Выбрать главу

Mówił architekt:

— Jak opowiedzieć o swoich uczuciach, jak wyrazić szczerą radość, by nie schlebiając podziękować za waszą obecność na tej planecie. Pracowałem nad projektem gmachu dworca astronautycznego. Nie mogłem rozwiązać wnętrza głównego hangaru. Mozoliłem się i mozoliłem i nic z tego nie wychodziło. Powiedziałem do Efera, daruj, nie podołam temu zadaniu. Wtedy oznajmił, że niebawem zobaczę ludzi. Podziękowałem za wiadomość i przystąpiłem do pracy. Problem hangaru został pomyślnie rozwiązany. Po tej rozmowie mam zamiar opracować projekt miasta, zamkniętego w olbrzymiej kuli, szybującej nad kontynentami. Wasza obecność dodaje sił.

Milczeliśmy zawstydzeni. Efer, zauważywszy nasze zmieszanie, zapewniał:

— On mówi, co czuje. Bardzo przeżywa spotkanie z ludźmi. Nie tylko on — dodał z uśmiechem.

Zwiedzamy miasta, kraje, kontynenty, planetę. Poznajemy mieszkańców Ludei, Eferydzi to nazwa wykoncypowana przez Laurina, tworzą, komponują, grają na oryginalnych instrumentach, malują, rzeźbią, konstruują, są autorami dzieł literackich, utworów dramaturgicznych, wznoszą wspaniałe budowle. Często powtarzamy to słowo: „wspaniałe”. Nie sposób wyliczyć tych wszystkich wspaniałości, które, spotykamy na każdym niemal kroku. Zdumiewa żarliwość, nadludzka pasja twórcza, stanowiąca sens istnienia tych istot. Efer wszędzie towarzyszy kosmonautom i od czasu do czasu wygłasza lakoniczne komentarze:

„Promieniowanie kosmiczne gwiazd tej strefy sprzyja rozwojowi talentów artystycznych. Szybko dojrzewają i nie osiągnąwszy często szczytu swoich możliwości, gasną.”

„Nie znoszą najdrobniejszych przejawów niechęci do swoich utworów. Żywią się uśmiechami. Pochwały wyzwalają nowe siły.”

— Czy wszyscy są twórcami, artystami? — zapytał Tytus.

Odpoczywaliśmy w ogrodzie, oczekując na pojazdy komunikacji powietrznej. Miały nas przerzucić na inny kontynent.

— Nie, nie wszyscy są twórcami — odparł Efer. — Większość, powiedzmy, dwie trzecie. Pozostali służą im, stwarzając optymalne warunki dla szybkiego rozwoju twórczości.

— Szybkiego? — zdziwił się filozof Akon. — Czyżby to, co niegdyś gnębiło ludzi, dokuczało także Eferydom? Pod koniec Trzeciej Ery Kosmicznej Ziemi zdołaliśmy wyeliminować z naszego życia pośpiech. Jakże zubożał wszelkie doznania, jakże utrudniał świadome przeżywanie własnego istnienia, nie mówiąc o kłopotach z kontemplacją piękna. Zwolnienie rytmu życia miało przełomowe znaczenie dla dalszej egzystencji ludzi: stała się pełniejsza, doskonalsza, barwniejsza. Czym wytłumaczyć to przyspieszenie czasu na Ludei?

— Wspomniałam kiedyś — mówił Efer — o krótkotrwałości istot, które nazwaliście Eferydami, by sprawić mi przyjemność. To określenie bardzo przypomina inne: efemerydy. Zbieżność przypadkowa, ale wiele mówiąca. Na Ludei jeszcze nikt nie zdołał przekroczyć granicy dwudziestu lat.

— Według jakiego czasu? — zapytał Laurin. — Dwadzieścia lat tutaj może równać się dwustu latom na Ziemi. — Niestety, Ludea podlega podobnym prawom mechaniki nieba. Ruch planet wokół słońca wyznacza czas zbliżony do ziemskiego, lecz na tym kończy się podobieństwo. Może zechcecie nam dopomóc w rozwiązaniu tego najważniejszego problemu. Od wielu stuleci usiłujemy przedłużyć życie istot rozumnych. Nikomu jednak nie udało się dokonać tej sztuki.

— Trzeba wciągnąć do współpracy kobiety — przemówiła Tereza. — Często miewają niezłe pomysły i są bardziej wytrwałe w urzeczywistnianiu swoich idei. No i bardziej precyzyjne. Dlaczego je chowacie po domach? Dlaczego nie biorą udziału w życiu? Czy reprezentujecie cywilizację patriarchów? Nie widziałam do tej pory ani jednej niewiasty.

