Jaki jest ten świat?
Mądrość tego dziecka zadziwia. Ten świat jest wzorowy, bezbłędny, nieskazitelny. Dzięki ludziom. Przechodząc przez ulicę, nie potrącaj przechodniów, nie bij słabszych od siebie, a więc nie znęcaj się nad niemowlętami, nie dokuczaj starcom. Nie rzucaj kamieniami w ptactwo domowe. Zostaw sprawę ich życia i śmierci fachowcom.
Czym jest to, co czynię, co czuję, co myślę? Czym jest to, co lubię w tej sekundzie, a czego w następnej nie lubię? Dlaczego ten człowiek budzi we mnie wstręt? Stworzono go z identycznego surowca. A wywołuje obrzydzenie, chociaż uśmiecha się do mnie, gładzi po włosach. Chciałbym go zabić, zniszczyć. Mieszkam w rezerwacie z rodzicami. Wioskę w górach odwiedzają często turyści. Ojciec cierpliwie odpowiada na pytania.
Skosztujcie, proszę — mówił. — Arkas to potrawa z mleka, galareta mleczna, mleko i cytryna zaprawione wodą różaną. Jak się przyrządza? Matka powie.
Sześć jaj, żółtka razem z białkami — mówiła matka — mocno zbić i wlać do kwarty słodkiego mleka, które gotuje się na twaróg. Odcedza się przez sitko serwatkę, a twarożek odciska i przykłada na sicie półmiskiem dla ścieku i ochłodzenia. Potem trzeba pokroić w paski i polać kwaśną, rozmieszaną z cukrem i cynamonem śmietaną.
A teraz idziesz ścieżką do szałasu w górach. W rezerwacie są stada owiec i dziewczyna, co je wygania na pastwiska. Ta dziewczyna to cały twój świat. W tym czasie, rzecz prosta. Bo światy przemijają. Był to świat inny. Początkowo fantastyczny, zupełnie nierealny, potem bardziej rzeczywisty, ale zachęcający do ustawicznej eksploracji. Odkrycie następowało po odkryciu, jedno bardziej olśniewające od drugiego. Wydawało się wtedy, że wyruszyłeś w pierwszą podróż kosmiczną. Co najdziwniejsze, te pierwsze wyprawy wzbudzały ochotę do dalszych. Nie powszedniały.
Ludzie odpowiedzialni za wychowanie Głównego Bohatera zabrali Tytusa z rezerwatu, przenosząc młodego człowieka, odkrywającego świat i żądnego przygód, do Akademii Astronautycznej.
Patrzysz teraz na sympatycznego młodzieńca, patrzysz na siebie, chłonącego wiedzę o Kosmosie. Niebo przeszywają pojazdy międzyplanetarne. W Akademii sączą kropla po kropli do twojego mózgu mądrość. Jak zaspokoić tęsknotę do rezerwatu? Rozumni na wszystko znajdą radę. Wyzwolisz swoje tęsknoty w zorganizowany, w naukowy sposób, korzystając z ofiarności, a także znajomości przedmiotu wyznaczonej asystentki.
Wykładom o higienie fizycznej i psychicznej towarzyszyła teraz intelektualna dyskusja oraz ćwiczenia laboratoryjne. Gdy myślisz o swoich nauczycielach, widzisz wiele ludzi mozolących się nad usunięciem z twojego mózgu korków, tam, barier i innych zbytecznych przeszkód. Chcą, by Tytus miał otwartą głowę. On pierwszy powinien zrozumieć sens budowy Wszechświata. Na razie próbuje pojąć budowę struktur inteligentnych, rozszyfrować tajemnice żywej materii. Nauczyciele są zadowoleni z ucznia, uczeń z asystentki.
Więc jaki jest ten twój świat czasu przeszłego?
Nieskazitelny, higieniczny, żarliwy i lekko zadyszany.
Patrzysz na siebie?
Patrzę. Obserwuję swoje ruchy. Kilka zasadniczych, ciągle powtarzających się ruchów: Stoję, Siadam, Kładę się, Idę,
Pływam.
Rzadziej klękam, raczej przyklękam lub zginam się, by podnieść upuszczoną rzecz. Raz w życiu czołgałem się, gdy piłka wpadła pod pojazd. A inne ruchy to półruchy i ćwierćruchy.
Półleżę, półsiedzę, półstoję. Półobroty, przechyły, kołysania, podskoki, kuśtykania. „Człowiek znudzony monotonnością własnych ruchów, zirytowany ograniczeniem swojej swobody zapragnął fruwać.”
Tak rozpoczął wykład o astronautyce ekspert-pedagog.
Kosmos rozszerza się, eksploduje. Może człowiek zdoła zsynchronizować swoje ruchy z ruchami Wszechświata.
Coraz więcej pytań.
