– Niebywałe. A co na to Lo Duc Tho?
– Nie mam pojęcia. Ale chyba nie miał nic przeciwko temu, bo nigdy nie próbował uciec. Rzadko się odzywał, ale kiedy już otwierał usta, odnosił się do siebie samego w trzeciej osobie, jakby miał na myśli kogoś innego.
– Co za dziwne życie.
– Nie jest pani w stanie sobie tego wyobrazić. Mademoiselle zapraszała przyjaciółki na popołudniową herbatę i wtedy Lo Duc Tho zawsze leżał na szezlągu niedaleko całego towarzystwa. Damy po trzydziestce mogły go całować i pieścić, a nawet obciągać mu członek, jeśli miały ochotę. Jamie powiedział mi, że przyjaciółki madame smarowały intymne części jego ciała konfiturami malinowymi i potem je z chłopaka zlizywały.
– Mój Boże! Dekadencja!
– No, nie wiem. Słyszałem w Nowym Jorku o gorszych rzeczach. Na przykład o królikach doświadczalnych, wykorzystywanych na wszystkie możliwe sposoby, i o podobnych rzeczach. Te Francuzki używały przynajmniej bardzo dobrych konfitur.
– Nabiera mnie pan.
Mężczyzna posłał jej nikły uśmiech.
– Niech mi pani powie teraz, że nie wyjdzie stąd nieoświecona. Albo przynajmniej inna.
– Chyba ma pan rację. Właśnie taka wyjdę. Czy wie pan, co się stało z Lo Duc Tho? Powinien być teraz mężczyzną w średnim wieku.
– Mademoiselle ciężko zachorowała i dom trzeba było sprzedać. Jamie przeprowadził prywatne śledztwo, ale nikt nie powiedział, gdzie zniknął Lo Duc Tho.
Mężczyzna odprowadził Jessicę do drzwi wyjściowych. Przestało już padać i chodnik oślepiał, błyszcząc odbitym światłem.
– Dziękuję panu – powiedziała. – To było bardzo interesujące. Zapewne obsceniczne, ale bardzo interesujące.
– Cała przyjemność po mojej stronie – zapewnił ją.
– No i jak ci minął dzień? – zapytał Michael, nalewając sobie do szklanki kolejną dużą porcję chardonnay.
– Był niezwykły – odparła.
– Naprawdę? Niezwykły pod jakim względem?
– Zrobiłam coś, czego bym się po sobie przenigdy nie spodziewała, nawet za milion lat. Weszłam na wystawę Narodu Pederastów. Właściwie nie weszłam tam z zamiarem oglądania jej, ale złapał mnie deszcz i tam się właśnie schroniłam.
Spojrzawszy na nią, Michael zamrugał oczyma. Miał trzydzieści jeden lat, był więc od niej o dwa lata starszy, ale jego krótko obcięte stalowoszare włosy dodawały mu lat. Miał bardzo blade niebieskie oczy, przywodzące na myśl kolor wytartych dżinsów, i szeroką skandynawską twarz. Ubrany był w angielską koszulę w niebieskie i białe paski oraz w drogie płowe spodnie. Nie nosił skarpetek. Pod nogawkami widać było kostki jego nóg. Były mocno opalone po tym, jak spędził dwa tygodnie z ekipą filmową na Bermudach.
– No i? – zapytał w końcu. – Co o tym myślisz? To znaczy, o wystawie?
– Chyba mnie zdeprawowała. Tak myślę.
– Naprawdę? Mówisz poważnie.
– Dziwne to było. Właściwie nie wiem dokładnie, co czułam. Niektóre fotografie były bardzo piękne, a wszystkie technicznie doskonałe. Ze wszystkich sączyła się jednak jakby trucizna.
– Może następnym razem po prostu nie zapomnisz zabrać parasola? – Michael popatrzył na ciężki stalowy zegarek. – Chryste, popatrz, która godzina! Muszę zadzwonić do Bertranda do Vancouver.
– Nie możesz najpierw dokończyć kolacji?
– Jeśli dokończę kolację, to go już nie złapię. Wieczorem leci do Montrealu, a muszę z nim porozmawiać o rachunku Harringtona.
Wziął szklankę z winem i wstał od stołu, zostawiając na talerzu nie dokończoną porcję makaronu. Przeszedł przez salon i usiadł na wielkim krześle z czarnej skóry, stojącym pod oknem, obok telefonu. Jessica została przy stole przykrytym czarnym szkłem i jadła dalej, jednocześnie obserwując Michaela, gdy rozmawiał przez telefon. Za oknem widziała lśniące światełka linii brzegowej Jersey i dwa helikoptery, unoszące się nad nią jak robaczki świętojańskie.