Efer odetchnął głębiej.

— Na tej planecie nie ma kobiet — oświadczył. — Nigdy ich nie było. Rozumiem waszą konsternację. Pojazdy już czekają na pobliskim lotnisku. Polecimy na kontynent otoczony ciepłym morzem. Panuje tam wyjątkowo łagodny klimat, a w promieniach życiodajnego słońca wszystko bujnie się rozwija. Poeci powiadają, że nawet kamienie w tym klimacie odzyskują utracone rumieńce.

Po kilkugodzinnej podróży pojazdy wylądowały na półwyspie, który Efer nazwał Dłonią Wielkoluda. Przy odrobinie dobrej woli można było wyobrazić sobie pięć palców zanurzonych w morzu.

— Malownicze fiordy — stwierdził Laurin. — A gdzie olbrzym schował drugą dłoń?

— Położył ją po drugiej stronie kontynentu — odparł z uśmiechem Efer. — W drodze powrotnej wzbijemy się wyżej i zobaczycie zarysy całego lądu. Przypomina postać ludzką: człowieka leżącego z rozkrzyżowanymi ramionami, patrzy w niebo, prawa noga wyprostowana, lewa zgięta w kolanie, to wysoka góra, na szczycie wzniesiono jedno z największych obserwatoriów galaktyk.

— Klimat rzeczywiście cudowny — powiedział Dowódca. — Żyć nie umierać!

— To prawda — rzekł Efer. — Tutaj nikt nie myśli o epilogu swego istnienia. Cały kontynent to jedno wielkie laboratorium, złożone z setek tysięcy pracowni naukowych i artystycznych. Tu rodzą się Istoty Rozumne, tu tworzymy kształty i wypełniamy je treścią. Proces niesłychanie skomplikowany — tłumaczył Efer, przedstawiając pierwszy zespół: — Oto projektanci. Ustawicznie wprowadzają ulepszenia do swoich projektów, innowacje, starają się usprawnić działanie zaprojektowanych struktur, przynosi to pewne efekty, ciągle jednak niezadowalające, doskonalenie postępuje bardzo wolno.

Poznaliśmy genialnego projektanta.

— Nad czym obecnie pracujesz? — zapytał Efer. Geniusz wpatrywał się w ludzi jak zahipnotyzowany. Efer powtórzył pytanie.

— Nad serią snycerzy — odparł szeptem, nie odrywając oczu od naszych twarzy. — A więc tak wyglądają prawdziwi ludzie…

— Czy jesteś rozczarowany? — pytanie zadał Laurin.

— To najdowcipniejszy kosmonauta — powiedział Paweł Do — kosmolog. Gdy nie zajmuje się kosmologią, nie można go traktować poważnie.

Efer przetłumaczył pytanie Laurina i słowa dowódcy.

— Do pewnego stopnia jestem rozczarowany — odrzekł projektant. — Rysy asymetryczne, proporcje ciała zachwiane, mówicie głośno, poruszacie się swobodnie, ta istota — wskazał Terezę — z wdziękiem, płynnie. Jej uroda prawie dorównuje urodzie Efera.

— Odrobina impertynencji dobrze nam zrobi — powiedziała Tereza.

— Mów, mów jeszcze — v prosił projektant — co za śliczne brzmienie głosu!

— Po uwagach nieco krytycznych, komplement

— Tereza roześmiała się.

— Śmiej się, śmiej — prosił znowu projektant

— toż to śpiew szczególnego rodzaju. Chciałbym zobaczyć twoje struny głosowe.

— Wybaczcie mu — odezwał się Efer. — On nigdy nie widział i nie słyszał ludzi.

— Co powiesz o mnie? — zapytał Dowódca, by odwrócić uwagę projektanta od Terezy.

— Silna konstrukcja. Twarz brzydka. Poprawiłbym kształt szczęki i wykrój ust. Za duże uszy, blada cera. Ale emanuje z ciebie siła, zadziwiająca pewność siebie i spokój. Kim on jest? — zapytał Efera.

— Dowódca Wyprawy Kosmicznej.

— Czy mogę podejść bliżej? — spytał projektant a gdy wyraziliśmy zgodę, zbliżał się do każdego na odległość metra i oglądał kosmonautów jak eskponaty w muzeum.