Nagle nocną ciszę rozdarł mrożący krew w żyłach krzyk. Zatrzymała się w pół kroku, mając wrażenie, że od napięcia powietrze wokół niej zgęstniało. Gdzieś strzelił uruchamiany silnik samochodu, poczuła przypływ adrenaliny i mimowolnie naprężyła wszystkie mięśnie ciała. Kiedy w oddali dostrzegła wysoką postać zmierzającą energicznym krokiem w jej kierunku, zawróciła instynktownie i rzuciła się do ucieczki. Za nią rozległy się szybkie dudniące kroki biegnącego człowieka. Przyspieszyła jeszcze, szeroko wymachując ramionami, choć miała wrażenie, że płuca trawi jej żywy ogień, a serce lada chwila wyskoczy z piersi.
– Saro! – zawołał Jeffrey, a chwilę później poczuła dotyk jego palców na plecach.
Zatrzymała się tak gwałtownie, że z impetem wpadł na nią i ściął ją z nóg. Zdołał jednak obrócić się w powietrzu, żeby zamortyzować jej upadek, sam jednak huknął ramieniem o ziemię.
– Co się stało? – zapytał, poderwawszy się z chodnika i pomagając jej wstać. Kilkoma ruchami otrzepał z kurzu jej nogawkę piżamy. – To ty krzyczałaś?
– Oczywiście, że nie – syknęła, tak rozwścieczona na niego, jak nigdy dotąd. Po co ją tu przywiózł? Co chciał w ten sposób osiągnąć?
– Uspokój się – mruknął, wyciągając ręce, żeby ją objąć.
Otwartą dłonią uderzyła go po palcach.
– Nie dotykaj mnie!
W tej samej chwili z głębi ulicy doleciał kolejny huk. Ale nie był to już odgłos uruchamianego samochodu. Sara wystarczająco często bywała na strzelnicy, by od razu rozpoznać stłumiony huk wystrzału z broni palnej.
Jeffrey błyskawicznie odwrócił głowę, jakby chciał zlokalizować źródło podejrzanego dźwięku. Kiedy padł kolejny strzał, zerknął na nią i rzucił ostro:
– Zostań tutaj!
Popędził ulicą w stronę żółtego domu otoczonego drewnianym parkanem.
Pobiegła za nim i odnalazła furtkę, którą zostawił otwartą. Udeptana ścieżka prowadziła przez frontowy trawnik na tył domu. Gdy dotarła do rogu, na podwórze wylała się struga światła, kiedy Jeffrey kopniakiem wyważył kuchenne drzwi. Ze środka doleciał kolejny dramatyczny okrzyk. Kiedy po paru sekundach wybiegł z powrotem na werandę, nagle w domu zapaliły się chyba wszystkie światła.
– Saro! – zawołał, przywołując ją ruchem ręki. – Szybko!
Ruszyła truchtem do niego, lecz coś ostro zakłuło ją w stopę, ledwie zeszła z ubitej ścieżki. Wszędzie walały się szyszki i sosnowe igły, zaczęła więc uważnie patrzeć pod nogi, usiłując nie zwalniać kroku.
Jeffrey złapał ją za rękę i pociągnął w głąb domu. Rozkład pomieszczeń był tu niemal identyczny jak u Neli i Oposa, przez środek budynku biegł długi korytarz, drzwi po prawej prowadziły do sypialni.
– Tam – rzekł Jeffrey, wskazując drzwi w głębi korytarza. Sam skręcił do kuchni i chwycił słuchawkę telefonu ze słowami: – Wezwę policję.
Ogarnęło ją przerażenie, ledwie stanęła na progu małżeńskiej sypialni.
Przekrzywiony wentylator pod sufitem wirował nierówno, furkocząc jak rotor helikoptera. Jessie stała przy otwartym oknie i bezgłośnie poruszała ustami. Nagi do pasa mężczyzna leżał na podłodze przy łóżku twarzą w dół. Prawa strona jego głowy przedstawiała sobą krwawą miazgę. Smugi rozmazanej krwi prowadziły od niego do masywnego pistoletu o krótkiej lufie, leżącego w pewnej odległości, jakby ktoś odsunął go kopniakiem spoza zasięgu jego lewej ręki. – Mój Boże… – szepnęła Sara.
Całe łóżko i podłoga przy nim były zabryzgane krwią, w której leżała oderwana łopatka i stłuczony klosz lampy wentylatora. Płat skóry z włosami zwieszał się z krawędzi szuflady nocnej szafki. Przy jej gałce tkwiło coś, co z daleka wyglądało na błyszczący oderwany kolczyk z ucha.
