Выбрать главу

— Horyzont załamuje się w samym środku — rozpoczynał od nowa drugi kosmonauta.

— Badamy centralny pas płaszczyzny — relacjonował trzeci. A potem mówili na przemian:

— Przed nami szeroka szczelina wypełniona purpurową magmą…

— Nad horyzontem rozbłyski…

— Tu i ówdzie sterczą białe bloki skalne…

— Nad nimi snują się błękitne dymy…

— U podnóża skał kipiel…

— Niebo czarne jak smoła… W wieży obserwacyjnej gwiazdolotu Dowódcy debatowano:

— Widocznie skafandry nie są szczelne — stwierdził Tytus. — Zatruta atmosfera planety wyzwala wizje.

— Nasze sondy przekazują inne obrazy. Ptaki-nieptaki, ruiny zniszczonego miasta, mosty to gra wyobraźni, fantasmagorie — mówił Dowódca. — Co proponujecie?

— Jak najszybszy powrót do gwiazdolotu — odparł Tytus. — Zabiorę ich z tej równiny, jeśli zgodzisz się.

— Zabierzesz, nie wychodząc z pojazdu ratunkowego. Maszyny zapakują kosmonautów do pojemnika. Dopilnuj, by prawidłowo wykonały twoje polecenia. To dziwna planeta, z odległości trzystu tysięcy kilometrów przypomina Ziemię, z bliska podobieństwo maleje. Nie wiem, co wyzwala te wizje, bądźcie ostrożni — zakończył Dowódca.

Pojazd, prowadzony przez Tytusa, przez chwilę krążył nad głowami kosmonautów. Był to pierwszy zespół.

— Widzicie mnie? — zapytał Tytus.

— Co za pytanie! — zdenerwował się kierownik patrolu. — Nie jesteśmy ślepi. Czego chcesz?

— Nie słyszeliście wezwania do powrotu?

— Nie. Słyszymy natomiast muzykę.

— Muzykę?

— Marsze. Pragniecie dodać nam animuszu. Tytus usłyszał śmiech kosmonauty i pomyślał, że pora przerwać tę rozmowę. Maszyny dobrze spełniły swoje zadanie, zrzuciły sieci na oszołomionych kosmonautów i jednego po drugim wciągnęły do pojazdu. Powrót do gwiazdolotu trwał piętnaście minut.

— To skandal, to bezprawie! — awanturował się kierownik drugiego zespołu. — Traktujecie ludzi jak zwierzęta!

— Ciszej, obudzisz moją żonę, nie krzycz — prosił Astromedyk. — Przez kilka godzin oddychaliście jakimś świństwem i teraz gadasz od rzeczy. — Lekarz uśmiechnął się. — No, bądźcie mili, bo was uśpimy.

Groźba poskutkowała.

— Przepraszam — powiedział kosmonauta. — Nerwy niekiedy odmawiają posłuszeństwa, to zła planeta, wredna atmosfera wsącza jad do krwi.

— Może to jad, a może coś innego — lekarz miał wątpliwości. — Sześciu rozumnych ludzi nagle głupieje i opowiada bajki. Tacy trzeźwi, tacy silni i odporni — kpił — a zaledwie zetknęli się z obcą planetą, siła, trzeźwość, rozum wszystko do niczego. Zasłużyliście na odpoczynek — lekarz zmienił ton, zaniechał drwin. — Przed chwilą, dopiero przed chwilą odzyskaliście przytomność, dostrzegłem w waszych oczach rozbawienie. Złożymy teraz wizytę Rodzinie.

Dom rodzinny znajdował się w samym środku statku kosmicznego. Do tego szczególnego miejsca wiodły dwie drogi, windą do czwartego pokładu, a potem korytarzem albo… polną ścieżyną.

— Tak, polną — powiedział lekarz. — Tędy przychodzą ludzie, którzy wracają z dalekich wędrówek. Tą drogą wracają do rzeczywistości. Rodzinny Dom likwiduje rozkojarzenia, ratuje przed obłędem, zmniejsza nostalgię.

Szli po piaszczystej drodze, z lewej strony drewniany plot, z prawej wierzby, w oddali dom.

— Fantastyczne! — zawołał kosmonauta z drugiego zespołu. — Bierwiona modrzewiowe, ależ tak, tak, to modrzew. W takim domu mieszkali nasi pradziadowie. Ojciec opowiadał o dworku modrzewiowym jak o cudzie architektury. Wówczas nie mogłem tego zrozumieć. Oglądałem podobne domy w rezerwatach, ładniutkie, nawet przytulne, ale jakże zabawne, byłem w tym czasie zafascynowany cudami architektonicznymi konstruktorów miast kosmicznych… Dopiero dzisiaj pojąłem, że ten drewniany dom w niczym nie ustępuje współczesnym pawilonom. Spójrzcie na te zacięcia na węgłach, mają kształt serc.

