— Zdumiewająca lekkomyślność — stwierdził Dowódca. — Kto dowodzi tym gwiazdolotem?
— Borca — odparł Tytus. — Przed sekundą otrzymałem wszystkie dane o załodze osiemnastego. Maszyna na moje liczne pytania odpowiada jednym słowem: „Nieskazitelni”.
— Dlaczego szukasz winnych wśród ludzi? — odezwał się milczący dotąd kosmolog. — To planeta płata nam figle, otoczona atmosierą wyzwalającą wizję, ściągnęła jeden z naszych statków brutalnie, łapczywie. Może zgłodniała, może żywi się wirującymi bąkami? Skorupa twarda, ale w środku same rarytasy.
— Nonsens, koszmarny nonsens — rzekł Dowódca. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale spojrzawszy na uśmiechniętego Tytusa, zrozumiał, że Laurin żartuje. Nie było czasu na dalszą rozmowę. Nawiązano łączność z osiemnastym gwiazdolotem.
— Na ekranie komendant statku, Borca — poinformował komentator.
— Witaj, przyjacielu — przemówił Dowódca.
— Ach, to ty — Borca podniósł głowę. Wydawało się, że przed chwilą drzemał.
— Jesteś zmęczony?
— Sądzisz, że to zmęczenie? — Komendant przymknął oczy. — Nie, rozmyślałem. Tytus położył dłoń na ramieniu kosmologa. Laurin szepnął:
— On jest chory.
— Dlaczego pozwoliłeś, by ludzie opuścili statek? — zapytał Dowódca.
— Dlaczego pozwoliłem? — Borca z trudem zbierał myśli. — Ach, już wiem — przypomniał sobie. — Ten przeklęty magnetyzm unieruchomił maszyny. W tej sytuacji tylko ludzie mogą dopomóc ludziom. Uważajcie na studnię!
— Na studnię?
— Wpadliśmy w studnię, zawsze obawiałem się takich niespodzianek. Nie sposób wszystkiego przewidzieć, no i stało się.
— Przymusowe lądowanie, nic strasznego — uspokajał Dowódca. — Zneutralizujemy te siły magnetyczne i wasz statek powróci do eskadry.
— Zneutralizujemy albo nie zneutralizujemy — Borca włączył drugi ekran. — Statek osiadł na wewnętrznym zboczu wulkanu, kąt nachylenia niewielki, lecz sejsmografy zanotowały lekkie wstrząsy. Przyjrzyjcie się tej panoramie.
Zobaczyli wielką nieckę, owalne zapadlisko zamknięte łańcuchem brunatnych wzniesień. Kamery przesunęły się w lewo, ukazując dno rozpadliny i amfiteatralnie zarysowane ściany.
— Kosmonauci szukają źródła naszych niepowodzeń i drogi wyjścia z tej matni — tłumaczył komendant. — Badają wąwóz na północnej krawędzi krateru, szukają luki, przez którą wprowadzicie antymagnetyczne maszyny. Wyciągną statek z tego kotła. To pewniejsze od neutralizowania czegoś, czego nie znamy.
— Być może — zgodził się Dowódca. — Co o tym myślicie? — zapytał Tytusa i Laurina, a ponieważ milczeli, doszedł do przekonania, że najsłuszniej uczyni, chwaląc inicjatywę komendanta.
— Decyzja słuszna, ale działając wspólnie, szybciej zlikwidujemy niebezpieczeństwo. Za dwie, trzy minuty eskadra otoczy miejsce przymusowego lądowania. Wyślemy rakiety…
— Niebo gwałtownie jaśnieje — przerwał Bór ca
— odczuwamy silne wstrząsy. Posłuchajcie, co mówią kosmonauci:
— Ziemia drży pod naszymi stopami. Nie, to nie ziemia, tutaj nie ma najmniejszej grudki ziemi ani ziarenka piasku. Ta gąbczasta powierzchnia rozszerza się i kurczy, z trudem utrzymujemy równowagę. Zrzućcie platformę awaryjną, z jej pomocą łatwiej wrócimy do gwiazdolotu.
— Na co czekasz? — zawołał Dowódca. — Pospiesz się!
— I tak nie zdążą — Borca rozłożył bezradnie ręce. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w ekran.
— Patrzcie! — krzyczał. — Góry rosną!
Kopulaste wzniesienia na krawędzi krateru pęczniały, olbrzymiały, słychać było trzask pękających skał, rozsadzanych tryskającą wysoko lawą, która niemal natychmiast zastygała, tworząc wokół rozpadliny las kamiennych turni, podobny do gigantycznego płotu.
— To pułapka! — wrzeszczał Borca. — Chcą nas uwięzić w kraterze.
— „Chcą”? O kim ty mówisz? — zapytał Laurin i roześmiał się.
— Mieszkańcy tej planety — odparł komendant.
— Łowcy gwiazdolotów. Polują na statki kosmiczne.
— To twój pomysł, Laurin — powiedział Tytus.
— Prawie mój pomysł — poprawił kosmolog. — Różnica niewielka, ty żartowałeś, Borca mówi serio.
— Połącz mnie z Domem Rodzinnym. — Dowódca manipulował sterami. — Rozszerzam pole widzenia, niech Rodzina dobrze przyjrzy się temu kraterowi. Co widzicie?
— Samo dno piekła — wyszeptała Matka — rozgrzana do białości patelnia otoczona lasem czarnych gór.
