Выбрать главу

Otworzył furtkę, przeszliśmy na drugą stronę żywopłotu. Drzewa zniknęły. Wielka maszyna kopała głęboki dół pod fundamenty nowej wieży obserwatorium astronomicznego. Wtedy rozległ się śmiech, a chwilę później usłyszeliśmy głos Efera:

— Rozbawił mnie Laurin. Nie umiemy reprodukować planet. To autentyczna Ziemia. Jednego tylko nie jesteśmy pewni, czy kosmiczne eksplozje wyrwały z Układu Słonecznego Ludeę, czy Ziemią. Nie ma to chyba większego znaczenia, czy Eferydzi złożyli wizytę ludziom, czy ludzie rozpoczęli nową, wielką podróż kosmiczną na swojej Planecie.

Wracaliśmy do domu Laurina okrężną drogą przez ulice Osady Astronautów. Był ciepły wieczór, ludzie gawędzili przy otwartych oknach.

— Myślisz i myślisz — usłyszeliśmy głos Żony.

— Ano, myślę — odparł Mąż.

— Kosmonauci wrócili z wyprawy — mówiła Żona. — Prawdziwi, godni podziwu mężczyźni, ludzie czynu.

— Cały dzień pracowałem jak wół — odrzekł Mąż.

— Wół? — zdziwiła się żona — co ty znowu wymyśliłeś?

— Kiedyś były takie woły, rodzaj krowy — tłumaczył Mąż — wykonywały najcięższe prace.

— Dzisiaj ciężkimi pracami zajmują się maszyny — stwierdziła Żona.

— No, właśnie. Pracowałem cały dzień niczym maszyna.

— Teoretyzując.

— A co twoim zdaniem powinien robić uczony, astronom?

Nie usłyszeliśmy odpowiedzi Żony. Zagłuszył ją Laurin mówiąc:

— Tak, nie ulega wątpliwości, jesteśmy na autentycznej Ziemi. A swoją drogą — powiedział po chwili milczenia — ciągle nie mogę zrozumieć, co oni w nas widzą…

— Kto? — zapytał Tytus. — Rozumnłejsi — rzekł Laurin. — Czy rzeczywiście jesteśmy tacy, tacy… — szukał w myślach odpowiedniego określenia.

Efer podpowiedział:

— Ludzcy. Tak, jesteście po prostu bardzo ludzcy.