Выбрать главу

– Och, Peter.

Nie było jej najwyżej od trzech minut, kiedy zadzwonił telefon. Peter podniósł słuchawkę i usłyszał męski głos:

– Gem?

– A kto mówi?

– Rick.

– Jaki Rick?

– Człowieku, jest Gem, czy jej nie ma?

– Prawdę mówiąc, nie ma jej. Jaki Rick?

Mężczyzna przerwał połączenie, nie udzieliwszy odpowiedzi. Peter usiadł i marszcząc czoło, wpatrywał się w słuchawkę, jakby nie potrafił zrozumieć, co to jest.

* * *

Gdy szli North End Road w kierunku stacji metra, Peter rzucił pytanie:

– Kto to jest Rick?

– Rick? – zdziwiła się. Przez moment zastanawiała się, po czym potrząsnęła głową. – Nie znam żadnego Ricka.

– Ale Rick zna ciebie. Prawdę powiedziawszy, zna cię na tyle dobrze, że zwraca się do ciebie „Gem”.

– Ach, ten Rick! To taki drobny łysy człowieczek. Spotkałam go w pracy podczas jednej z imprez promocyjnych.

Przeszli przez jezdnię. Jeden ze sklepów po drugiej stronie ulicy przerobiono ostatnio na gabinet dentystyczny, a okna pomalowano na niebiesko. Pod pozłacanym napisem: „I. Wartawa, Stomatolog”, ktoś wydrapał na szybie przesłane: PRZECIEŻ JEJ NIE WIERZYSZ, PRAWDA?

Peter zatrzymał się i wbił spojrzenie w napis, gdy tymczasem Gemma wciąż szła przed siebie. Czuł się tak bezbronny, zły i zazdrosny, że w tej chwili byłby w stanie rozbić okno pięścią. Jak ona śmiała sądzić, że Peter da wiarę jej wyjaśnieniom, że Rick to drobny łysy człowieczek, którego poznała w pracy? Sto do jednego, że Rick to ten facet o kręconych włosach, w skórzanej kurtce. Sto do jednego.

Widocznie zdrada Gemmy jest tak straszna, że te graffiti powstają spontanicznie, tak samo, jak nieżyjący ludzie ukazują się na ścianach pokojów, w których umarli. Albo tak jak stygmaty pojawiają się na dłoniach i stopach ludzi, którzy doświadczyli napadów religijnej ekstazy.

Zrównał się z nią przy wejściu do metra. Nawet nie zauważyła, że przez pewien czas nie było go przy niej.

– Co? – zapytała, kiedy chwycił ją za ramię.

– Nic, wszystko dobrze. Świetnie. Opowiedz mi więc o Ricku.

– Nie ma nic do opowiadania – odparła, gdy Peter kupował bilety. – Pracuje dla jakiejś firmy informatycznej w Milton Keynes.

– Podałaś mu swój numer do domu?

– Nie pamiętam. Widocznie podałam.

Zeszli schodami na peron, z którego pociągi odjeżdżają w kierunku wschodnim. Niebo nad stacją West Kensington było stalowoszare, a tory lśniły od wilgoci. Na peronie oprócz nich było jeszcze pięć lub sześć osób, w tym pijak w brudnym wazowym płaszczu przeciwdeszczowym, który wykonywał fascynującego jednoosobowego fokstrota tylko po to, żeby utrzymać się w pionie.

– Posłuchaj, to, co mówiłaś o przestrzeni…

– Nie chciałam cię zdenerwować, Peter. Chodzi po prostu o to, że chciałabym mieć czasami kilka chwil wyłącznie dla siebie. Przepraszam, że powiedziałam, iż wywołujesz we mnie uczucie klaustrofobii.

Popatrzył pod nogi, na betonową krawędź peronu. Ktoś wyrył na niej trzynaście liter, nierównych i poszarpanych: UKARZ JĄ, PETER.

Z oddali dotarł do niego odgłos nadjeżdżającego pociągu. Wkrótce zobaczy odbicia jego przednich świateł na mokrych szynach. Stanął blisko przy Gemmie i otoczył ją ramieniem. Popatrzyła na niego z zażenowaniem, ale po tym, co właśnie powiedziała, czuła, że nie powinna się odsuwać.

Pociąg pojawił się nagle pod mostem. Peter nie wahał się ani chwili.

– Uważaj! – krzyknął i w tej samej chwili z całej siły popchnął Gemmę.

Gemma zatoczyła się, straciła równowagę i prawie z powrotem ją odzyskała, ale Peter znowu ją popchnął, zaciskając dłoń na kołnierzu jej płaszcza w taki sposób, jakby próbował ją ratować. Spadła z peronu prosto pod koła pociągu.