Wyszkolenie medyczne Sary wzięło po chwili górę nad przerażeniem. Podeszła do leżącego mężczyzny i przytknęła mu dwa palce do szyi, próbując wyczuć tętno. Odszukała tętnicę szyjną, ale nie stwierdziła pulsowania. Skóra zabitego była lepka od potu, na całym ciele perliły się drobniutkie kropelki. W powietrzu unosił się słodki aromat wanilii.
– Nie żyje?
Odwróciła się szybko, słysząc to pytanie.
Za drzwiami pokoju stał Robert, zgięty wpół i oparty o ścianę, by utrzymać równowagę. Lewą ręką zakrywał ranę z boku brzucha, krew przesączała się między palcami. W prawej dłoni ściskał pistolet, z którego wciąż mierzył w zabitego.
Zwróciła się do Jessie:
– Przynieś ręczniki. Ale kobieta nawet nie drgnęła.
– Trzymaj się, zaraz ci pomogę – powiedziała Sara, woląc nie zbliżać się do Roberta.
Cały czas przyciskał pistolet do ciała, a jego szkliste oczy świadczyły wyraźnie, że nie za bardzo zdaje sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje.
Jeffrey wszedł do sypialni i obrzucił tę scenę jednym szybkim spojrzeniem.
– Robert? – odezwał się i zrobił parę kroków w stronę gospodarza.
Tamten zamrugał szybko i chyba rozpoznał przyjaciela.
Jeffrey wskazał broń.
– Może byś mi to oddał, dobrze?
Robert wyciągnął drżącą rękę przed siebie i oddał Jeffreyowi pistolet. Ten zabezpieczył go szybko i wetknął za pasek dżinsów.
– Muszę ci ściągnąć podkoszulek, rozumiesz? – zwróciła się Sara do Roberta.
Popatrzył na nią zdumionym wzrokiem.
– On nie żyje?
– Lepiej usiądź – zaproponowała, lecz tylko pokręcił głową i pewniej oparł się plecami o ścianę. Był bardzo wysoki i atletycznie zbudowany. Nawet w samym podkoszulku i bokserkach wyglądał na człowieka, który nie przywykł do wykonywania poleceń innych.
Jeffrey pochwycił jej niepewne spojrzenie i zapytał:
– Co się stało, Bobby?
Robert poruszył ustami, jakby nie mógł wydobyć z siebie głosu.
– On nie żyje, prawda?
Jeffrey przesunął się, żeby zasłonić zabitego przed wzrokiem przyjaciela.
– Co się stało?
Jessie wskazała otwarte okno i wyrzuciła z siebie jednym tchem:
– Tędy wskoczył do pokoju.
Jeffrey ruszył w jej stronę, omijając szerokim łukiem miejsce zbrodni. Wyjrzał przez okno, nie dotykając parapetu, po czym rzekł:
– Okiennica jest oderwana.
Robert głośno syknął z bólu, kiedy Sara oderwała przesiąknięty krwią podkoszulek przylepiony do jego ciała. Mimo wszystko podciągnął go pod brodę, pozwalając, by dokładnie obejrzała ranę. Zaklął przez zaciśnięte zęby i kurczowo zacisnął palce na brzegu tkaniny, gdy delikatnie zaczęła mu obmacywać brzuch. Krew wypływała jednostajnym strumykiem z niewielkiego otworu w ciele i spływała pod gumkę bokserek. Zanim jednak Sara zdążyła dokonać oględzin, opuścił podkoszulek i ponownie docisnął palcami tkaninę do rany. Zdążyła jednak dostrzec otwór wylotowy po kuli nieco wyżej na jego plecach oraz zagłębienie w ścianie, gdzie pocisk zarył w mur, otoczone drobniutkimi, rozchodzącymi się promieniście rozbryzgami krwi.
– Bob – odezwał się Jeffrey ostrzejszym tonem. – Powiedz coś wreszcie, człowieku. Co tu się stało?
– Sam nie wiem – wydukał gospodarz, prawie wpychając materiał podkoszulka w głąb rany. – On po prostu…
– …strzelił do Bobby’ego – wtrąciła pospiesznie Jessie.
– Pierwszy strzelił do ciebie? – syknął Jeffrey, za wszelką cenę usiłując zmusić Roberta do mówienia. Cedził słowa z zadziwiającą złością i rozglądał się przy tym po całym pokoju, jakby w wyobraźni próbował odtworzyć przebieg wydarzeń. Wskazał inny ślad po kuli w ścianie po drugiej stronie łóżka i zapytał: – To po twoim strzale czyjego?
– Jego – odparła Jessie piskliwym głosem.
Na podstawie jej zachowania Sara oceniła, że podniesionym tonem próbuje zamaskować, jak bardzo jest pijana. Chwiała się wyraźnie w przód i w tył niczym wahadło zegara.
Jeffrey uciszył ją ostrym spojrzeniem…
– Robert, powiedz mi wreszcie, co tu się stało. Ale on niemrawo pokręcił głową, silnie dociskając dłoń do rany.