Выбрать главу

„Epifania” opowiada o takim właśnie połączeniu oraz o tym, co mogłoby się stać, gdyby wyciągnąć na podstawie samej tylko fotografii skrajny wniosek.

Epifania

W tym samym momencie, w którym wyszła na chodnik, otworzyło się z głuchym trzaskiem i odgłos uderzającego pioruna rozbrzmiał niczym eksplozja samochodu, pod który podłożono bombę. O beton rozbiło się kilka grubych kropli deszczu, pobiegła więc na róg 49 Ulicy i gwałtownie zaczęła machać ręką, by zatrzymać taksówkę. Ubrana była w nowy kremowy, płócienny kostium, nowe buty od Manolo Blahnika, a włosy dopiero co przycięła u Vidala Sassoona.

Cudownym zrządzeniem losu z Lexington Avenue zbliżała się w jej kierunku taksówka, i to z zapalonym napisem WOLNY. Wyszła na jezdnię z uniesionym ramieniem. Kiedy to uczyniła, wyminął ją mężczyzna o płowych włosach, ubrany w krzykliwą zieloną letnią marynarkę i przenikliwie gwizdnął na dwóch palcach. Taksówka zatrzymała się mężczyzna natychmiast otworzył drzwi auta. W tej samej chwili deszcz rozpadał się na dobre.

– Przepraszam pana! – zawołała Jessica. – Przepraszam, ale to jest moja taksówka!

żczyzna do połowy skrył się już w samochodzie. Zamrugał oczami, jakby nie mógł zrozumieć, o czym ona mówi.

– To moja taksówka – powtórzyła Jessica, stanowczo chwytając za górny brzeg drzwiczek. Krople deszczu uderzały w żółty dach samochodu i moczyły jej ramiona.

– Pani taksówka? – Mężczyzna rozejrzał się dookoła z kpiącym zdziwieniem. – Przepraszam, ale nie widzę na niej pani nazwiska.

– Jest moja, ponieważ to ja przywołałam ją pierwsza i kierowca zwolnił specjalnie dla mnie.

– A ja sądzę, że byłem bliżej tej taksówki niż pani. Co jeszcze chce pani usłyszeć?

Jessica nie puszczała drzwiczek.

– Tu dupku! Jesteś kompletnym dupkiem! Doskonale wiesz, że to jest moja taksówka!

– Hej, proszę pani, wsiada pani czy co? – chciał wiedzieć taksówkarz.

– Zobaczył mnie pan pierwszą, prawda? – zapytała Jessica. – Zatrzymał się pan dla mnie.

– Kobieto, ja chcę stąd jak najszybciej odjechać, jasne?

Jessica spróbowała złapać płowowłosego mężczyznę za ramię, jednak wyrwał się jej i zatrzasnął drzwiczki, łamiąc przy okazji paznokieć jej środkowego palca. Taksówka włączyła się do ruchu i popędziła Lexington Avenue, pozostawiając ją na środku ulicy.

Próbowała złapać kolejną i mijały ją dosłownie dziesiątki taksówek, mknąc przez skrzyżowanie jak ławice jasnożółtych delfinów, jednak w tej chwili lało już jak z cebra i wszystkie były zajęte. Jessica nigdy w życiu nikogo tak naprawdę nie nienawidziła, ale kiedy widziała tych wystrojonych, suchych ludzi, mijających ją w taksówkach, życzyła im wszystkim zatrzymania akcji serca podczas lunchu albo udławienia się rybią ością. Jej płócienny kostium był niemal przejrzysty, a buciki na paskach przesiąkły wodą. Włosy lepiły się jej do czoła. Po raz kolejny rozbłysnął piorun, po czym nastąpił ogłuszający huk wyładowania elektrycznego.

Żałośnie przemoknięta, rozwścieczona, wycofała się do najbliższej bramy. Nawet tutaj krople deszczu pryskały na jej łydki. Temperatura gwałtownie spadła i Jessica zaczęła drżeć. Odwróciła się, żeby sprawdzić, czy będzie mogła znaleźć schronienie w budynku. Stała przed małą prywatną galerią sztuki o grubych szybach wystawowych i ciężkich drzwiach z błyszczącej nierdzewnej stali. Pchnąwszy drzwi, weszła do środka i w jednej chwili znalazła się w cichym, ciepłym pomieszczeniu, wyłożonym grubymi dywanami, obwieszonym lustrami w ramach z brązu, elegancko udekorowanym liliami w szklanych japońskich wazach. Ściany i meble były jasne i beżowe, dzięki czemu błądzący po nich wzrok z łatwością mógł odpoczywać.