— Te góry rosną — uzupełnił Ojciec. — Wydaje się, że wkrótce dosięgną nieba, a wtedy ci biedni chłopcy zostaną uwięziem pod skalistym dachem.
— Nie lamentuj — Matka nie odrywała oczu od ekranu. — Pomyślałam sobie, że nie wszystko jeszcze stracone, że góry nie mogą rosnąć, bo jak będą za wysokie, to przewrócą się i… patrzcie tam, tam! runęła najwyższa!
— Rzeczywiście — ucieszył się Ojciec. — Obalił ją silny wiatr, a teraz zwalił drugą, trzecią, czwartą.
— Przyjemnie patrzeć, jak takie górzyska przewracają się niczym domki z kart. Nasi chłopcy wrócą bezpiecznie do Domu.
— Lawiny zabiją ludzi! — zawołał Borca. — Zmiażdżą statek, grozi nam!…
Nie zdołał dokończyć. Do kabiny wbiegł zastępca komendanta, grzmotnął Borcę pięścią prosto w nos i kosmonauta znieruchomiał w fotelu.
— Nie mogłem tego dłużej słuchać — usprawiedliwiał się zastępca. — Ten człowiek wszędzie widział katastrofy.
— Teraz nic nie widzi — rzekł kosmolog. — Stracił przytomność i natychmiast niebo nad planetą rozpogodziło się. Zdumiewający zbieg okoliczności. Góry zmalały, ustały wstrząsy, kosmonauci za kilka minut dotrą do gwiazdolotu. Dowódca rozmawiał z zastępcą komendanta.
— Po raz pierwszy od wielu lat człowiek uderzył człowieka. Był to odruch podyktowany gniewem, słusznym gniewem. Nie mogłeś uczynić nic mądrzejszego. Należało gwałtownie przerwać grę wyobraźni tego człowieka.
— Gdy odzyska przytomność, będzie wściekły.
— Nie sądzę. Borca jest chory. Zabiorę go na swój statek. Mam tu Astromedyka, który narzeka na brak pacjentów. Zajmie się komendantem, a ty tymczasem zajmiesz się gwiazdolotem.
— Czekam na polecenie startu.
— Czy kosmonauci wrócili?
— Tak, są wszyscy.
— No to śmiało startuj. Krążymy w pobliżu i jeżeli zajdzie potrzeba, pospieszymy z pomocą.
Ekrany przygasły, zniknął krajobraz krateru. Gwiazdolot osiemnasty oderwał się od zbocza górskiego, po upływie kwadransa dołączył do eskadry.
Następnego dnia na ekranach wszystkich statków pojawił się Astromedyk, pozdrowił załogi i oświadczył, że pragnie zapoznać kosmonautów ze swoimi myślami o minionych wydarzeniach.
— Już od dawna wiemy — mówił — że nasze mózgi emitują bioprądy i że są one raz słabsze, raz silniejsze, zależnie od warunków zewnętrznych otaczających człowieka oraz od jego indywidualnych możliwości. Wielu ludzi nauczyło się przekazywać myśli na odległość, niektórzy poruszają przedmioty, nie dotykając ich, a są i tacy, co potrafią zmieniać kształt rzeczy. W strefie tego Układu Słonecznego zaobserwowaliśmy zakłócenia magnetyczne, zauważono również intensywne promieniowanie obcej planety w rejonie równika. Tak jak rzeźbiarz może dowolnie kształtować glinę, drewno, marmur, materializując swoje myśli, tak ludzie poczęli kształtować krajobraz tej planety. Obrazy, powstające w wyobraźni kosmonautów, urzeczywistniały się, a ponieważ każdy inaczej wyobrażał sobie jej powierzchnię, usłyszeliśmy trzy różne relacje od trzech kierowników grup rekonesansowych, badających ten sam teren. Umysł komendanta produkował wizje katastrof, Borca wszędzie widział przeszkody nie do pokonania i przeszkody te rzeczywiście poczęły powstawać. Obca planeta to bardzo wrażliwe ciało kosmiczne, reagujące na każdą myśl ludzką. Na tej planecie wyobraźnia zdecydowanie destruktywna mogłaby spowodować lokalny koniec świata. Na szczęście zdrowy rozsądek Matki, jej optymizm i konstruktywna wyobraźnia, a nade wszystko głębokie przekonanie, że ludzie cało wyjdą z opresji, zneutralizowały katastroficzne obrazy i usunęły niebezpieczeństwo. Jak doszło do tego, że nikt z załogi gwiazdolotu nie próbował przeciwstawić się komendantowi? W Zamierzchłej Przeszłości znani byli wodzowie plemion, którzy wiedli do zagłady setki tysięcy ludzi. Załoga gwiazdolotu uległa szczególnego rodzaju psychozie. W stanie absolutnej pasywności oczekiwano najgorszego, nie wierząc w możliwość ratunku. Pierwszy ocknął się zastępca Borcy zdopingowany przez Dowódcę Eskadry. Specjaliści badają mózg komendanta. Musimy poznać przyczynę zakłóceń, co wyzwoliło w jego wyobraźni wizję katastrofy. Czuwajcie nad swoją wyobraźnią — kończył Astromedyk. — Nie wolno zapominać o tym, że płata niekiedy figle. Podczas drugiego spaceru po galerii Tytus zapytał lekarza: