Выбрать главу

Czuła się jak w niebie… Miała pięknego i egzotycznego młodego człowieka, który nic nie mówił, nie sprzeczał się z nią, nie narzekał. Młodego człowieka, z którym mogła uprawiać seks na miliony sposobów, z którym mogła robić wszystko, co sobie tylko zażyczyła i kiedy sobie zażyczyła. Zamknęła oczy i niemal natychmiast poczuła narastający pomiędzy nogami orgazm, o którym wiedziała, że będzie niemal nie do przeżycia. Mocniej przycisnęła penis do swoich piersi i nadal rytmicznie szarpała jego mosznę.

Młodzieniec nagle wygiął się w łuk i ejakulował. Ciepła sperma wystrzeliła na jej policzki, potem namaściła jej szyję i piersi. Lo Duc Tho przez chwilę był zupełnie nieruchomy, po czym zaczął pieścić jej twarz i masować jej piersi, aż wreszcie sperma zaczęła schnąć. Jessica zamknęła oczy. Czuła jego zapach i odnosiła wrażenie, że jeszcze nigdy w życiu nikt tak jej nie pieścił.

Wreszcie młodzieniec zniknął. Nie wiedziała, jak to zrobił, po prostu rozpłynął się w ciemności jak rozpruta płachta jedwabiu i już go nie było. Jessica znów usiadła, próbowała zobaczyć, czy przypadkiem nie schował się za krzesłem albo w cieniu szafy, jednak w pokoju nie było nikogo.

Przecież to niemożliwe, żeby to była tylko gra wyobraźni. Przecież dotykał jej piersi, przecież wciąż czuła na sobie jego spermę. Czekała przez długi czas, prawie pięć minut, żeby mieć pewność, iż Lo Duc Tho nie zjawi się ponownie. Nie doczekała się go.

W końcu wyczerpana opadła na poduszki i zamknęła oczy. Michael chrząknął, odwrócił się we śnie i jego ręka ciężko opadła na nią.

– Muszę zatelefonować do Henry’ego – wymruczał.

* * *

Następnego dnia podczas przerwy na lunch Jessica pobiegła do galerii. Elegancki młody mężczyzna w okularach wciąż tam był, tym razem sam. Jessica podeszła prosto do fotografii Lo Duc Tho, zatrzymała się i wpatrywała się w niego, jakby sobie wyobrażała, że do niej przemówi.

– Zatem wróciła pani? – zapytał młody mężczyzna, przystanąwszy za nią. Ubrany był w elegancką granatową marynarkę i lśniącą białą koszulę. W zapachu jego wody po goleniu można było wyczuć mocną woń wetiwerii.

– Chciałam po prostu jeszcze raz na niego spojrzeć, nic więcej. Ma pan rację. Ta wystawa to objawienie. Problem polega na tym, że nie potrafię dojść do tego, na czym to objawienie polega.

– Jeśli tylko poświęci pani dość czasu, zdoła pani to dostrzec.

– Proszę mi opowiedzieć więcej o Lo Duc Tho.

– Nie ma wiele więcej do opowiadania. Był zadowolony z tego, jak go wykorzystywano, to wszystko. O cokolwiek poprosiła go mademoiselle, on się temu podporządkowywał. Przypuszczam, że i pani, i ja z trudem potrafimy sobie wyobrazić kogoś tak potulnego. Ale pod tą potulnością może się kryć wielkie uduchowienie. Myślę, że Lo Duc Tho był bliżej nieba, niż możemy to sobie wyobrażać.

– Pan go znał osobiście – powiedziała Jessica.

– Tak, znałem go.

– To pan nazywa się Jamie Starck, prawda? I wcale nie umiera pan na AIDS.

Mężczyzna posłał jej niemal wstydliwy uśmiech.

– Trafnie to pani odgadła. Staram się nie ujawniać moich personaliów. Poznawszy je, ludzie czasami reagują na mnie bardzo negatywnie.

– Muszę się dowiedzieć, kim Lo Duc Tho był naprawdę.

Jamie Starck zdjął okulary i popatrzył na nią poważnie.

– Musi pani?

– Tak. Muszę wiedzieć wszystko, co panu o nim wiadomo.

– Widziała go pani.

– Nie. Ale wyobrażałam sobie, że go widzę.

– To właściwie na jedno wychodzi.

– Kim on jest? I czym jest?

– Naprawdę nie potrafię wyjaśnić.

– Czy on jest duchem? Czy tak? – Nie wiedziała, skąd mogła jej przyjść do głowy taka myśl, a tym bardziej jak mogła głośno wyrazić taką niedorzeczną sugestię w jasny letni dzień.

Jamie Starck potrząsnął głową.

