Graham Masterton
Festiwal strachu
Tytuł oryginału Festival of Fear
Przełożył Piotr Kuś
Sarkofag
Większość ludzi uważa, że „sarkofag” znaczy tyle co „grób”, jednak w rzeczywistości pochodzi ono od greckich słów sanc (mięso) i phagein (jeść), zatem jego poprawne tłumaczenie brzmi Jedzenie mięsa”.
Według Pliniusza ta dziwna nazwa wzięła się od żrącej materii, znalezionej w kamieniu z Assos w Troas, wykorzystywanym do produkcji trumien. Mawiano, że chowane w takich trumnach ciała rozpuszczają się w czasie krótszym niż czterdzieści dni.
„Sarkofagidy” to muchy żywiące się mięsem, które zwykle atakują skórę dzieci lub młodych zwierząt poprzez znajdujące się na niej rany lub otarcia. Wiedza o ich rozwoju pozwala uzyskiwać informacje wykorzystywane przez entomologów sądowych dla określenia czasu zadania rany lub śmierci konkretnej osoby.
„Zjadacze mięsa” byli tematem antologii, dla której specjalnie zostało napisane poniższe opowiadanie. Antologia była ściśle limitowanym wydawnictwem, a złożyły się na nią opowiadania dobrze znanych autorów horrorów, którzy zechcieli wspomóc Charlesa Granta, amerykańskiego autora horrorów i miłośnika antologii, kiedy stanął on przed koniecznością poniesienia znacznych wydatków na rehabilitację po długiej i ciężkiej chorobie.
Współautorom tej antologii nie postawiono żadnych ograniczeń ani warunków, kiedy pisali do niej swoje opowiadania, poza jednym: żadne z opowiadań nie mogło liczyć więcej niż 500 słów.
Współautorom tej antologii nie postawiono żadnych ograniczeń ani warunków, kiedy pisali do niej swoje opowiadania, poza jednym: żadne z opowiadań nie mogło liczyć więcej niż 500 słów.
Sarkofag
– Jesteś pewien, że to jest bezpieczne? – zapytała Maureen. Wieczorne słońce niespodziewanie nawiedziło jej pokój w akademiku, musiała więc unieść pulchną rękę, żeby osłonić oczy.
– Oczywiście, że jest bezpieczne – odparł Myron. – Robili to starożytni Egipcjanie w czasach panowania króla Setiego, w trzynastym wieku przed naszą erą. Kiedy król narzekał, że jedna z jego konkubin staje się zbyt pucołowata, eunuch znajdował żuka sarkofaga i wsuwał go pod jej skórę. Taki żuk krążył następnie w konkubinie przez kilka godzin. Te insekty zjadają podskórny tłuszcz i tylko na tym to polega. To takie naturalne odsysanie tłuszczu.
Maureen popatrzyła na małego brązowo-żółtego żuka, który usilnie walczył, żeby się wydostać z małego pudełka z przezroczystego plastiku. Wyglądał zupełnie niegroźnie, jak biedronka.
Myron zdjął okulary i wyczyścił je starannie koszulką z nadrukowanym wizerunkiem Alberta Einsteina.
– To twoja decyzja. Jasne, że twoje pięćdziesiąt dolarów umożliwi mi kupienie kolejnych rzadkich okazów insektów, ale przecież jesteś bardzo ładna również taka, jaka jesteś w tej chwili. Może trochę zaftig.
W końcu to zaftig ją przekonało.
– Zrobię to – powiedziała Maureen.
Uniosła się na łóżku i odrobinę podsunęła do góry sweter w rozmiarze XXL. Myron usiadł obok niej, ze sterylnego opakowania wyciągnął skalpel i z lewej strony brzucha naciągnął skórę na długości mniej więcej trzech cali.
– Zaboli, jakby mucha usiadła – powiedział i rozciął jej skórę na długości ćwierci cala, wsuwając skalpel w znajdujący się pod nią tłuszcz. Krew zaczęła się sączyć na jej elastyczne majtki.
Bardzo ostrożnie Myron otworzył plastikowe pudełko. Użył słomki do napojów, żeby zassać żuka, a następnie położyć go na otwartą ranę Maureen. Insekt natychmiast skrył się pod jej skórą.
– Czuję się, jakby chodził po mnie pająk – powiedziała Maureen. – A właściwie we mnie.
Myron popatrzył na zegarek.
– Wrócę dokładnie za dwie godziny. Do tego czasu będziesz wyglądała jak Gwyneth Paltrow.
