Выбрать главу

Zaczęła rozpatrywać swoją sytuację jak równanie matematyczne z kilkoma niewiadomymi, z których jedną stanowiła przede wszystkim jej własną wytrzymałość. Wygięła się tak mocno do przodu, jak tylko pozwalała jej taśma krępująca pod pachami i mocowanie przy poręczy fotela, przy czym aż jęknęła cicho, tak zabolało stłuczone ramię. Powtarzała jednak raz za razem ten sam ruch, dopóki nie poluzowała na tyle więzów, że mogła wreszcie dotknąć ust czubkami palców. Dłoń zsiniała jej już z braku krążenia, zanim zdołała paznokciem środkowego palca zahaczyć o brzeg taśmy.

Zrobiła sobie krótką przerwę i odliczyła powoli do sześćdziesięciu. W ciągu tej minuty nieprzyjemne świerzbienie w ramieniu i na całej długości ręki znacznie osłabło. Kiedy ponownie zgięła się wpół i sprawdziła, że naprawdę może dosięgnąć brzegu taśmy, na nowo wstąpiła w nią nadzieja. Znów zaczęła się szarpać, jednocześnie poruszając obślinionymi wargami, żeby zmniejszyć powierzchnię styku kleju ze skórą. Przy którejś próbie udało jej się w końcu zacisnąć kciuk i palec wskazujący na oderwanym brzegu taśmy. Szarpnęła głową do tyłu.

Nie wystarczyło to jednak, żeby odkleić knebel.

Z trudem oddychała przez nos, pokój znów zaczynał wirować przed oczami, przekonywała się jednak w myślach, że nie powinna teraz rezygnować, kiedy jest już tak blisko celu. Mięśnie bolały ją od wysiłku, ale zmusiła się do jeszcze większego, ponownie zacisnęła palce na brzegu taśmy i szarpnęła głową do tyłu. Tym razem się udało. Otworzyła szeroko usta i zaczerpnęła wielki haust powietrza, jakby wynurzyła się spod wody po długim nurkowaniu.

– Ha! – wykrzyknęła z dumą. Na pewno osiągnęła to, że pokonała paraliżujący strach. Niemniej wciąż była unieruchomiona w przewróconym fotelu, leżała twarzą przy podłodze, nie mając innego wyboru, jak spokojnie czekać na czyjąś pomoc.

– Cóż – mruknęła do siebie. – Nie ma przecież powodu, żeby się poddawać.

Właśnie ten sposób myślenia pomógł jej skończyć studia medyczne, toteż i teraz nie zamierzała z niego rezygnować.

Patrząc na rękę, zaciekawiła się, czy zdoła dosięgnąć taśmy zębami. Więzy krępujące ją przez pierś już wrzynały się w żebra. Mogła sobie tylko wyobrazić, ile siniaków będzie miała, ale przecież nie były to groźne obrażenia.

Nagle usłyszała jakiś hałas przed domem. Odruchowo chciała już zawołać pomocy, lecz w ostatniej chwili się rozmyśliła. A jeśli Robert zmienił zdanie i wrócił, żeby dokończyć dzieła?

Usłyszała chrzęst potłuczonego szkła w saloniku pod czyimiś stopami, ale nikt się nie odezwał. Sądząc po odgłosach, człowiek bez pośpiechu zaglądał do kolejnych pomieszczeń. Doleciał ją jakiś stuk z kuchni, wytężyła więc słuch, ciekawa, co będzie dalej. Czyżby Robert czegoś zapomniał? Kiedy wszedł tu po raz pierwszy, wyraźnie czegoś szukał. Może nie tylko o broń mu chodziło? Gdyby teraz pojawił się ktoś z domowników, na pewno podniósłby już alarm.

Zacisnęła zęby, żeby nie jęknąć z bólu, kiedy po raz kolejny z całej siły pchnęła ręką w górę. Szarpała się i wykręcała w fotelu jak tylko mogła, żeby sięgnąć zębami do ciasno zrolowanej taśmy na nadgarstku. Ani trochę nie dbała, że rama fotela musi rysować polakierowaną podłogę w sypialni.

– Saro? – Jeffrey stanął w drzwiach z siekierą w ręku. – Jezus, Maria!

Rozejrzał się błyskawicznie po pokoju, jakby liczył na to, że zaskoczy intruza, który narobił takiego bałaganu w całym domu.

– Już uciekł – powiedziała Sara, nie zaprzestając prób.

Rzucił siekierę na podłogę i podbiegł do niej.

– Nic ci się nie stało? – Przytknął jej dłoń do twarzy. – Jesteś zakrwawiona. – Jeszcze raz rozejrzał się po sypialni. – Kto to zrobił? Kto…

– Uwolnij mnie – syknęła, myśląc, że jeśli będzie musiała spędzić choćby jeszcze parę sekund przywiązana do tego fotela, zacznie wrzeszczeć na cały głos i nic jej nie uciszy.

