– Przykro mi – odparła. – Nie żyje.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIATY
– Cholera – syknęła Lena, z trudem powstrzymując odruch cofnięcia ręki, gdy Molly wbiła igłę w ranę.
– Przepraszam – mruknęła pielęgniarka, patrzyła jednak ponad jej ramieniem na Sarę i Jeffreya.
Lena też się obejrzała. Komendanta pakowano właśnie do karetki.
– Wyjdzie z tego?
Molly pokiwała głową, lecz dodała cicho:
– Mam nadzieję.
– A co z Marlą?
– Jest na sali operacyjnej. Mimo podeszłego wieku robi wrażenie bardzo odpornej. – Popatrzyła na jej skaleczoną dłoń. – Trzeba będzie to zeszyć.
– Nie ma mowy – odparła Lena. Mniej się przejmowała piekącym rozcięciem od ostrego jak brzytwa scyzoryka niż perspektywą szycia.
– Już ci znieczuliłam rękę. Wystarczy tylko ściągnąć brzegi rany.
– Byle szybko – syknęła, zagryzając zęby. Poczuła krew na języku i przypomniała sobie o rozciętej wardze. Molly powtórnie wbiła igłę w dłoń.
– Chryste, jak ja tego nie cierpię.
– Jeszcze chwileczkę.
– Boże… – Odwróciła głowę, żeby nie widzieć.
Dostrzegła Wagner rozmawiającą z Nickiem. Oboje patrzyli w głąb sali pralni chemicznej, w ich kierunku.
– Już po wszystkim – powiedziała Molly. – Za kilka minut powinnaś poczuć świerzbienie.
– Całe szczęście.
Lena zapatrzyła się na ulicę, po której kręciło się z pięćdziesięciu agentów biura śledczego, sprawiających takie wrażenie, jakby żaden nie wiedział dokładnie, co ma robić. Smith wyzionął ducha, a Sonny na tylnym siedzeniu wozu patrolowego odjechał do Macon, gdzie zapewne czekał go niezły wycisk od tamtejszych gliniarzy. W piekle było zarezerwowane specjalne miejsce dla zabójców policjantów.
Spojrzała, jak Molly otwiera zestaw do zakładania szwów, który wyjęła z walizeczki pierwszej pomocy.
– A gdzie dziewczynki? – zapytała.
– Już z rodzicami. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, przez co przeszli. Mam na myśli rodziców. Mój Boże, jak tylko o tym pomyślę, krew mi tężeje w żyłach.
Lena uświadomiła sobie, że mimowolnie napręża wszystkie mięśnie. Rozluźniła się, zwracając uwagę na coraz silniejsze świerzbienie dłoni.
– Jak? Lepiej? – zapytała Stoddard.
– Tak. Dzięki, że zgodziłaś się zrobić to tutaj. Nie cierpię szpitala.
– To zrozumiałe. – Molly cienkim strumykiem płynu ze strzykawki zaczęła przemywać ranę. – Trzeba ci założyć trzy, najwyżej cztery szwy. Sara na pewno zrobiłaby to dużo lepiej ode mnie.
– Jest twardsza, niż myślałam.
– Chyba wszyscy musieliśmy się wykazać odpornością – mruknęła pielęgniarka. – O mało nie dałam się nabrać na przedstawienie, jakie zrobiłaś, gdy tylko weszłyśmy na posterunek.
– Zauważyłam – odparła Lena, chociaż komplement był całkiem chybiony, bo naprawdę była śmiertelnie przerażona.
Molly zacisnęła szczypce na końcu łukowato wygiętej igły i wbiła jej czubek w skórę przy rozcięciu. Lena patrzyła na to z zaciekawieniem, rozmyślając, że to bardzo dziwne uczucie, gdy widzi się igłę wbijaną w ciało, a w ogóle nie czuje się bólu, poza drobnym nieprzyjemnym szarpaniem, z jakim nić chirurgiczna przesuwa się przez skórę.
– Od jak dawna spotykasz się z Nickiem?
– Niedługo – odparła Stoddard, zawiązując końce nici. – Ciągle przychodził i próbował się umówić z Sarą, więc traktuje mnie pewnie jak nagrodę pocieszenia.
Lena zaśmiała się cicho, wyobraziwszy sobie tę parę.
– Przecież Sara jest o dobrą głowę od niego wyższa.
– A przede wszystkim kocha Jeffreya – przypomniała Molly, jakby rodziło to jakieś wątpliwości. – Boże, pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłam ich razem. – Zrobiła drugi szew i ściągnęła nicią brzegi rany. Lena nadal nie czuła bólu, jedynie delikatne szarpnięcia. – Nigdy wcześniej nie widziałam jej tak frywolnej.