Zdjęła buty i przetarła ich wnętrze papierową chusteczką. Kosztowały trzysta osiem dolarów i w tej chwili właściwie nie nadawały się już do niczego. Przy kremowym marmurowym biurku siedzieli dwaj młodzi mężczyźni i rozmawiali. Obaj mieli na sobie drogie garnitury. Ich koszule lśniły nieskazitelną bielą, włosy były starannie zaczesane do tyłu. Wyższy z młodzieńców odwrócił się i ze zdziwieniem popatrzył na bose stopy Jessiki

– Taaak? Mogę pani w czymś pomóc?

– Ja… Ja po prostu weszłam, żeby się rozejrzeć, jeśli wolno.

– Proszę, niech się pani rozejrzy. Serdecznie panią witamy. Mój Boże, biedactwo, pani jest całkiem przemoczona! Może zechce się pani udać do łazienki i się wysuszyć? Mamy doskonałe tureckie ręczniki.

– Tak, bardzo dziękuję. Jestem panu bardzo wdzięczna.

Weszła do cichej, bogato wyposażonej łazienki. Lustro dawało przyjemne różowawe odbicie, jednak Jessica mimo to wyglądała tak, jakby przed chwilą wyłowił ją bosakiem z East River strażnik z kutra straży przybrzeżnej. Otworzyła torebkę i spróbowała uratować zniszczoną fryzurę, ale nie udało się to jej i mogła jedynie zaczesać włosy do tyłu, niemalże tak jak zrobili to dwaj młodzi mężczyźni z galerii.

Kiedy wróciła, czekali na nią, uśmiechnięci.

– Już lepiej?

– O wiele lepiej, dzięki.

Wyższy z nich otworzył szufladę biurka i wyciągnął z niej lśniący katalog.

– O, proszę, zapewne zechce to pani wziąć. Niestety, kosztuje siedemdziesiąt dziewięć dolarów.

– Ile?

– Och, niech się pani nie martwi. Za sześć miesięcy to będzie warte dwa razy tyle.

Wzięła katalog do ręki i nagle poczuła się jak kobieta z plemienia Dani, której wręczono książkę telefoniczną Manhattanu.

Młody mężczyzna uśmiechnął się i powiedział:

– Wszystkie odbitki są także na sprzedaż. Ich ceny zaczynają się od dwudziestu pięciu. – Lekko odkaszlnął i dodał: – Tysięcy. Za każdą.

Jessica popatrzyła na katalog. Na jego okładce znajdowała się czarno-biała fotografia młodego Meksykanina. Miał szczerby między zębami i szeroko, drwiąco uśmiechał się do obiektywu. Mniej więcej dwadzieścia stóp za nim, na szerokiej werandzie stał siwowłosy biały mężczyzna w jasnoszarej marynarce i spoglądał na niesłychanie bujny ogród, pełen orchidei, paproci i amarylisów. Broszura nosiła tytuł: Naród Pederastów, fotografie Jamiego Starcka.

O, mój Boże, pomyślała Jessica. Nie dalej jak wczoraj czytała o tej wystawie. Jamie Starck był protegowanym sławnego fotografa homoseksualisty Roberta Mapplethorpe’a, a wystawa została gwałtownie publicznie potępiona przez burmistrza Rudolpha Guilianiego. Burmistrz próbował ją zamknąć, ale po demonstracjach setek obrońców praw gejów, które odbyły się na Gracie Square, musiał w końcu ustąpić. Albo przynajmniej niechętnie zaakceptować, że „graficzne wyobrażenia alternatywnych sposobów życia nie mogą do końca zaszkodzić moralnej konstrukcji miasta”.

– Ja… Ja chyba się pomyliłam – powiedziała Jessica, próbując oddać katalog.

– Nie, oczywiście, że się pani nie pomyliła – odparł młody mężczyzna. – A nawet jeśli, to jak się pani o tym przekona, jeżeli sama wszystkiego nie zobaczy?

Był przystojny w jakiś nieziemski sposób, nieskazitelnie ubrany i zadbany. Jego skóra była gładka i opalona na miodowy kolor, paznokcie miał delikatnie polakierowane. Miał też jedwabny krawat w kolorze karminowo-złotym z wzorami, przywodzącym na myśl dzieła impresjonistów. Nosił okulary w modnym kształcie rombów, nieskazitelnie czyste. Na przegubie miał złoty zegarek marki Jaeger-le-Coultre, pachniał ostrą i drogą wodą kolońską. Jessica wyobraziła obie, że bieliznę kupuje u Calvina Kleina, z pewnością jest ona oślepiająco biała i nie ma na niej żadnej plamki.