Tytus usłyszał kroki i odwrócił się. Do galerii wszedł kosmolog Laurin. Mówiono o nim: „zawsze z siebie zadowolony”. Odpowiadał żartobliwie: „Znam wartość rzeczy, cenię struktury myślące, nie zapominając o sobie.”
— Poranny spacer? — przemówił. — Tak, przed chwilą poinformowano mnie, że pora obudzić się, zjeść śniadanie, bo wzeszło słońce pokładowe — Laurin roześmiał się. — Dowódca eskadry znakomicie zastępuje stare słońce, co tak pięknie wschodziło i zachodziło na Ziemi. Tutaj on wychodzi ze swojej kabiny i obdarzywszy załogę promiennym uśmiechem, rozgrzewa nieco zziębniętych kosmonautów. Ty oczywiście pierwszy wstałeś, wiadomo, bohater.
Kosmolog przyjrzał się uważnie Tytusowi i spoważniał.
— Mówię do człowieka, który zaledwie raczył na mnie spojrzeć; o czym myślisz, gdzie jesteś? — dopytywał Laurin. — Odpowiadaj, jeśli nie ogłuchłeś.
— Dziewiąty miesiąc — wymruczał Tytus.
— Mów wyraźniej, nie zrozumiałem.
— W dziewiątym miesiącu dziecko przychodzi na świat.
— Genialne spostrzeżenie, godne egzobiologa studiującego życie w Kosmosie. No cóż, masz rację. Ale ty nie żartujesz. Ciebie coś trapi?
— To zapewne zbieg okoliczności — mówił Tytus, podchodząc do jednego z wielu okien galerii
— ale przeczuwam narodziny jakiegoś kosmicznego wydarzenia.
— Intuicja?
— Może instynkt zwierzęcia przerażonego Kosmosem?
— Boisz się? — zdumienie kosmologa było szczere.,
— Strach to ludzkie uczucie. Odczuwam trudny do określenia niepokój.
— Karmią nas tutaj nieźle — żartował Laurin, — więc chyba nie zatrułeś się.
— Nie umiem opanować tego niepokoju. — Tytus otworzył drzwi windy. — Chodź. Pojedziemy do Dowódcy.
Dowódca nie zbagatelizował niepokoju Tytusa. Nawiązał łączność z komendantami gwiazdolotów, zalecając wzmożoną ostrożność. Na pytanie: „Co u was słychać?” otrzymał kilka niemal identycznych odpowiedzi: „Kobiety denerwują się bez powodu. Jeszcze bardziej są zaniepokojone ptaki”.
— Przygotować trzyosobowe rakiety. Za kwadrans rozpoczną rekonensans. Podaję współrzędne…
Zostawili Dowódcę z maszynami.
— Będzie teraz wydawał rozkazy — powiedział kosmolog. — Rozkaz za rozkazem. To człowiek stworzony do rozkazywania.
— Tak, to znakomity dowódca i organizator — zgodził się Tytus — nie lubisz go. Dlaczego?
— Lubię, nie lubię — Laurin wzruszył ramionami. — Nauczono nas sterować swoimi uczuciami, nauczono nas wzajemnego szacunku. Szanuję wszystkich ludzi, lecz ci wspaniali wywołują we mnie opór. — Laurin położył dłoń na swoim żołądku. — Tu, pojmujesz, mniej więcej w tym miejscu.
— To nie opór, to przekora — zaopiniował Tytus. — Mnie jednak tolerujesz.
— Ba, Główny Bohater ekspedycji nie wywołuje negatywnych uczuć. Otoczenie uwielbia go, a ja należę przecież do twojego najbliższego otoczenia. Do uwielbienia daleko, ale lubię cię. — Laurin położył dłoń na swoim czole. — Stąd pochodzi to uczucie? Nie! — zawołał udając przerażenie. — Co ja plotę? Wybacz, oczywiście przyjaźń i sympatia pochodzą z serca, chociaż niektórzy uczeni są odmiennego zdania. — Podobno wątroba jest źródłem uczuć pozytywnych, natomiast śledziona negatywnych.