— Witam w skromnych progach. — Na ganek wyszedł Gospodarz, mężczyzna w sile wieku. Uścisnął dłonie kosmonautów. — Czym chata bogata, tym rada — mówił z uśmiechem. — Żona przygotowała czerwony barszcz. Jesteście utrudzeni daleką drogą, odpocznijcie kilka godzin. Po barszczu z pierogami skosztujecie pieczeni sarniej. Prosimy do izby.

— Słyszałem o tym zakątku na czwartym pokładzie gwiazdolotu — zwierzał się najmłodszy kosmonauta. — Ale co innego słyszeć, co innego widzieć. Ten stół pokryty białym obrusem, te kolorowe wycinanki na ścianach, te ławy…

Do izby wkroczyła Gospodyni z garnkiem dymiącego barszczu.

— Moja żona — powiedział Gospodarz. — Kobieta zacna, choć nieco swarliwa. Zawsze lubi postawić na swoim. Mówiłem: podamy gościom rosół, pewno takiego nie jedli w życiu, a ona: „Co tam rosół, zrobię czerwony barszcz z pierogami”. I tak zostało.

Barszcz rzeczywiście był wyborny, humory coraz lepsze, bo Gospodarz wydobył z kredensu butelkę czerwonego wina. Tytus obserwował dyskretnie kosmonautów. Twarze młodych ludzi zaróżowiły się, ustąpiło napięcie.

„Jedynie w oczach pozostała jeszcze odrobina lęku” — myślał. — Po raz pierwszy zetknęli się z Nieznanym, mimo wszechstronnego przeszkolenia i wieloletnich przygotowań, nie są dostatecznie uodpornieni. Czy można przewidzieć reakcję ludzkiego organizmu w każdej strefie Kosmosu? To niemożliwe. W jaki więc sposób przeciwdziałać, gdy zbliża się niebezpieczeństwo, kto je zdoła rozpoznać, ocenić, zrozumieć? Najwspanialsze aparaty zawodzą, pozostaje instynkt, intuicja sprzężona z maszynami. One ułatwią natychmiastowe reakcje.”

— Widzę, że apetyt dopisuje — powiedział do kosmonautów.

— Zjadłbym konia z kopytami — odparł najmłodszy, wywołując ogólną wesołość. — Ten dom przywraca spokój, wszystko tu proste, zrozumiałe, życzliwe — spojrzał na Tytusa. — Dobrze mówię?

— Dobrze.

— Ó czym myślisz?

— Nasłuchuję.

— Muchy brzęczą — odezwał się Gospodarz. — W lipcowy dzień… — nie zdołał dokończyć. Rozległ się gwizd syren alarmowych.

— Wszyscy na stanowiska! — rozbrzmiewał głos Dowódcy. — Gwiazdolot osiemnasty z zespołu badającego północną stronę planety wylądował wbrew rozkazom. Tytus słuchał spokojnego głosu Dowódcy. Siedzieli w fotelach przed głównym ekranem. Gwiazdolot zbliżał się do miejsca nieoczekiwanego lądowania statku kosmicznego numer 18.

— Proszę kolejno przekazywać wyniki swoich obserwacji — powiedział Dowódca. — Krótko, jednym zdaniem, a ponieważ wszyscy słyszą wszystkich, unikajcie powtórzeń.

Na najwyższym piętrze wieży obserwacyjnej przyćmiono światła. Do sterowni wszedł kosmolog Laurin i zajął trzeci fotel, tuż za Tytusem.

Zgodnie z poleceniem Dowódcy komendanci statków informowali:

— Ani śladu życia, bezkresne równiny, głębokie wąwozy wypełnione lawą.

— W pobliżu równina, kłębowisko chmur, silne wiry skręcają obłoki w spirale.

— Zaobserwowano serię wybuchów promieniowania radioaktywnego.

— Powierzchnia planety na obu biegunach przypomina dobrze wypolerowaną kulę z kości słoniowej. Nie zauważono ani jednej szczeliny.

Obserwacje prowadzone w różnych zakresach widma, między innymi w dalekim nadfiolecie i podczerwieni, umożliwiły wykrycie rozległego pola magnetycznego w środkowej części półkuli planety zwróconej ku odległemu Słońcu. Tam właśnie wylądował osiemnasty gwiazdolot.

Kosmonauta odpowiedzialny za łączność eskadry przekazał meldunek:

— Odebrałem sygnał od komendanta statku numer 18: „Wylądowaliśmy wbrew swojej woli. Nie zdążyłem rozdzielić członów pojazdu. Potworna siła ściągnęła gwiazdolot na powierzchnię planety. Zawiodły maszyny włączające silniki hamujące, zawiódł system niwelowania grawitacji, groziła nam katastrofa. Ocalenie zawdzięczamy gwiazdolotom asekuracyjnym, stworzyły sztuczne pole antygrawitacyjne, gwałtownie zmalała szybkość opadania, łagodne lądowanie nastąpiło w kwadracie 137, w rozpadlinie otoczonej wysokimi górami. Dwunastu kosmonautów opuściło statek i bada okoliczny teren.”