Выбрать главу

– Podejrzewasz, że dwóch najstarszych rangą śledczych specjalnie się zatruło, żeby nie spotkać dzisiaj Leny?

Jeffrey podszedł do telefonu i odwiesił słuchawkę na widełki.

– Pracuję tu już od piętnastu lat i jeszcze nigdy nie widziałem, żeby Matt Hogan kupował chińskie żarcie.

Może i coś w tym było, Sara wolała jednak traktować te przypadki jak zwykły zbieg okoliczności. Niezależnie od tego, co Frank mówił o Lenie, z pewnością nie była mu obojętna. W końcu pracowali razem prawie przez dziesięć lat. Wiedziała z własnego doświadczenia, że po tak długim czasie trudno po prostu o kimś zapomnieć.

Jeffrey przełączył aparat na głośnik i wybrał numer wewnętrzny.

– Marla?

Rozległa się seria trzasków i po chwili doleciał głos sekretarki.

– Słucham, komendancie.

– Czy Matt się już pojawił?

– Jeszcze nie. Zaczynam się martwić, czy nie rozchorował się na dobre.

– Jak tylko przyjedzie, powiedz mu, że go szukałem Nadal ktoś tam na mnie czeka?

– Tak. I zaczyna się powoli denerwować – odparła ściszonym głosem.

– Zaraz przyjdę. – Przerwał połączenie i mruknął pod nosem: – Nie mam czasu na żadne pogawędki.

– Jeff…

– Muszę sprawdzić, o co chodzi – rzucił i wyszedł z pokoju.

Ruszyła za nim korytarzem prawie biegiem, chcąc go dogonić.

– Jeśli skręcę sobie kostkę w tych przeklętych szpilkach…

Zerknął na jej buty.

– Czyżbyś myślała, że jak przydrepczesz tu z nieprzyzwoitą propozycją, w szpilkach i garsonce, od razu zacznę cię błagać, żebyś pozwoliła mi do siebie wrócić?

Rosnące zakłopotanie doprowadziło ją do złości.

– Jak to jest, że gdy mi na tym zależy, mówisz o nieprzyzwoitych propozycjach, ale gdy nie mam ochoty, a mimo wszystko to robię, jest to wyłącznie kwestią seksu?

Zatrzymał się przed żelaznymi drzwiami przeciwpożarowymi z ręką na klamce.

– To nie w porządku.

– Pan też tak uważa, doktorze Freud?

– Dla mnie to nie jest zabawa, Saro.

– A myślisz, że dla mnie jest?

– Nie wiem, z jakim zamiarem tu przyszłaś – syknął ze złością, a lodowate błyski w jego oczach zmroziły ją do szpiku kości. – W każdym razie nie mogę tak dłużej żyć.

Położyła mu dłoń na ramieniu i szepnęła:

– Zaczekaj. – Kiedy nadal wpatrywał jej się prosto w oczy, zmusiła się, by wyznać: – Kocham cię.

Uśmiechnął się lekceważąco.

– Dzięki.

– Proszę. Przecież niepotrzebny nam urzędowy świstek, byśmy mogli sobie nawzajem powiedzieć, co naprawdę czujemy.

– Czy nadal do ciebie nie dociera, że mnie on jednak jest potrzebny? – wycedził, otwierając drzwi.

Wkroczyła za nim do sali ogólnej, lecz urażona duma nakazała jej zwolnić kroku. Kilku funkcjonariuszy z patroli i detektywów przystąpiło już do pracy, siedzieli przy swoich biurkach i pisali raporty, bądź rozmawiali przez telefon. Brad zaciągnął grupkę swoich podopiecznych w kąt przy ekspresie do kawy, gdzie zapewne tłumaczył dzieciom, jakiego typu filtrów papierowych należy używać w tym urządzeniu albo ile łyżeczek kawy trzeba wziąć na dzbanek napoju.

W lobby stało dwóch młodych ludzi. Jeden tkwił w niedbałej pozie, oparty ramieniem o ścianę, drugi czekał przed stanowiskiem Marli. Sara domyśliła się, że to właśnie on chciał się widzieć z Jeffreyem. Oceniła, że Smith jest bardzo młody, mniej więcej w wieku Brada. Ubrany w czarną pikowaną skórzaną kurtkę, zapiętą pod szyję mimo sierpniowego upału, z wygoloną do gładkiej skóry głową. Nawet grube ubranie nie było w stanie ukryć jego muskularnej, atletycznej sylwetki. Nerwowo wodził spojrzeniem po całej sali, na nikim nie zatrzymując dłużej spojrzenia. Do tego przy każdym obrocie głowy zerkał na drzwi frontowe, jakby uważnie lustrował ulicę przed komisariatem. W samej jego postawie było coś, co kazało go wiązać z wojskiem, a co dodatkowo nasiliło podenerwowanie Sary.

I ona zaczęła się rozglądać po sali, próbując zidentyfikować obiekt zainteresowania Smitha. Jeffrey zatrzymał się na chwilę przy jednym ze stanowisk, żeby zamienić parę słów ze swoim podwładnym. Przesunął kaburę z bronią bardziej do tyłu i przysiadł na brzegu biurka, żeby wpisać coś do komputera. Brad wciąż tłumaczył coś dzieciom, trzymając rękę na tkwiącym za pasem pojemniku z gazem łzawiącym. Poza tym w sali naliczyła jeszcze pięciu policjantów, wszyscy byli zajęci spisywaniem raportów albo mozolnym stukaniem w klawisze komputerów. Poczucie bliżej nieokreślonego zagrożenia przeszyło ją niczym wstrząs elektryczny. Miała wrażenie, że obraz przed oczami nagle zadziwiająco jej się wyostrzył.