Wychodząc z akademika, Myron niemal zderzył się z wysoką, szczupłą, ciemnowłosą dziewczyną w obcisłych dżinsach.
– Ellie? Ellie Newman? Ależ ty wyglądasz! Ellie wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Dieta Atkinsa. Zrzuciłam czterdzieści osiem funtów.
– Wyglądasz wspaniale! Może wypijemy razem drinka?
Gdy Myron odprowadzał Ellie do jej akademika, usłyszał, jak zegar w kampusie wybija jedenastą.
– Cholera – zaklął i przycisnął dłoń do ust. – Maureen.
– Co z Maureen?
Otworzył drzwi jednym pchnięciem. Pokój Maureen pogrążony był w mroku. Włączył światło. Maureen ciągle leżała na łóżku. Jej twarz była czaszką, w której lśniły oczy, a jej skóra zwisała z ramion jak ciężkie zasłony na oknach.
– Myron – wyskrzeczała. – Czy jestem chuda, Myron?
Podszedłszy do niej, Myron usłyszał drapanie, docierające z łazienki, a zaraz potem żałosny jęk. Ostrożnie zajrzał do środka.
Pod umywalką tkwił wielki, rozdęty robal. Był przezroczysty, Myron mógł więc dostrzec, że wypełniają go grube zwały białego tłuszczu. Dopiero gdy przyjrzał się mu bliżej, zobaczył jego malutką czarną główkę i drobniutkie nóżki.
– Tak, Maureen, jesteś chuda – powiedział. – Nie masz nawet grama tłuszczu.
Burgery z Calais
Napisałem to opowiadanie po przeczytaniu kilku wnikliwych raportów na temat przemysłu fast foodów. Nie jestem przeciwnikiem szybkich dań i jestem przekonany, że – jak wszystko na tym świecie – mogą one zaszkodzić tylko wtedy, gdy człowiek nie zapanuje nad swoją żarłocznością i skonsumuje ich po prostu zbyt wiele.
Problemy pojawiają się w chwili, gdy wielonarodowe korporacje cateringowe zaczynają obniżać koszty produkcji kosztem jakości jedzenia. Gdybyśmy zaczęli wnikać w sposoby masowej produkcji hamburgerów, smażonych kurczaków i taco, przerażająca historia, którą za chwilę poznacie, prawdopodobnie zbladłaby w zestawieniu z rzeczywistością.
Mam nadzieję, że „Burgery z Calais” nie sprawią, że zwymiotujecie swój ostatni lunch, uważam jednak, że dostarczą wam materiału do poważnych przemyśleń.
Burgery z Calais
Nigdy nie interesowały mnie północne ani wschodnie regiony, ponieważ nienawidzę zimna i nie zamierzam poświęcać czasu obcesowym ludziom o rumianych twarzach, którzy tam mieszkają, noszą szorstkie płaszcze w kratę, wysokie gumowe buty i klepią człowieka z całej siły w plecy w momencie, kiedy się tego najmniej spodziewa, jakby uderzenie otwartą dłonią w plecy było najbardziej przyjaznym gestem znanym na ziemi.
Nie lubię także tego, co się tam dzieje. Każdy zachowuje się tam bardzo radośnie i bezpośrednio, jednak, wierzcie mi, ta bezpośredniość kryje w sobie naprawdę makabryczne sekrety, które mogłyby zamienić twoją krew w mrożone gazpacho.
Możesz więc odgadnąć, czytelniku, że było mi cholernie nie do śmiechu, kiedy na początku października ubiegłego roku wracałem do domu z wyspy Presąue w stanie Maine i mój ukochany mercury marquis wprost wyrzucił z siebie cały silnik na autostradę, niczym krowa wydająca na świat cielę.
Jedynym powodem, dla którego przejechałem całą tę trasę na wyspę Presque w stanie Maine, była chęć ostatniego pożegnania mojego starego kumpla z wojska Deana Brunswicka III (niech Bóg wybaczy mu to, co zrobił w pudełku na cygara, należącym do pułkownika Wrightmana). Nie mogłem się doczekać, kiedy w końcu wrócę na południe, lecz oto utknąłem pół mili przed Calais, w stanie Maine, miejscowością liczącą 4003 mieszkańców, jedną z najbardziej wysuniętych na północ i na wschód, tak odległą od prawdziwego świata, że trudno, aby się komuś przyśniła, nawet w najbardziej ponurych koszmarach.