Rozległ się ogłuszający zgrzyt hamulców awaryjnych, a następnie długi niesamowity pisk, niczym wielki finał jakiejś kakofonicznej opery. Wydawało się, że minęła wieczność, zanim wagony w końcu się zatrzymały. W chwili rozpoczęcia hamowania ich koła przestały się obracać, dlatego pociąg powlókł Gemmę jeszcze dobrych trzydzieści jardów.

Zapadła długa cisza. Słychać było tylko odgłosy samochodów z North End Road oraz dudnienie silników boeinga 747 lecącego na Heathrow.

Peter powlókł się na sztywnych nogach ku początkowi pociągu. Przypominał raczej drewnianą marionetkę niż człowieka. Był przerażony, brakowało mu tchu, ale odczuwał też dziką radość. Motorniczy właśnie wychodził ze swojej kabiny. Nie otworzył żadnych innych drzwi kolejki, dlatego pasażerowie, uwięzieni w środku, przytykali czoła i nosy do szyb, wypatrując niespokojnie, co się stało. Pijak przegnał walkę o zachowanie pionowej pozycji i teraz niczym na pikniku leżał na peronie, podpierając się na łokciu, j mamrotał:

– O, kurwa. Nie wierzę w to. O, kurwa.

Peter podszedł do motorniczego, którego twarz była szara.

– Właśnie wróciłem do pracy po ostatnim takim wypadku – mówił drżącym głosem. – Dopiero co wróciłem.

Peter spojrzał na tory. Gemma leżała pod pierwszym kołem pociągu od strony peronu. Na twarzy widać było liczne czerwone potłuczenia i obtarcia, a jej suknia była przesiąknięta krwią. Wpatrywała się w chmury, oczyma raczej zaskoczonymi niż przerażonymi. Jej prawa ręka oderwana została w stawie barkowym, brakowało też jej prawej nogi.

Do Petera podbiegł jeden z pracowników stacji.

– Karetka jest już w drodze – oznajmił. Po chwili dodał: – Nie może pan tu stać. Musi się pan cofnąć.

– To moja narzeczona – powiedział Peter.

– Bardzo mi przykro, proszę pana, ale musi się pan cofnąć.

Peter wycofał się aż do ławki na końcu peronu, a tymczasem na stacji zjawiło się kolejnych dwóch pracowników i wreszcie załoga karetki pogotowia. Wyłączono zasilanie trakcji i sanitariusze zeszli na tory. Peter zaczynał żałować, Że rzucił palenie.

Siedząc na ławce i czekając, zobaczył kilka słów wyrytych na karoserii pociągu. JESTEŚ ZADOWOLONY, PETER? Przyszło mu do głowy, że tak, owszem, jest zadowolony.

Nagle zaczął lać deszcz.

* * *

Trochę później tego wieczoru, po dwugodzinnej rozmowie, którą odbył z pełnym współczucia policyjnym detektywem o piaskowych włosach, wrócił na Bramber Road i otworzył drzwi mieszkania. Było zimne i ciemne, a pierwszą rzeczą, którą zauważył, kiedy włączył światło, był czerwony sweter z angory Gemmy, leżący na kanapie.

– Halo! – zawołał, biorąc głęboki oddech. – Jest tu kto?

Wszedł do kuchni. Białe koszulki Gemmy wciąż wisiały na klamkach okna, tam, gdzie zostawiła je wczoraj. Systematycznie je pozrywał, jedną po drugiej, i zmiął je w dłoniach. Następnie przeszedł do sypialni i otworzył szafę z ubraniami. Było w niej pełno pulowerów, sukien, dżinsów i kurtek, a na dnie stały dziesiątki par butów od Shelleya i Ravela.

Otworzył jedną z szuflad i wyciągnął z niej parę białych koronkowych majtek. Przycisnął je do twarzy i głęboko wciągnął powietrze. Nie pachniały niczym poza płynem do zmiękczania tkanin. Nie ma jej, pomyślał. Naprawdę jej nie ma. Peter udowodnił sobie, że można zmienić swoje życie, można je kontrolować, jeżeli tylko jest się wystarczająco odważnym. Wystarczyło, że otworzył oczy, zdjął z nich klapki i zaraz zobaczył, kto traktuje go, jakby był idiotą. Ludzie mogą się uśmiechać, poklepywać cię po plecach, udawać przyjaciół, ale to jeszcze nie znaczy, że nimi są. A najgorsze pod tym względem są kobiety.

Wszedł do łazienki i popatrzył na swoje odbicie w lustrze. Panie i panowie przysięgli, czy waszym zdaniem tak wygląda morderca? Nie, tak wygląda mężczyzna haniebnie zdradzony przez kochającą go jakoby kobietę, który po prostu zaczął zadawać sobie właściwe pytania.