Czym jest wieczór? Siedzę na podłodze w pokoju, gapiąc się w okno, za którym nic nie widać. Znudzony leżącą pozycją, usiadłem. Zaczekam na wschód księżyca. Jego światło powtórzy na posadzce okiennej witraż wyobrażający martwą naturę. Dwa.jabłka, talerz, półmisek, srebrny puchar i widelec. Oto księżyc. Tkwię w samym środku martwej natury, między widelcem i talerzem. Niepokoi, mnie ta martwota.
A przecież wtedy po raz pierwszy odczułeś z pełną świadomością własne istnienie. W chwilę później zasypałeś nauczycieli lawiną pytań:
„Dlaczego gdy patrzę na palce własnych dłoni, ogarnia mnie smutek? Czym jest ten pokój? Ten budynek? Czym są te pudła w pudłach? Ludzie nauczyli się chodzić między pudłami.”
Przyglądanie się sobie pozwala dostrzegać drobiazgi. Tutaj w tej przestrzeni utrwalono twój świat. Każdy twój gest i grymas.
Czym jest droga, po której idę, mijając innych? Patrzą na mnie, nie widząc.
Rozumni głowili się, jak ludzi zbliżyć do ludzi, by codziennie współistnieli z sobą. Od dawna działały liczne zespoły specjalistów. Dobre wyniki przynosiło łączenie mózgów. Ale najlepiej funkcjonujące kolektywy rozsypywały się po ukończeniu pracy. Wspólne zabawy częściowo rozwiązały ten problem, lecz chodziło o integrację absolutną. By na przykład człowiek przeniesiony z jednego krańca na drugi, idąc zatłoczoną aleją, doświadczał na każdym kroku życzliwego zainteresowania swoją osobą:
„Dzień dobry. Dokąd idziesz? Chętnie dotrzymam ci towarzystwa. Jesteś pierwszy raz w tym mieście? Poznasz moją rodzinę.”
„Dzień dobry. Opowiedz nam o swoich marzeniach, a potem pójdziemy razem na stadion. Sto tysięcy ludzi będzie sterowało przy pomocy telepatii lekkim szybowcem. Jedna, identyczna myśl stu tysięcy wywoła odpowiedni impuls w aparaturze zainstalowanej w szybowcu. Skręt w prawo, w lewo.”
Zrezygnowano wszakże z łączenia indywidualnych światów. Przyczyny alienacji tkwiły gdzie indziej.
Jaki był ten twój świat?
Monotonnie rytmiczny. Dzień, noc, dzień, noc, smutek-radość, rozkosz-rozpacz, ból-błogostan, podziw-odraza, dobrze-źle, mądrze-głupio, pięknie-brzydko.
Przypatrz się raz jeszcze swoim ruchom. Bez trudu można nakreślić codzienną linię wędrówek.
Rano — dziesięć kroków do basenu, dwieście metrów stylem klasycznym, czterysta biegiem po słonecznym tarasie, dwieście kroków do stołu, dwadzieścia po śniadaniu do sali wykładowej, dwa tysiące metrów spaceru po dziedzińcu Akademii albo piętnaście kilometrów konno do rezerwatu, powrót, trzy kilometry wędrówek po kosmodromie. Trzy kroki do domu, dwa do stołu, jeden do miejsca spoczynku.
Wreszcie rozszerzono przestrzeń. Pędziłeś dookoła planety, a później dookoła Słońca. I jeszcze dalej, bo przestrzeni nic nie powinno ograniczać. Kogo tam spotkasz? Potwory? Giganty? Skrzaty? Co zobaczysz? Czy formy geometryczne, myślące równaniami dziesiątego stopnia? Czy wielogłowe istoty, same ze sobą dyskutujące na temat hipotez o pochodzeniu wielogłowych istot? Czy bakterie promieniotwórcze, pozbawione zdolności kontemplowania swego istnienia? Cóż to za kalectwo? Promieniować i nie zdawać sobie z tego sprawy. Kto zechce z tobą rozmawiać? Kto powita na progu innego świata? Przywykłeś do ruchu, do kształtu, do kontrastów, do rytmu, do monotonii, do uczuć, do myśli, do krajobrazów, do mniej lub więcej żywych natur., Rozumiesz niektóre zjawiska występujące poza światem albo domyślasz się, co oznaczają. Chętnie wówczas używasz wieloznacznych określeń: substancja, absolut, bezkształt, jednia, byt, niebyt i wielu innych. Bezkształt — jak to trudno wyobrazić sobie. Podobne kłopoty sprawia wieczność, nieskończoność.
Czy nie można zaostrzyć ludzkiego wzroku, poprawić słuchu? Czy nie można udoskonalić wszystkich zmysłów?
Zapewne można, lecz nadmiernie wyostrzony słuch spowoduje głuchotę. Źrenice, nawykłe do ograniczonej jasności, nie zniosą blasku tysiąca słońc. Rozumniejsi doceniają znaczenie doskonalenia ludzkich zmysłów, ale nie bagatelizują związanych z tym niebezpieczeństw.