Zarówno ona, jak i Michael zawodowo zajmowali się reklamą. On był niezależnym reżyserem reklamówek telewizyjnych, a ona starszym copywriterem w Nedick Kuhl Friedman. Mieszkali razem już od jedenastu miesięcy, dzieląc na pół koszt wynajmu tego wielkiego mieszkania z widokiem na rzekę Hudson. Umeblowali je i udekorowali w bardzo minimalistycznym stylu, jednak za bardzo duże pieniądze. Na przeciwnej ścianie, dyskretnie oświetlony, wisiał obraz Damiena Hirsta, za który zapłacili siedemdziesiąt osiem tysięcy dolarów.
– Moglibyśmy się spotkać w Cancun dwudziestego piątego – mówił Michael. – Tak, zgadza się. Potrzebuję tego specjalnego światła, które jest tam na plaży. Nie, Gulf Coast w ogóle się nie nadaje. O wiele za surowe. O czym ty mówisz, o filtrach? Jeśli chcesz perfekcji, zawsze musisz zaczynać od perfekcji.
Jessica owinęła makaron dookoła widelca. Nie mogła przestać myśleć o Lo Duc Tho i o tym, jak całymi dniami chodził nagi po domu. Była w stanie niemal wyobrazić go sobie, jak siedzi na wielkim skórzanym krześle naprzeciwko niej, z włosami spiętymi tak, jak je układają gejsze, zjedna noga niedbale przełożoną przez oparcie, z oczami ciemnymi i zamglonymi jak na dworskim portrecie Velazqueza. Bawiłby się pewnie od niechcenia nabrzmiałym penisem i przesuwałby napletek do tyłu i do przodu wolnymi, sennymi ruchami.
– Potrzebuję przynajmniej dwóch oświetleniowców. Wolę Davida Weilla, ale skoro nie jesteś w stanie go załatwić… Tak, doskonale wiem, jaki mamy budżet, Jim. Ale to, o czym mówisz, to po prostu pozorna oszczędność.
A gdyby skinęła na Lo Duc Tho, a on wstałby z krzesła i podszedł do stołu? Położyłby na jej ramieniu dłoń o długich palcach, z szacunkiem, tak lekko jakby siadał na niej koliber. Skinęłaby, żeby stanął jeszcze bliżej, tak by mogła dojrzeć każdą żyłę pod jego skórą o barwie kości słoniowej. Jego włosy łonowe byłyby jak lśniący czarny jedwab, wysmarowane brylantyną i uczesane tak, że tworzyłyby fale na jego podbrzuszu.
– Mówię ci, jeśli zaczniemy robić te zdjęcia, a one nie wyjdą, a na pewno nie wyjdą, jeśli będziemy działać tak, jak to opisujesz, to zostaniemy zmuszeni do zrobienia wszystkiego od nowa i poniesiemy więcej niż podwójne koszty.
Chwyciła penis Lo Duc Tho i zaczęła go delikatnie masować. Z każdą chwilą coraz bardziej twardniał, aż wreszcie napletek cofnął się i Jessica zobaczyła dużą żołądź, ciemną jak śliwka. Zacisnęła dłoń na penisie znacznie mocniej, z całej siły, ale kiedy popatrzyła na twarz Lo Duc Tho, ten posłał jej jedynie nieobecny uśmiech, jakby przez cały czas myślał o czymś zupełnie innym.
Wzięła z talerza wstążkę makaronu, przytrzymując ją między kciukiem a palcem wskazującym. Przewiązała makaron wokół jego penisa i przesunęła go aż do nasady. Następnie uczyniła to samo z kilkoma innymi wstążkami, aż wreszcie erekcja chłopca udekorowana została ośmioma czy dziewięcioma kokardkami z makaronu.
– A teraz trochę sosu – powiedziała do niego. Wzięła ręką z miseczki garść sosu czosnkowo-pomidorowego i posmarowała nim jego mosznę oraz wgłębienie między jego naprężonymi, okrągłymi pośladkami. – Podoba ci się to? – zapytała, delikatnie przesuwając pomiędzy palcami jego jądra. – Jesteś smaczny nie tylko z powodu sosu.
Pochyliła się i polizała jego pomarszczoną skórę, smakującą jak pomidor. Trącała nosem i ssała jedno jego jądro po drugim.
– Jesteś piękny, wiesz? – zapytała. – Jesteś absolutnie fantastyczny.
Wzięła do ust nabrzmiałą główkę jego penisa i powoli przesuwała dłonią wzdłuż członka, dzięki czemu wstążki makaronu jedna po drugiej prześlizgiwały się na żołądź i do ust. Kiedy wszystkie połknęła, wysunęła język i posmarowała nim dziurkę w jego penisie. Uczyniwszy to, zaczęła masować z większą energią.