– Frywolnej? – zdziwiła się Lena, jakby to określenie zabrzmiało obrażliwie. Według niej Sara zaliczała się do najpoważniejszych osób, jakie w życiu poznała.
– Owszem – potwierdziła Molly. – Zachowywała się jak mała trzpiotka. – Ściągnęła drugi szew, zapatrzyła się na ranę i mruknęła: – Chyba zrobię jeszcze jeden.
– Nigdy nie myślałam o nim w ten sposób.
– O Jeffreyu? Jest wspaniały.
– Pewnie tak. – Lena wzruszyła ramionami. – Ja czułabym się przy nim tak, jakbym poszła na randkę z własnym ojcem.
– Może dla ciebie jest istotnie za stary. – Molly przewlekła nić w trzecim miejscu, ściągnęła brzegi rany, zawiązała supełek i odcięła nić tuż nad nim. – Proszę bardzo. Gotowe.
– Dzięki.
– Nie powinno za bardzo boleć.
– Tym się nie martwię – odparła Lena, ostrożnie zginając dłoń. Jej palce zaciskały się posłusznie, lecz w ogóle nie miała w nich czucia.
– Weż tabletkę przeciwbólową, gdyby za bardzo piekło. Jak chcesz, poproszę Sarę, żeby ci coś przepisała.
– Nie trzeba. Ma teraz dużo ważniejsze sprawy na głowie.
– Zrobi to bez pytania.
– Naprawdę nie trzeba. Dzięki.
– Jak chcesz. – Molly zaczęła pakować zestaw do szycia. Cicho jęknęła, podnosząc się na nogi. – Najwyższa pora wracać do domu, do dzieci, na dużą lampkę wina.
– Brzmi zachęcająco – przyznała Lena.
– Mam nadzieję, że moja matka nie pozwoliła im oglądać wiadomości w telewizji. Nie mam pojęcia, jak miałabym im opowiedzieć o tym, co się tu stało.
– Na pewno coś wymyślisz. Molly uśmiechnęła się do niej.
– Uważaj na siebie.
– Jeszcze raz dziękuję – mruknęła Lena, zsuwając się ze stolika.
Nick ruszył do frontowych drzwi pralni. Przechodząc obok niej, rzekł:
– Jutro będziemy chcieli cię przesłuchać.
– Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Wagner stała oparta o kontuar z telefonem komórkowym przy uchu. Na widok Leny rzuciła do aparatu:
– Zaczekaj chwilę. – Spojrzała na nią i powiedziała: – Dobra robota, detektywie.
– Dzięki – burknęła Lena.
– Jeśli kiedyś będziesz chciała dołączyć do sfory groźnych psów, zadzwoń do mnie.
Lena spojrzała przez szybę na agentów kręcących się leniwie po ulicy, jakby byli na wczasach. Pomyślała o Jeffreyu i drugiej szansie, którą jej dał. Bogiem a prawdą, była to już piąta albo szósta szansa.
Uśmiechnęła się do Wagner i odparła:
– Dziękuję, ale nie skorzystam. Lepiej zostanę tu, gdzie moje miejsce.
Agentka wzruszyła ramionami, widocznie mało jej na tym zależało. Odwróciła się i znów zaczęła mówić do telefonu:
– Oczywiście będziemy chcieli przesłuchać go jeszcze dzisiaj. Wolałabym, żeby nie kontaktował się wcześniej z innymi więźniami i nie wbił sobie do głowy, że będzie potrzebował adwokata.
Lena pchnęła drzwi, wyszła na ulicę i skinieniem głowy odpowiedziała na pozdrowienia kilku tutejszych mieszkańców. Tak, to jej miasto. Czuła się jego cząstką. Poza tym, znów była partnerką Franka. I policjantką. Do diabła, może nawet kimś więcej.
Ruszyła w stronę college’u. Teraz, gdy kryzys już minął, ochroniarz siedział z powrotem w szoferce furgonetki tarasującej wjazd na teren kampusu. Nie znała go, lecz gdy z uśmiechem uniósł dłoń do daszka czapki, odpowiedziała mu skinieniem głowy.
Przyjemny wiaterek owiał jej twarz, gdy skręciła w główną alejkę prowadzącą do akademików. Przytknęła dłoń do brzucha, zastanawiając się, czy naprawdę jest w ciąży i jaką matką byłaby dla swego dziecka. Po dzisiejszym dniu skłonna była uważać, że nie wszystko jest nierealne.