– Coś się zmieniło? Odpowiedź była oczywista. – Ty.
– A ty nie – odparł. – Ani trochę się nie zmieniłaś.
– Czyżby? – zapytała, zastanawiając się, jak to wyrazić, by nie poczuł się obrażony.
– Nie musiałaś – dodał. – Już wtedy byłaś idealna. Zaśmiała się krótko.
– Powiedz to mojej matce.
Przyglądał się jej uważnie, a gdy spoważniała, rzekł:
– Dziękuję.
– Za co?
– Że zechciałaś zaczekać, aż dorosnę. Musnęła palcami jego policzek.
– Cierpliwość zawsze była moją mocną stroną.
– Nigdy bym nie zgadł.
– W każdym razie warto było czekać.
– Powiesz mi to samo za dziesięć lat.
– Powiem – obiecała. – Jeszcze się przekonasz.
Spojrzał na zranioną rękę, jakby chciał zdjąć ją z temblaka. Miała już zamiar go powstrzymać, gdy wziął jej dłoń i popatrzył na swój sygnet drużyny piłkarskiej z Auburn, który wciąż nosiła na palcu. Zabrała mu go, jak tylko zaczęła się strzelanina na posterunku, by utrudnić bandytom identyfikację. W szpitalu, jeszcze zanim się ocknął z narkozy, omal nie starła sobie palca do krwi, z takim zapałem pocierała niebieskie oczko sygnetu, jakby to był talizman, który ma mu zapewnić szybki powrót do zdrowia.
– Chcesz go z powrotem? – zapytała. Spojrzał na nią podejrzliwie.
– A chcesz mi oddać?
Popatrzyła na sygnet, rozmyślając o wszystkich powodach, dla których znowu zawitali do Sylacaugi. Może to było głupie, ale przyszło jej na myśl, jak wiele dla Jeffreya znaczy widok tego kawałka metalu na jej palcu, jakby znowu mieli po kilkanaście lat.
– Nigdy go nie zdejmę – odparła.
Uśmiechnął się, a jej po raz pierwszy od bardzo dawna przemknęło przez myśl, że teraz może wreszcie wszystko się między nimi ułoży.
Musiał chyba wyczuć jej nastrój, bo zaproponował ironicznie:
– Chyba jednak powinnaś go zdejmować, na przykład do pracy w ogródku za domem.
– Owszem, to niezła myśl.
W zamyśleniu potarł kciukiem niebieskie oczko.
– Albo jak będziesz pomagała ojcu.
– Jeśli wykleję go od środka taśmą samoprzylepną, będzie lepiej trzymał się na palcu.
Uśmiechając się lekko, poruszał sygnetem, by jej pokazać, że nieduża jest groźba, iż sam zsunie się z palca.
– Wiesz, co mówią o dużych dłoniach? – zapytał, a gdy nie odpowiedziała, dodał: – I o dużych stopach?
– Cha, cha – wycedziła, ujmując w dłonie jego twarz.
I po chwili bez namysłu zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego ze wszystkich sił, jakby od tego zależało jej życie. Ilekroć przychodziło jej na myśl, jak niewiele brakowało, żeby go straciła, ogarniała ją tak silna desperacja, że aż czuła kłucie w sercu.
– Wszystko w porządku – mruknął, po części jakby sam do siebie. Chyba cały czas nie potrafił się uwolnić od myśli, w jakim celu tu przyjechali.
Zmusiła się, by go puścić, i zapytała:
– Gotów?
Obejrzał się na cmentarz i dzielnie wyprężył ramiona.
Zsunęła się z maski samochodu, lecz powstrzymał ją szybko:
– Nie. Chciałbym to zrobić sam.
– Na pewno?
Pokiwał głową i ruszył w stronę cmentarza.
Wsiadła do auta, zostawiając drzwi szeroko otwarte, by nie było zbyt duszno. Popatrzyła na sygnet i obróciła go na stronę, gdzie widniał nierówno wygrawerowany wizerunek piłki futbolowej. Jak większość tego typu sygnetów był po prostu brzydki, wielki i toporny, ale w tej chwili odnosiła wrażenie, że to najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu widziała.
Podniosła głowę i zapatrzyła się na Jeffreya wchodzącego powoli pod górę. Nerwowo skubał palcami temblak, wreszcie ściągnął go i schował do kieszeni.
– Jeffrey – mruknęła z naganą w głosie, chociaż nie mógł jej usłyszeć. Zdawała sobie sprawę, że on nie tyle nie znosi samego temblaka, ile słabości, jaką utożsamia.
Zatrzymał się przed nowym białym nagrobkiem w samym rogu cmentarza. Znała Jeffreya na tyle dobrze, że mogła się domyślić, iż snuje teraz mętne rozważania o słynnym białym marmurze z Sylacaugi, o płynącej pod miastem podziemnej rzece, o tutejszych przędzalniach bawełny i kamieniołomach. Wiedziała też, że przedmiot, który wyjął z kieszeni, jest małym pozłacanym wisiorkiem w kształcie serduszka.
