– Idę się wysikać – powiedział, wycofując dłoń.
Toaleta dla mężczyzn była zatłoczona, musiał więc czekać, podczas gdy jakiś siwowłosy mężczyzna z papierosem w ustach kaszlał i sikał równocześnie. Gdy wreszcie skończył, celowo długo i starannie obtrząsał członek. Zapiąwszy rozporek, chrząknął z wielkim zadowoleniem.
Stanąwszy przed pisuarem, Peter od razu zobaczył wyryty na ścianie napis. Litery były tak wielkie, że nie mógł ich początkowo czytać. Miały niemal pół cala głębokości i wyglądały prawie identycznie jak te, które składały się na przesłania wyryte w Piccadilly i na ścianie Seven Stars.
UWAŻASZ, ŻE ONA CIĘ OKŁAMUJE?
Wrócił do baru. Gemma rozmawiała przez telefon komórkowy. Kiedy tylko go zobaczyła, rzuciła do słuchawki:
– Nie, muszę już iść. Później z tobą porozmawiam. I szybko przerwała połączenie.
– Kto to był? – zapytał Peter.
– Jaki kto?
– Z kim rozmawiałaś?
– Mmm, z Tricią.
– Z Tricią? Wydawało mi się, że Tricia spędza weekend w Walii.
– Masz rację. Ale przecież można rozmawiać przez telefon z ludźmi, którzy przebywają w Walii, prawda?
Peter nic nie powiedział. Teraz był już całkowicie przekonany, że napisy na ścianach skierowane są do niego. Nie miał jednak pojęcia, skąd ktoś mógł wiedzieć, gdzie on będzie przebywał, ani w jaki sposób rył te swoje litery tak głęboko. Najbardziej niepokoiły go odpowiedzi na wszystkie zadawane mu pytania.
Uniósł kufel z resztą piwa i przez dłuższą chwilę zataczał gum kręgi.
– Czy wciąż mnie kochasz? – zapytał.
– O co ci chodzi? Oczywiście, że cię kocham.
– Gdyby coś było nie tak, powiedziałabyś mi, prawda?
– Oczywiście, że bym ci powiedziała.
Popatrzył na nią. Wciąż nie widział jej oczu. UWAŻASZ, ŻE ONA CIĘ OKŁAMUJE?
Drzemał, oglądając Euroszmiry, gdy zadzwonił telefon stojący na stoliku obok. Zmarszczywszy czoło, podniósł słuchawkę, jednocześnie naciskając wyłącznik głosu na pilocie.
– Peter? Tu Gemma. Przepraszam, że nie telefonowałam wcześniej, ale straciłam poczucie czasu.
Popatrzył na zegarek.
– Jest pięć minut po północy. Gdzie ty jesteś?
– Wciąż u Kelley i June. Przepraszam. Wypiłyśmy parę butelek wina, sam rozumiesz.
– Na miłość boską, Gemma, przecież miałaś wrócić na kolację.
– Przecież powiedziałam „przepraszam”. A poza tym nie jesteśmy jeszcze małżeństwem.
– Ale przecież mamy się zaręczyć, prawda? Gemmo, jak ty byś się czuła, gdybym tak samo postąpił wobec ciebie?
– Nie miałabym nic przeciwko temu, gdybyś chciał spędzić wieczór z kumplami. Bo niby dlaczego?
– Kiedy wrócisz?
– Jutro rano. Jestem zbyt zalana, żeby prowadzić samochód.
– Zadzwoń po taksówkę. Po twój samochód możemy podjechać rano.
– Ale ja chcę zostać tutaj. Dobrze się bawimy…
– Gemmo…
Ale Gemma odłożyła słuchawkę i Peter pozostał ze swoją w ręce, już głuchą, przed migoczącym telewizorem z wyłączonym głosem. Na ekranie pojawiły się właśnie obrazy z jakiejś belgijskiej orgii. Młoda blondynka z ustami wymalowanymi na jaskrawoczerwony kolor jęczała w ekstazie w ramionach muskularnego nagiego mężczyzny. Mężczyzna odwrócił się i popatrzył prosto w obiektyw kamery, prezentując minę, która świadczyła o jego wielkim zadowoleniu z siebie.
Peter wyłączył telewizor i poszedł do łazienki. Zobaczył to, gdy tylko otworzył drzwi. Zamarł, wpatrzony w to, co ujrzał. Miał wrażenie, że wzdłuż całego ciała, od stóp po głowę, przebiegają mu tabuny mrówek.