Frontowe drzwi otworzyły się z cichym szumem i do środka wszedł Matt Hogan. Na jego widok Marla powiedziała:

– No, jesteś wreszcie. Wszyscy tu na ciebie czekają. Młodzieniec pospiesznie wsunął dłoń pod połę kurtki, a Sara krzyknęła ostrzegawczo:

– Jeffrey!

Wszystkie głowy zwróciły się w jej kierunku, ona jednak nie spuszczała z oczu Smitha, który błyskawicznie wyszarpnął zza pazuchy obrzynka z opiłowaną lufą, wymierzył Mattowi w twarz i nacisnął oba spusty.

Krew i szara tkanka mózgowa trysnęły na oszklone drzwi niczym rozpylone z węża pod wielkim ciśnieniem. Hogan, z krwawą miazgą w miejsce twarzy, poleciał do tyłu i grzmotnął plecami o drzwi, w których szyba popękała promieniście, ale się nie stłukła. Dzieci podniosły chóralny pisk, a Brad pospiesznie pchnął je na podłogę i zwalił się na całą grupę, przygważdżając ją swoim ciężarem do posadzki. Wybuchła bezładna strzelanina. Jeden z policjantów zwalił się na ziemię u stóp Sary z wielką dziurą w piersi, a jego pistolet wypalił od uderzenia o kafelki i z brzękiem potoczył się w głąb sali. Wszędzie dokoła sypały się okruchy szkła z roztrzaskiwanych fotografii, w powietrzu latały różne przedmioty podrywane z biurek przez pociski. Spadały monitory komputerów, sypały się iskry, rozchodził się swąd palonej izolacji. Dokumenty fruwały niczym suche liście miotane porywami gwałtownego wiatru, a huk wystrzałów był tak ogłuszający, że Sara odniosła wrażenie, iż lada moment Popękają jej bębenki.

– Uciekaj! – wrzasnął Jeffrey.

W tej samej chwili poczuła ostre ukłucie w policzek i błyskawicznie przytknęła dłoń do miejsca, w którym jakiś odłamek rozciął jej skórę. Uświadomiła sobie, że klęczy na podłodze za biurkiem, chociaż nie miała pojęcia, jak się tu znalazła. W pośpiechu dała nura za najbliższą metalową szafkę na akta. Swąd prochu tak mocno drapał w gardle, jakby się napiła żrącego kwasu.

– Teraz! – huknął Jeffrey przykucnięty parę biurek dalej.

Z lufy jego pistoletu zaczęły raz za razem bluzgać białe języki ognia, kiedy próbował osłonić jej odwrót. Nagle całą frontową częścią budynku wstrząsnął potężny huk, potem drugi.

– Tędy! – krzyknął Frank kryjący się za żelaznymi drzwiami przeciwpożarowymi i strzelający zza nich na oślep w kierunku lobby.

Jeden z funkcjonariuszy rzucił się do ucieczki na tyły komisariatu i otworzył szerzej drzwi, na krótko odsłaniając przycupniętego za nimi Wallace’a. W drugim końcu sali inny gliniarz próbował skoczyć na ratunek dzieciom, lecz tylko skrzywił się gwałtownie z bólu, zwalił na podłogę i poczołgał za osłonę regału. W powietrzu było już gęsto od dymu, swąd prochu dławił w gardle, a w lobby huk strzałów tylko przybierał na sile. Sarę obleciał śmiertelny strach, gdy rozpoznała charakterystyczny terkot pistoletu maszynowego. Bandyci byli świetnie przygotowani na rzeź.

Ktoś zawołał:

– Doktor Linton!

Chwilę później poczuła na swojej szyi parę drobnych dziecięcych rączek. Maggie Burgess jakimś cudem zdołała się przedostać aż tutaj, a Sara instynktownie objęła ją i przytuliła do siebie. Dostrzegłszy to, Jeffrey sięgnął do kabury na nodze i gwałtownym wymachem ręki dał jej znać, żeby skoczyła z dziewczynką do wyjścia, gdy będzie je osłaniał. Szybko ściągnęła z nóg szpilki i przyczaiła się w kucki za szafą. Miała jednak wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Jeffrey w końcu wychylił się zza biurka i zaczął strzelać z obu pistoletów jednocześnie. Poderwała się na nogi, dopadła drzwi przeciwpożarowych i wcisnęła małą w objęcia Franka. Mimo że kule świstały w powietrzu i na wszystkie strony bryzgały odłamki roztrzaskanych kafelków, pospiesznie wycofała się na czworakach pod osłonę żelaznej szafki na akta.

Obmacała się błyskawicznie, żeby sprawdzić, czy nie została ranna. Była cała zakrwawiona, ale zorientowała się, że to nie jej krew. Frank ponownie uchylił drzwi prowadzące na tyły budynku i pociski zabębniły o nie ze zdwojoną siłą. Wyciągnął rękę i znów zaczął na oślep odpowiadać ogniem w kierunku lobby.