Jeffrey wyciągnął z kieszeni scyzoryk, otworzył go i bez dalszych pytań błyskawicznie przeciął wszystkie więzy.

– Boże… – jęknęła, wytaczając się z fotela. Wyciągnęła się na wznak na podłodze, niezdolna do najmniejszego wysiłku. Stłuczone ramię przeszywał ostry ból, czuła się poobijana i posiniaczona.

– Wszystko w porządku – rzekł Jeffrey, rozmasowując jej zdrętwiałe ręce.

– Robert…

Nawet się nie zdziwił, usłyszawszy imię przyjaciela. Zmarszczył tylko brwi i zapytał:

– Skrzywdził cię? Chyba nie…

Przypomniała sobie natychmiast o wszystkim, co doprowadziło Roberta do ostateczności.

– Nie, tylko napędził mi strachu.

Znów przytknął jej dłoń do twarzy i dokładnie obejrzał rozcięcia nad okiem i na dolnej wardze. Pocałował ją delikatnie w czoło, potem w zamknięte powieki i szyję, jakby sądził, że od tych pocałunków ona od razu poczuje się lepiej. Niemniej podniosło ją to na duchu. Bez namysłu zarzuciła mu ramiona na szyję i ze wszystkich sił przytuliła się do niego.

– Już dobrze – mruknął, wodząc dłonią po jej karku. – Wszystko w porządku.

– Nic się nie stało – potwierdziła, z całą mocą powtarzając sobie w duchu, że to prawda.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

15.17

Smith z uśmiechem na ustach obserwował jej reakcję.

– Zgwałcił moją matkę – powtórzył. – A potem ją zabił, żeby na zawsze zamknąć jej usta.

Na Lenie nie zrobiło to żadnego wrażenia.

– Niemożliwe – odparła, chyba niczego dotąd nie będąc tak pewną. – Dobrze znam typ ludzi zdolnych do takich rzeczy. Jeffrey do nich nie należy.

– A skąd ty to możesz wiedzieć? – zaciekawił się Smith.

– Wiem, i tyle. Cmoknął głośno.

– Nic nie wiesz – bąknął jak nadąsane dziecko, po czym zwrócił się do Sary: – Bierzmy się do roboty.

– Nie dam rady założyć blokady – powtórzyła. – Splot barkowy jest zbyt skomplikowany.

– To jej nie zakładaj – rzekł. – I tak jest nieprzytomny.

– Bez żartów.

– Licz się ze słowami, paniusiu – warknął. Zaczął przerzucać rzeczy w walizce pierwszej pomocy, którą Lena przyniosła z karetki. Znalazł fiolkę lidokainy i wyciągnął ją na dłoni. – Użyj tego. – Wyjął latarkę, poświecił Jeffreyowi w oczy i dodał: – A to ci da więcej światła.

Nawet nie drgnęła.

– No, już! – rozkazał z grymasem pogardy na twarzy.

Sara najwyraźniej chciała po raz kolejny odmówić, ale coś jej podpowiedziało, żeby nie przeciągać struny. Może uzmysłowiła sobie, że stan Jeffreya jest na tyle poważny, iż przyda mu się każda pomoc, a może po prostu postanowiła grać na zwłokę. W każdym razie nie ulegało wątpliwości, że ani trochę nie jest pewna, czy potrafi przeprowadzić zabieg.

Wyjęła z pudełka gumowe rękawiczki i zaczęła je naciągać. Lena nie miała wątpliwości, że działa pod wpływem strachu, toteż i ją naszły obawy, jak Sara zdoła wydłubać kulę z rany, jeżeli będzie to robiła z taką niewiarą w siebie.

Ale ręce nawet jej nie zadrżały, gdy zaczęła nożyczkami rozcinać koszulę Jeffreya. Jeśli nawet się ocknął, nie dawał tego po sobie poznać. Można się było tylko cieszyć, że nie widzi, co się szykuje.

– Leno – mruknęła Sara. – Chciałabym wiedzieć, czy to naprawdę lidokaina.

Lena pojęła, jak wielką wagę ma to pytanie.

– Nie mam pojęcia – mruknęła.

– Dlaczego Molly próbowała robić z tego taką doniosłą sprawę?

– Nie wiem – odparła, głęboko żałując, że nie może powiedzieć prawdy. – Może sądziła, że naprawdę zdoła pozbawić go przytomności – dodała, mając na myśli Smitha.

Sara podniosła buteleczkę i ściągnęła kapturek ochronny. Rozpakowała strzykawkę, wbiła igłę w korek i nabrała do niej płynu.

Spojrzała na Smitha i poleciła:

– Wylej mu na ranę całą porcję betadyny.