– Ja raczej nie wierzę w duchy. Wierzę jednak we wszechogarniającą potęgę ludzkich żądz, szczególnie żądz seksualnych. Niech pani tylko pomyśli: czasami doprowadzamy się na skraj orgazmu samym tylko myśleniem o seksie. Lo Duc Tho jest jedną z żądz i dlatego ma taki wielki wpływ na naszą wyobraźnię.

– Pan także go widział, prawda? – zapytała Jessica. – To znaczy, po tym, jak pan wykonał tę fotografię. Czy on przyszedł do pana do łóżka?

Jamie Starck milczał. Jessica przez moment się wahała, po czym dodała:

– On jest bardzo ponętny. Nie wiem, co robić.

– Przyznaję, że sytuacja nie jest łatwa. Ten chłopak stanowi mieszankę absolutnej niewinności i absolutnej deprawacji. Proszę posłuchać… Któregoś dnia wszedłem do salonu mademoiselle, kiedy razem z przyjaciółkami piła herbatę. Lo Duc Tho siedział na szezlągu. Miał na głowie dziewczęcy aksamitny kapelusz, jego policzki były upudrowane, na oczach miał makijaż, łącznie z cieniem do powiek, a usta wymalował szminką. Nogi miał rozchylone i pełną erekcję. Obok niego siedziała elegancka kobieta w sukni od Balenciagi. Była klasyczną francuską pięknością w trochę już zaawansowanym wieku. Powoli wsuwała swój długi naszyjnik z pereł do jego odbytu, perełkę za perełką, aż po zameczek, a potem równie wolno go wyciągała, i tak bez końca, dopóki Lo Duc Tho nie wystrzelił spermą na jej suknię. Wtedy roześmiała się z zachwytem.

– Czy on nie żyje, jak pan myśli? – zapytała Jessica.

– Nie wiem. Prawdopodobnie nie żyje. Ale nawet gdyby żył, nie wiedziałbym, gdzie go szukać.

* * *

Tej nocy Michael musiał zawieźć trzech klientów do Le Cirque, Jessica spędziła więc wieczór sama, myjąc głowę i robiąc sobie pedikiur. O jedenastej Michael zatelefonował do niej i powiedział, że wróci bardzo późno i że nie ma na niego czekać. Poszła do łóżka, zostawiając włączony telewizor, ale całkowicie wyciszyła dźwięk i starała się czytać, była jednak zbyt zmęczona, żeby zrozumieć cokolwiek z Coleridge’a.

„I wszyscy powinniśmy wołać: strzeżcie się. Strzeżcie się jego płonących oczu, jego rozwianych włosów! Osnujcie go trzykrotnie kołem i zamknijcie oczy w świętym przerażeniu, bo on karmiony jest miodowym nektarem i pojony mlekiem Raju”.

Nie zdając sobie z tego sprawy, zasnęła. Książka wypadła z jej dłoni na kołdrę. Nie minęło więcej niż kilka minut, gdy młoda dłoń o długich palcach delikatnie odłożyła książkę na bok, zaczęła pieścić jej czoło i włosy, dotknęła jej policzków.

Otworzyła oczy. Lo Duc Tho wszedł do łóżka na czworakach i zatrzymał się obok niej. Jego błyszczące czarne włosy zwisały luźno, co sprawiało, że wyglądał jak młode dzikie zwierzę. Wpatrywał się w nią uważnie, miał lekko rozchylone usta, jednak nic nie mówił. Dostrzegła, że penis między jego udami jest już sztywny, a jego jądra widoczne są pod skórą moszny jak dwa orzechy.

– Czego chcesz? – zapytała go, niepotrzebnie tak głośno. Blask płynący z ekranu telewizyjnego odbijał się od jego nagich pleców. – Żyjesz? A może jesteś martwy? A może to ja po prostu popadam w szaleństwo?

Pocałował ją, a potem szarpnął kołdrę. Jessica ubrana była w różową nocną koszulkę. Młodzieniec sięgnął ku jej piersiom i mocno je ścisnął przez ciepłą bawełnę. Jessica nie czuła już strachu. Widziała teraz, że Lo Duc Tho jest dokładnie taki, jak opisał go Jamie Starck. Jest wszystkim tym, czego ona sekretnie pożąda, a o czym nigdy nikomu nie śmie głośno powiedzieć.

Usiadła na łóżku, skrzyżowała ramiona i zdjęła koszulkę. Pogłaskała Lo Duc Tho po policzkach i górnej wardze, następnie włożyła końce palców do jego ust. Mógł je teraz całować i lekko gryźć wspaniałymi białymi zębami. Używając sporej siły, lecz delikatnie, pchnęła go na plecy i usiadła na nim tak, jak poprzedniego wieczoru on na niej. Obie dłonie przesuwała po jego penisie w górę i w dół. Podczas ruchu w dół niemal do końca zsuwała jego napletek.