Biegnę szeroką aleją, po obu stronach drzewa, słońce przenika przez liście, zielona jasność, zielony mrok. Bosą stopą uderzyłem o kamień. Co zaból!
— Uważaj! — zawołał Locni. — Potknąłeś się.
— O kamień.
— Kamień na moście?
— Biegłem aleją. Słyszałem głos Efera.
— Rozumniejsi nawiązali kontakt z Głównym Bohaterem.
Za chwilę zejdziemy z mostu. Brzeg po tej stronie inny — informował Tytus. — Ugina się lekko pod stopami, a każdy krok wywołuje inny dźwięk, jak gdyby kot spacerował po klawiaturze fortepianu. Co mówicie?
— Latarnia zgasła — odrzekł kosmonauta.
Wskazywała drogę przez most. Przeszliśmy na drugą stronę, tyle tu światła, dlatego zgaszono latarnię.
— Stoimy na krańcu drogi — powiedział kosmonauta.
Tytus odwrócił się. Człowiek w skafandrze podszedł bliżej.
— Jesteś bardzo podobny do Efera.
— Stoimy na krańcu świata. — Przeszliśmy przez księżyc, przez most i stoimy na samej krawędzi.
— Hor przesuwa się wzdłuż granicy dzielącej dwa światy. Stoimy na krańcu twojego świata. Stąd widać krajobraz przestrzeni bezgranicznej.
— Stoimy na szczycie wysokiej góry. Widzę miasto odbijające się w tafli jeziora…
— Niezliczoną ilość razy.
— Tak… widzę zielone wzgórza, lasy i samotne drzewa. Wiatr pochyla źdźbła trawy. Na łąkę wbiegają dzieci, podskakują, śmieją się, ale nie słyszę śmiechu, przez łąkę przechodzą młodzi ludzie, spieszą się. Za nimi drepcą starcy, gęsiego, tłumy ludzi gęstnieją, wdrapują się na zielone wzgórza, i zieleń szarzeje. Tłumy wchodzą do jeziora. Płyną, przebierając niezgrabnie rękami i nogami. Pozostawili za sobą miasta, w miastach domy, w domach maszyny. Na wielkich placach porzucili pojazdy, na lotniskach samoloty, na kosmodromach gwiazdoloty. Ktoś zachłysnął się wodą. Kobieta zabrała ciężkie żelazko, trzyma je w prawej dłoni, lewą rozgarnia fale. Wkrótce pozbędzie się ciężaru. Dokąd oni płyną? Jezioro przemienia się w morze, morze w ocean. Bezkresna przestrzeń pokryta szczelnie ciałami płynących ludzi. Z trudem rozróżniam szczegóły, na powierzchni morza tłumy przeobrażają się w nieliczne grupy, w końcu pozostanie jedna istota. Wyszła z morza i usiadła na pniu zwalonego drzewa, lewa dłoń spoczywa na kolanie, prawa wspiera pochyloną głowę. Kto to jest?
„Świadomość stworzona na obraz i podobieństwo człowieka.”
Wstaje, przeciąga się.
„Spójrz na jej kręgosłup. Co ci przypomina?”
Może Mleczną Drogę…
Stoję przed lustrem. Przed chwilą wyskoczyłem z morza. Poranna kąpiel orzeźwia. Na ramionach, na piersiach krople wody. Otwieram usta, wysuwam język. Ani śladu białego nalotu, sygnalizującego zakłócenia układu trawienia. Morze maleje i maleje, pozostała kałuża, obmyję stopy z piasku.
Co mówisz? To nie kałuża?
„Morze pozostało morzem. Zrozumiałeś?”
Zrozumiałem.
Tyle światła, że oślepia. Już nic nie widać.
— Pora wracać — powiedział Tytus do kosmonautów. — Zamyśliłem się. Czy to długo trwało?