W lustrze nad umywalką wyrytych było sześć słów: UWAŻASZ, ŻE ONA ZASŁUGUJE NA KARĘ?
Peter podszedł do umywalki i zaczął błądzić po literach opuszkami palców. Jakim cudem ktoś zdołał wyryć te litery aż tak głęboko? I to w szkle! Z pewnością musiał użyć diamentu przemysłowego albo przeznaczonego do cięcia szkła. Ale kto to zrobił, jak się tutaj dostał i kiedy? Peter spał blisko godzinę, ale to przecież była zaledwie lekka drzemka, tymczasem głębokie rycie liter w szkle musiało przecież wywołać co najmniej głośne zgrzytanie.
Popatrzył poprzez te litery na swoje odbicie. Był chudy, miał haczykowaty nos i ciemne obwódki pod oczyma. Młody Pete Townshend z The Who. „Mam nadzieję, że umrę, zanim się zestarzeję”. Usłyszał jakieś głośne dudnienie i aż podskoczył, jak przestraszona dziewczynka, uderzając łokciem o umywalkę. To tylko pan Chowdery zatrzasnął pokrywę swojego pojemnika na śmieci, ale przecież w tej chwili żaden znajomy odgłos nie musiał już wydawać mu się taki sam jak przedtem. Skoro ludzie potrafią przechodzić przez zamknięte na klucz drzwi i pisać na lustrze łazienkowym o jego najgłębszych obawach, przecież zdarzyć się może wszystko, i to w każdej chwili.
Spał tej nocy bardzo źle. O siódmej trzydzieści pięć, gdy ty drzwiach zazgrzytał klucz i Gemma weszła do środka, siedział już na kanapie, pił z dużego kubka kawę rozpuszczalną i jadł złożoną na pół kanapkę z serem, nie używając talerzyka.
– Wróciłaś więc – powiedział.
Przeszła przez pokój i odsunęła cienkie bawełniane zasłony. Był ponury, szary dzień, a na szybach połyskiwały krople deszczu.
– Wyglądasz okropnie. Chyba nie przyplątała ci się znowu jakaś grypa, co?
– Nie. Po prostu nie spałem.
– Chyba nie będziesz się dąsał z tego powodu, że zostałam na noc u koleżanek?
– Nie, dlaczego? Przecież wciąż mi przypominasz, że nie jesteśmy jeszcze małżeństwem. Możesz robić, co chcesz.
– Boże, a jednak się dąsasz.
Weszła do kuchni i nastawiła czajnik z wodą. Poszedł za nią i stanął w progu, przypatrując się jej.
– Co takiego? – zapytała.
– Nie byłaś u Kelley i June, prawda?
Wyciągnęła z szafki kubek i nasypała do niego łyżeczkę kawy. Zdradzała go, był tego pewien. Graffiti mówiły prawdę. Wlała wrzącą wodę do kubka i zamieszała. Peter wciąż ją obserwował, jakby spodziewał się, że wykona jakiś drobny, mało znaczący gest, który jednak potwierdzi jego podejrzenia.
Kiedy próbowała wyjść z kuchni, zagrodził jej drogę.
Posłuchaj, chcę znać prawdę. Nie byłaś u Kelley i June, mam rację?
– Peter, na miłość boską!
– Chcę znać jego nazwisko, Gemmo. Chcę wiedzieć, co ty, do diabła, mi robisz?
– Nic ci nie robię. Potrzebuję trochę wolności, przestrzeni i to wszystko. Bo tutaj jesteś zawsze. Wchodzę do salonu, a ty już tam jesteś. Wchodzę do sypialni, a ty idziesz za mną. Nie mogę nawet wejść do toalety, żebyś nie deptał mi po piętach.
– Przecież mieszkamy razem, prawda?
– Tak, ale to nie znaczy, że nigdy nie możemy się od siebie oddalić dalej niż na dwa cale. Wywołujesz u mnie klaustrofobię, jeśli chcesz wiedzieć.
Peter wpatrywał się w nią, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu Gemma mruknęła:
– Przepraszam.
Przepchnęła się obok niego do salonu. Nie wiedział, czy iść za nią czy nie.
O jedenastej wyszła do sklepu na róg po mleko i papierosy.
– Możesz iść ze mną, jeśli chcesz – powiedziała, owijając wokół szyi czerwony wełniany szal.
– Oglądam mecz – odparł. – Poza tym chyba nie chcesz, żebym wywołał u ciebie jeszcze większą klaustrofobię niż dotąd.