Przyglądała się, jak otwiera go, po raz ostatni patrzy na wklejone w środku zdjęcie Erica, po czym kładzie wisiorek na świeżym nagrobku Julii i energicznym krokiem rusza z powrotem.
PODZIĘKOWANIA
Sylacauga to urocze małe miasteczko w środkowej Alabamie, u stóp pasma górskiego Cheaha. Jest tam zatrudniony na pełnym etacie szeryf oraz komenda policji w pełnym składzie. Wielu spośród dwunastu tysięcy mieszkańców zapewne przeczyta tę książkę i zacznie się zastanawiać, czy kiedykolwiek tam byłam. Mogę zapewnić, że tak, proszę tylko mieć na uwadze, że moja powieść jest fikcją literacką, skorzystałam więc z prawa dowolnego rozmieszczenia i nazwania ulic, budynków czy charakterystycznych punktów terenowych, żeby ułatwić sobie pracę. Jak w większości podobnych miasteczek na całym świecie, tak i w Sylacaudze mieszkańcy stanowią szczególną mieszaninę ludzi dobrych i przyjaznych z niewielkim dodatkiem tych złych. Wszyscy się mogą o tym przekonać, odwiedzając miasto czy choćby zaglądając na stronę Sylacauga.net. Jeśli zdecydują się państwo podłączyć do sieci, radzę wpisać do wyszukiwarki nazwisko Billy’ego Jacka Gaithera, żeby się przekonać, jak mogą wyglądać ciemne strony małomiasteczkowego życia.
Pomysł napisania tej powieści dręczył mnie od dawna. Jak tylko skończyłam pracę nad Blindsighted, wiedziałam już, że kiedyś będę musiała wrócić do przeszłości Jeffreya i Sary, toteż w kolejnych książkach zostawiałam drobne wskazówki na użytek tych czytelników, którzy uważnie śledzą losy moich bohaterów. To im należą się przede wszystkim moje serdeczne podziękowania za to, że towarzyszą mi od samego początku i umożliwiają robienie tego, co najbardziej lubię, to znaczy pisanie następnych powieści.
Moja agentka, Victoria Sanders, jest wspaniałą przyjaciółką i wielką orędowniczką mojej twórczości. Meaghan Dowling i Kate Elton to najlepsze redaktorki, jakie mogłabym sobie wymarzyć. Ron Beard, Richard Cable, Jane Friedman, Brian Grogan, Cathy Hemming, Lisa Gallagher, Gail Rebuck i Susan Sandon są moimi prawdziwymi bohaterami. Zespołom dystrybucji, projektów graficznych i marketingu również należą się moje podziękowania za hojne wsparcie. Powinnam tu wymienić mnóstwo ludzi, poczynając od pań ze Scranton, a skończywszy na kierowcach ciężarówek dostawczych, ale ze względu na ograniczone miejsce pragnę tylko przekazać wszystkim, że jestem bardzo im wdzięczna za zaangażowanie.
Dan Holod sprawdzał dla mnie szczegóły dotyczące uzbrojenia, lecz za jakiekolwiek błędy należy winić tylko mnie, przy czym jeszcze raz pozwolę sobie przypomnieć, że jest to fikcja literacka, a nie instrukcja obsługi. I po raz kolejny przyszedł mi z pomocą doktor David Harper, dzięki któremu Sara może się wypowiadać jak prawdziwy lekarz. Steve Asher i jego przyjaciele z Krajowej Fundacji do Walki z Hemofilią pomogli mi z pewnymi zawiłymi drobiazgami i mam nadzieję, że niczego nie przekręciłam. Patricia Hawkins, Amy Place oraz Debbie Hartsfield (czyli wcześniejsze siostry Smart) dostarczyły mi wiele interesujących szczegółów na temat ich rodzinnego miasta, toteż liczę na to, że dzięki nim udało mi się przedstawić jego specyficzną atmosferę.
Koledzy po piórze pomogli mi zachować twarz. Nie będę ich tu wymieniać z nazwiska, większość z nich mogą państwo znaleźć w Like a Charm, powieści w odcinkach, którą publikowałam w trakcie pracy nad Niezatartą przeszłością. Specjalne podziękowania należą się Markusowi Wilhelmowi, jak również Harlanowi Cohenowi, jedynemu człowiekowi na świecie, który ma prawo nazywać mnie drugą po sobie.
Wyznam na końcu, iż pozwoliłam Sarze we wszystkich powieściach jeździć bmw w nadziei, że przemili dyrektorzy z Monachium odwdzięczą mi się za to nowiutkim srebrzystym modelem 330 CI. Jak dotąd nie spotkało mnie to szczęście, ale będę próbowała dalej. Podobnie jak z Tomem Jonesem i Shelby Lynne. Nie dzwonicie, nie piszecie…