Przerwali rozmową, bo zapłonęły alarmowe światła. W chwilę później Dowódca przekazał wiadomość:
„Rakiety zwiadowcze Ósmego zespołu wykryły planetę otoczoną atmosferą. Kosmonautów zadziwiło duże podobieństwo do Ziemi, być może, pozorne. Oto wyniki pierwszych obserwacji: widoczne jasne i ciemne plamy silnie kontrastujące ze sobą, w południowej strefie zwrotnikowej pasma obłoków. Planeta znajduje się na peryferiach swojego układu słonecznego, średnica w przybliżeniu cztery razy większa od Ziemi, masa identyczna. Badania są kontynuowane. Eskadra Wschodnia otoczy Planetę według instrukcji:” Pierwsze spotkanie”. Zrzucimy sondy bez załóg, poszperają w różnych okolicach, poczekamy na wyniki.”
Przeanalizowano rezultaty dwudniowej wyprawy maszyn i Dowódca zdecydował:
— Przygotować trzy grupy kosmonautów do lądowania. Informujcie o każdym swoim ruchu, o swoich wrażeniach, o tym, co widzicie, co słyszycie, co czujecie.
Po upływie godziny kierownik pierwszej grupy poinformował:
— Nasz pojazd sunie po wielkiej równinie, straciliśmy łączność wzrokową z drugą i trzecią grupą, ale słyszymy ich. Pustynie ziemskie są cudowne w porównaniu z tą równiną. Czy wędrowaliście kiedyś po metalowej, lśniącej płaszczyźnie, ciągnącej się w nieskończoność? Zwiększamy szybkość. Przed nami szeroka na kilometr szczelina, wypełniona purpurową lawą, tu i ówdzie sterczą wysokie białe bloki skalne, podobne do stalagmitów, ponad nimi snują się niebieskie dymy.
— Czy widzisz horyzont? — zapytał Dowódca.
— Nie. Dalszy plan zamglony, niebo w górze ciemnieje. U podnóża skał kipiel, krążą wokół nich ptaki-nieptaki, twory wieloczłonowe, lekkie niczym puch i puch przypominające.
— Czy dostrzegły wasz pojazd?
— Nie, nie sądzę. Obserwujemy te dziwa przez lunety. Co dalej?
— Przygotować się do powrotu. Kierownik drugiej grupy opowiadał:
— Horyzont załamuje się w samym środku, to zabawnie wygląda, w miejscu załamania pulsują kolorowe światła, nad nimi faluje kurtyna zorzy polarnej, na jej tle widać dwa wolno wirujące kręgi. Kurtyna rozpływa się w przestworzach, nikną złociste aureole. Niebo czarne jak smoła, studnia bez dna, ani jednej gwiazdy. Nad horyzontem rozbłyski, czyżby wyładowania elektryczne? Zatrzymaliśmy pojazd tuż nad krawędzią wielkiej rozpadliny. W środku, na samym dnie płonie ogień. To zapewne stożek wulkanu. Wypuściłem gołębia, po minucie lotu spadł martwy. Czekamy na dalsze dyspozycje.
— Uważajcie, by nie uszkodzić skafandrów. W atmosferze tej planety sporo trujących gazów. Przygotować się do powrotu.
Relacja kierownika trzeciej grupy:
— Nie tracąc z oczu pojazdów z lewej i prawej strony, badamy centralny pas płaszczyzny. Krajobraz bardzo urozmaicony, kopulaste wzniesienia pokryte czymś, co trudno nazwać roślinnością, to przypomina raczej poskręcane włosy. Zbliżamy się do głębokiego wąwozu, nad którym przerzucono wspaniałe mosty.
— Mosty?! — zawołał Dowódca. — Na ekranach widzę tylko bezkresną równinę!
— Tak, wspaniałe mosty, dzieło istot inteligentnych, dzieło artystów nie z tego świata, arcydzieła, lekkie konstrukcje z barwnego tworzywa, tuż pod nimi…
— Dlaczego umilkłeś?
— To cmentarzysko wraków pordzewiałych machin. Nie, to resztki żelaznej konstrukcji wielu budynków, fragment miasta zniszczonego eksplozją nuklearną… Nie, w tym wąwozie toczyła się bitwa monstrualnych pojazdów wojennych…
— Znowu milczysz, mów! — zniecierpliwił się Dowódca. — Mów, proszę.
— Śnię koszmarny sen — szeptał kosmonauta. — Patrzę na kosmodrom… To wraki statków kosmicznych, zniszczono je, zanim zdążyły wystartować, jakże są podobne do naszych gwiazdolotów! Co czynić?
— Wracać! Natychmiast wracać! Dowódca ochrypł od krzyku. Wielokrotnie powtarzał ten rozkaz, kosmonauci chyba ogłuchli.
— Nasz pojazd sunie po wielkiej równinie — powtarzał swoje sprawozdanie kierownik pierwszej grupy.