mając nadzieję, że Smith nie zwrócił uwagi na ten odgłos. Ale ten był zbyt skupiony na Sarze. Od jak dawna wiedział, że ranny to Jeffrey? Kiedy się domyślił, że to wcale nie Matt leży przed nim na podłodze, ale człowiek, którego poprzysiągł zabić?
– Cały czas czekałem na wasz przyjazd – powiedział. – Czekałem, aż zabierzecie mnie od niej. – Jego głos stał się nieco piskliwy jak u przestraszonego dziecka. – Masz w ogóle pojęcie, co ona ze mną wyprawiała? Wiesz, ile musiałem przy niej wycierpieć?
Lenie kołatała się w głowie tylko jedna myśclass="underline" on wie, że to Jeffrey! Silnie zaciskała jednak wargi, żeby mimowolnie nie pisnąć ani słowa. Nie miała pojęcia, jaką grę Smith toczy z Sarą, ale musiała ona potrwać jeszcze parę sekund. Bo za parę sekund wszystko miało się skończyć.
Utkwiła spojrzenie w jego zegarku.
3:31:43.
– Nie mogliśmy ci pomóc – odezwała się Sara. – Zrozum, Erie, Jeffrey nie jest twoim ojcem.
Lena zerknęła na Brada, który ledwie zauważalnie uniósł brwi, jakby chciał jej przekazać: „Jestem gotów. Czekam tylko na twój znak”.
– Jesteś zakłamaną suką – warknął Smith.
– Wcale nie kłamię – odparła Sara z naciskiem. – Powiem ci, kto jest twoim ojcem, jeśli zgodzisz się go wypuścić.
– Wypuścić? – Bandyta sięgnął po pistolet tkwiący za paskiem spodni, drugą rękę wciąż trzymając opartą na kolanie.
3:31:51.
Lena z trudem przełknęła ślinę, całkiem zaschło jej w ustach. Kątem oka dostrzegła, że Brad stanął w pobliżu Sonny’ego.
– Niby kogo mam puścić? – zapytał leniwie Smith, najwyraźniej czerpiąc coraz więcej satysfakcji z tej rozmowy. Spojrzał z uśmiechem na Jeffreya. – Masz na myśli jego? Matta? – wycedził, silnie akcentując imię.
Sara zawahała się o ułamek sekundy za długo.
– Tak.
– Przecież to nie Matt – rzekł Smith, odbezpieczając broń – tylko Jeffrey.
– Teraz! – krzyknęła Lena, rzucając się w jego kierunku.