— Sekundę — odparł ekspert Locni. Powrót przez most trwał kilkanaście minut. Cały czas słyszeli głos Efera, który tłumaczył:
— Rozumniejsi nadmiernie zwiększyli szybkość księżyca, stąd to przeciążenie. Spowodowało zakłócenia w funkcjonowaniu organizmów ludzi na powierzchni Hor, obecność pięciuset kosmonautów przywróciła utraconą równowagę konstrukcji wewnętrznej, nazwanej przez was machina liberata. To rzeczywiście zespół maszyn do pewnego stopnia wyzwolonych. Oglądaliście liczne mechanizmy wypełniające wydrążone wnętrza Hor. Zawierają pamięć czasu przeszłego, posiadają umiejętność rozumowania, wybiegającą w przyszłość oraz instynkt przekazany przez konstruktorów. To właśnie ta machina dopomagała Rozumnie j szy m w programowaniu współdziałań z ludźmi, w dwustronnym przekazywaniu informacji. Jednak tylko częściowo wywiązała się ze swoich zadań. Analiza teraźniejszości i przeszłości zawierała błędy. Brak precyzji uniemożliwiał prawidłowe przewidywanie przyszłości. Cały mechanizm skonstruowały Rozumne Istoty, sterowane przez Rozumniejszych. Istoty — powtórzył Efer — lecz nie ludzie. Dlatego nie zdołaliśmy przewidzieć ludzkich reakcji, niepotrzebnie wzbudziliśmy nieufność do własnych poczynań i zamiarów. Jesteście doprawdy unikalną cywilizacją w Tej Strefie Kosmosu. O wiele mądrzejsi od was konstruktorzy mechanizmów, zainstalowanych na księżycu Hor, nie posiadali tyle zalet ani tak pięknie kontrastujących z nimi przywar. Zresztą nieodzownych — pośpiesznie dodał Efer. — Na tle wad wyraziściej rysują się cnoty. Tego oczywiście nie może pojąć najdoskonalsza maszyna. Uroczym, lecz kłopotliwym zjawiskiem dla Rozumniejszych jest przywiązanie kosmonautów do Rodzinnego Domu Ziemi, którego symboliczne miniatury zabraliście ze sobą w Kosmos. Tych nici nie zerwały najodleglejsze wędrówki w czasie i przestrzeni. W najbardziej nieoczekiwanym momencie wraca wspomnienie rodzimej planety. By te wspomnienia nie zatarły się w pamięci, zbudowano na pokładach gwiazdolotów domy, wprowadzając do nich Ojców i Matki. To oni stworzyli atmosferę autentycznego rodzinnego domu. Trudno kosmonautów nazwać domatorami, lecz nie ulega wątpliwości, że kontemplacja fragmentów krajobrazu Ziemi, gałęzi, drzew, że smak potraw przyrządzanych w domu, że zapach drewna, że,widok stołu, prostych ław, że pogodne twarze gospodarzy, troszczących się o gości, że to wszystko dodaje sił kosmicznym podróżnikom, pozwalając przetrwać najtrudniejsze chwile. Ludzie stają się coraz silniejsi i coraz bardziej odporni na trudności. Nie unikanie przeszkód, a pokonywanie ich przynosi zadowolenie i wyzwala nowe zasoby energii. W czasie przygotowywania się do roli pośrednika poznałem wiele baśni i legend, skrzętnie zbieranych i przechowywanych w bibliotekach. Było tam opowiadanie o mitycznych olbrzymach, synach Ziemi, którzy padając w walce, natychmiast podnosili się, wskrzeszani przez swoją matkę.
Staliśmy na płycie startowej księżycowego kosmodromu, przysłuchując się słowom Efera. Docierały do świadomości wszystkich kosmonautów. Nad księżycem unosiła się cała eskadra, dwa tysiące gwiazdolotów gotowych w każdej chwili do udzielenia pomocy pięciuset ludziom, którzy z własnej woli podjęli przerwane badania mechanizmu Hor.
— Rozumniejsi — mówił dalej Efer — zrezygnowali z reprodukcji istot ludzkich. Nie umiemy zerwać nici łączących ludzi z przeszłością, nie potrafimy również tych więzów odtworzyć. W waszym systemie słonecznym najdelikatniejsza roślina posiada korzenie czerpiące soki z ziemi. Reprodukcje ludzi stworzone przez nas byłyby podobne do latających kwiatów. Nie chcemy tworzyć efemeryd tułających się po bezdrożach kosmicznych. Księżyc Hor mknie niczym kometa po elipsie, wyznaczającej granice Tej Strefy Galaktyki. Towarzyszy mu eskadra statków kosmicznych, które weszły na orbitę okołoksiężycową. Nazwiecie to zapewne porwaniem. Mógłbym powiedzieć: to prąd kosmiczny porwał machinę liberata i gwiazdoloty, ale zasługujecie na prawdę. Rozumniejsi postanowili przyspieszyć lot eskadry. Spróbujemy wprowadzić statki kosmiczne do strefy ponadczasowej.
— Nie pytasz, czy wyrażamy zgodę — przemówił Paweł Do. — Czyżby ostrzeżenia Terezy były słuszne? Stworzyliście łańcuch przyczyn i skutków, by wprowadzić wszystkie statki do pułapki.
— Pomyśl o sensie tej wyprawy — odrzekł Efer — wielokrotnie powtarzałeś, że wierzysz w dobre intencje Rozumniejszych. Niech uczeni i filozofowie podtrzymują tę wiarę.
— Czy grupa desantowa ma pozostać na księżycu? — zapytał Egin. Efer uprzedził odpowiedź dowódcy:
— Mogą wrócić do gwiazdolotów, lepiej tam odpoczną.