– Podejrzewam, że będę musiała dziś zostać po godzinach – powiedziała do słuchawki.
– Nie ma sprawy – odparł swobodnie, najwyraźniej zakładając, że i tak spotkają się wieczorem. – Może byś tym razem wpadła do mnie?
– Nie ma mowy. U ciebie za bardzo cuchnie rzygowinami i szczynami.
– To może ja przyjadę do ciebie.
– Pewnie, jeszcze lepiej. Z kochanką mojej zmarłej siostry podsłuchującą przez ścianę? Nie, dziękuję.
– Daj spokój, złotko. Naprawdę chcę się z tobą zobaczyć.
– Nie wiem, o której skończę. Poza tym, pewnie będę za bardzo zmęczona.
– To pójdziemy od razu spać. Wszystko mi jedno.! Chcę się z tobą zobaczyć.
Na razie mówił jeszcze łagodnym tonem, dobrze jednak wiedziała, że jest gotów na kłótnię, jeśli będzie się dłużej opierać. Ethan miał dopiero dwadzieścia trzy lata, był prawie dziesięć lat od niej młodszy i nie docierało jeszcze do niego, że jedna noc spędzona osobno nie musi oznaczać zerwania. Niemniej w takich chwilach, jak ta, Lena czasami żałowała, że nie da się z nim tak prosto zerwać. Może teraz, gdy znów miała pracę i znacznie ważniejsze sprawy na głowie niż tylko program telewizyjny, nadarzy się jakaś okazja, żeby się wreszcie od niego uwolnić.
– Lena? – zagadnął, jakby szósty zmysł mu podpowiedział, że ona zastanawia się nad sposobem zerwania. – Tak bardzo cię kocham, skarbie – wycedził jeszcze bardziej przymilnym tonem. – Przyjedź dziś wieczorem do mnie. Przygotuję jakąś kolację, może nawet kupię dobre wino…
– Opóźnia mi się miesiączka.
Tylko syknął przez zaciśnięte zęby, aż pożałowała, że nie może teraz zobaczyć jego miny.
– To wcale nie było zabawne.
– Myślisz, że żartuję? Opóźnia mi się już trzy tygodnie.
Zatkało go na jakiś czas. Wreszcie bąknął:
– To może być wina silnego stresu, prawda?
– Prędzej spermy.
Znów zamilkł. W słuchawce dał się słyszeć tylko szmer jego oddechu.
Lena zmusiła się do czegoś, co powinno zabrzmieć jak chichot.
– Nadal mnie kochasz, skarbie?
– Przestań – syknął spiętym głosem, jakby z trudem nad sobą panował.
– Posłuchaj – rzekła pojednawczo, żałując, że w ogóle o tym wspomniała. – Nie masz się czym przejmować. Jasne? Sama się tym zajmę.
– Jak mam to rozumieć?
– Dokładnie tak, jak powiedziałam. Jeśli jestem… – urwała, nie mogąc wydusić z siebie tego słowa -…jeśli coś się wydarzyło, sama się tym zajmę.
– Przecież nie możesz…
Telefon pisnął cicho. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie była nikomu tak wdzięczna za przerwanie niezręcznej rozmowy.
– Mam drugi telefon. Zobaczymy się niedługo. Przełączyła aparat na drugą rozmowę, zanim Ethan zdążył cokolwiek powiedzieć.
– Lee? – rozległ się w słuchawce chrapliwy głos.
Lena z trudem powstrzymała jęk rozpaczy. Przemknęło jej przez głowę, że chyba już lepiej było kontynuować rozmowę z Ethanem.
– Cześć, Hank.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, dziecino!
Uśmiechnęła się mimowolnie.
– Dostałaś moją kartkę z życzeniami i czekiem?
– Tak. Dziękuję – mruknęła.
– I kupiłaś sobie coś ładnego?
– Owszem.
Jeszcze raz poprawiła żakiet na ramionach. Nie mogła się uwolnić od myśli, że dwieście dolarów od wuja Hanka powinna przeznaczyć na bieżące wydatki albo na spłatę raty za samochód, ale ten jeden raz w życiu postanowiła zaszaleć. W końcu dzisiaj był dla niej bardzo ważny dzień. Mogła się znowu czuć policjantką.
Tym razem pisnął jej telefon komórkowy. Popatrzyła na ekranik. Znów dzwonił Ethan, mimo że na tej linii wciąż byli połączeni.
– Musisz odebrać? Coś pilnego? – zaciekawił się Hank.
– Nie – odparła, wyłączając komórkę w połowie kolejnego sygnału i chowając ją do kieszeni.
Otworzyła drzwi i wyszła na korytarz, tylko jednym uchem po raz kolejny słuchając opowieści Hanka o tym, jak to dzień, w którym ona wraz z siostrą bliźniaczką Sibyl zostały oddane pod jego opiekę, stał się najszczęśliwszym dniem jego życia. Weszła do łazienki i jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Miała wyraźnie podkrążone oczy, ale puder w kremie, którym zamaskowała ciemne półkola, nieźle spełniał swoje zadanie. Nic nie mogła tylko zaradzić na krwistą pręgę na dolnej wardze, w miejscu, gdzie zagryzła ją, aż do krwi.
Za ramę lustra było wetknięte zdjęcie Sibyl. Zostało zrobione mniej więcej na miesiąc przed jej śmiercią i chociaż Lena bardzo chciała je stąd usunąć, to jednak nie była w swoim domu. Jak co dzień rano, porównała swój wygląd z podobizną siostry i ani trochę nie spodobał jej się rezultat tej konfrontacji. Do śmierci Sibyl wyglądały prawie identycznie. Natomiast teraz miała zapadnięte policzki, a jej ciemne włosy utraciły połysk i sprawiały wrażenie przerzedzonych. Wyglądała po prostu staro, jak na swoje trzydzieści trzy lata, do czego przyczyniał się głównie surowy, lodowaty wyraz oczu. Nawet cery nie miała tak gładkiej jak kiedyś, chociaż wierzyła, że ten efekt się cofnie. Uprawiała jogging i prawie każdego wieczoru ćwiczyła z Ethanem, korzystając z darmowego wstępu na siłownię.
Telefon znowu pisnął, sygnalizując połączenie, i aż zazgrzytała zębami, żałując, że powiedziała Ethanowi o swoim okresie. Nigdy nie miesiączkowała regularnie, ale też nigdy jeszcze nie miała aż takiego opóźnienia. Może faktycznie wynikało to ze stresu oraz intensywnych przygotowań do powrotu do służby. Przez ostatnie sześć tygodni trenowała tak, jakby szykowała się do startu w maratonie. Ethan mógł mieć rację. Znajdowała się ostatnio pod bardzo silną presją. Zresztą, nie tylko ostatnio, pod presją była już od dwóch lat.
Docisnęła palcami kąciki oczu. Nie mogła teraz zawracać sobie głowy takimi rozważaniami. W ubiegłym roku dość znana psychoterapeutka powiedziała jej, że czasami odmowa bardzo dobrze robi. Więc dzisiejszy dzień zdecydowanie nadawał się na to, żeby pójść w ślady Scarlett O’Hary. Posępne rozmyślania należało odłożyć do jutra. Do diabła, może nawet do przyszłego tygodnia.
Przerwała monolog Hanka, który jak zwykle pomijał milczeniem pewne istotne szczegóły, jak choćby to, że gdy opieka społeczna oddała mu bliźniaczki pod opiekę, był alkoholikiem i notorycznie zbierał mandaty za niedozwoloną prędkość, co faktycznie można było jeszcze Uznać za szczęśliwszą część tej historii. Zapytała:
– Jak przeszedł weekend?
– Lepiej, niż się zapowiadało – odrzekł z entuzjazmem w głosie.
Ostatnio przekształcił The Hut, swoją rozsypującą się knajpę na przedmieściach zapadłej dziury, w której musiały się wychowywać, w weekendowy bar karaoke. Biorąc pod uwagę przekrój stałej klienteli owego przybytku, było to co najmniej ryzykowne posunięcie, jednakże sukces Hanka zdawał się potwierdzać od dawna wyznawaną przez Lenę teorię, że nawet żałosny pijaczyna może do czegoś dojść, jeśli tylko nie będzie mu się świeciło reflektorem po oczach.
– Kochanie – odezwał się po chwili poważniejszym tonem. – Wiem, że dzisiaj jest twój wielki dzień, i w ogóle…
– Bez przesady – odpowiedziała. – Zwykła rzecz.
– Przede mną nie musisz niczego ukrywać – rzucił ostro. Czasami potrafił reagować tak gwałtownie, że mimo upływu lat nadal ją zaskakiwał. – W każdym razie chciałem powiedzieć, że gdybyś czegoś potrzebowała…
– Wszystko w porządku – przerwała mu ponownie, chcąc jak najszybciej zmienić temat.
– Pozwól mi skończyć, do diabła! – warknął. – Otóż chciałem powiedzieć, że gdybyś czegoś potrzebowała, zawsze możesz na mnie liczyć. Nie chodzi mi tylko o pieniądze, choć i pod tym względem możesz być pewna, że zawsze ci pomogę.
– Naprawdę niczego mi nie trzeba – odparła z naciskiem, rozmyślając, że prędzej wygasną ognie piekielne, nim ona zwróci się do Hanka z jakąkolwiek prośbą.
Telefon znowu pisnął, lecz zignorowała sygnał. Weszła do kuchni i już w progu miała zawrócić, gdy Nan złapała ją za ramię.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – zawołała i klasnęła w ręce z radości.
Z kieszeni fartuszka wyjęła pudełko zapałek i zapaliła samotną małą świeczkę wetkniętą w grubo polukrowaną żółtą babeczkę. Druga taka sama babeczka, również z wetkniętą świeczką, stała na blacie kuchennym, lecz tamtą Nan zostawiła niezapaloną. Zaczęła śpiewać: