Выбрать главу

– Ale mną jest David. Tak samo, jak ja jestem Davidem.

– Martwi mnie to, i tyle. Uważam, że takie zachowanie jest niezdrowe.

– Mamo! Mówisz, jakbyśmy oboje byli chorzy, a nie związani ze sobą.

* * *

Nadszedł październik. David zaczął opuszczać treningi na Lambeau Field, a Mealnie zaczęła się zwalniać popołudniami z pracy, dzięki czemu mogli leżeć nago na łóżku w półmroku, lizać się nawzajem i wpatrywać się sobie w oczy. Ich zachłanność była nienasycona. Kiedy wychodzili na spacer w zimne dni, a Melanie zaczynało ciec z nosa, David wylizywał flegmę. W zaciszu ich sypialni czy łazienki nie było nic, czego by z siebie wzajemnie nie wycałowali, nie wyssali albo nie wypili.

Coraz rzadziej odwiedzali rodziców i przyjaciół. A kiedy już przychodzili, nie zadawali się z nikim, ponieważ cały czas spędzali, pieszcząc się wzajemnie, głusi i ślepi na wszystkich i na wszystko dookoła.

Pewnego popołudnia, kiedy zaczął padać śnieg, przyszedł do ich mieszkania asystent trenera Packersów Jim Pułaski. Był przysadzistym mężczyzną o szczeciniastych siwych włosach i szerokiej twarzy o polskich rysach, mocno pomarszczonej po latach, które spędził na linii bocznej boiska. Usiadł na kanapie w kożuchu z owczej wełny i ostrzegł Davida, że jeśli opuści jeszcze jeden trening, zostanie wyrzucony z zespołu.

– Jesteś gwiazdą, David, bez dwóch zdań. Ale wariaci są w tym sporcie ważniejsi od gwiazd, a za każdym razem, kiedy nie zjawiasz się na treningu, sprawiasz im zawód. – „Wariatami” Packersi nazywali swoich kibiców.

Nie odrywając wzroku od Melanie, David rzucił:

– Przepraszam, trenerze, co pan powiedział?

– Nic – odparł pan Pułaski i po długiej chwili wstał, nałożył na głowę obszyty futrem kapelusz i wyszedł z mieszkania.

Stąpając ostrożnie po oblodzonym podjeździe, natknął się na pana Kasabiana, powoli powracającego z ciężkimi, pełnymi zakupów torbami. Wziął jedną od pana Kasabiana i odprowadził go do schodów na werandę.

– Dzięki – powiedział pan Kasabian. W zimnym powietrzu jego oddech zamieniał się w obłoki pary wodnej. – Zawsze drżę na myśl, że mógłbym się przewrócić. W moim wieku człowiek upada, łamie biodro, zabierają go do szpitala i umiera.

– Mieszka pan na piętrze?

– Tak. W to Boże Narodzenie będzie już dwadzieścia siedem lat, jak się wprowadziłem.

– Często widuje pan Davida i Melanie?

– Widywałem ich.

– Widywał pan?

– Tak, bo nie spotykam ich teraz. Ostatnio, och, czuję się, jakby pode mną mieszkał jeden Niepodzielny Człowiek.

– I pan, i wszyscy inni tak się czują.

Pan Kasabian skinął głową w kierunku zaparkowanej przy krawężniku zielonej toyoty z napisem Green Bay Packers na drzwiczkach.

– David ma kłopoty?

– Można tak rzec. Chyba go zawiesimy, dopóki nie zacznie się zachowywać normalnie. Nawet gdy zjawia się na treningach, postępuje tak, jakby mu było zupełnie obojętne, co się wokół niego dzieje.

– Proszę pana, nie wiem, co panu powiedzieć. Byłem zakochany w mojej żonie przez trzydzieści osiem lat, ale nigdy nie widziałem, żeby dwoje ludzi zachowywało się tak, jak David i Melanie. To nie jest po prostu wzajemne pieszczenie się, to jakaś totalna zahipnotyzowana hipnoza. Moim zdaniem ta cała historia skończy się bardzo, bardzo źle.

Pan Kasabian stał w wirującym śniegu i patrzył, jak trener odjeżdża. Potem skierował wzrok w kierunku słabego światła, sączącego się z okna na parterze i pokręcił głową.

* * *

Trzy dni przed Bożym Narodzeniem zaginęła Echo. Melanie szukała jej wszędzie: w szafach, za kanapą, pod poduszkami, nawet w piwnicy. Wyszła też na dwór i wywoływała ją ze studzienek, w których biegły rury z wodą, mimo że przecież Echo nienawidziła zimna. Echo zniknęła. Na wołania Melanie pośrodku białej, zimowej ulicy odpowiadało jej tylko prawdziwe echo.

– Echo! Echo!

Kiedy David wrócił ze sklepu, Melanie siedziała na bujanym fotelu, cała we łzach. Zasłony na oknach były niemal całkowicie zaciągnięte.

– Nie mogę znaleźć Echo.

– Gdzieś przecież musi być – odparł, unosząc po kolei wszystkie poduszki i gazety, jakby spodziewał się, że kotka będzie leżała skulona pod którąś z nich.

– Nie widziałam jej przez cały dzień. Pewnie jest głodna.

– Może wyszła ze swoimi kocimi sprawami i złapał ją któryś z sąsiadów?

* * *

Pukali do drzwi po obu stronach ulicy, opatuleni w płaszcze i szale. Świat był cichy i lodowato zimny. – Widzieli państwo kotkę śliczną jak rusałka? Wszyscy smutno kręcili głowami.

Na samym końcu ulicy drzwi otworzyła starsza kobieta o drobnych, czarnych świdrujących oczkach i o twarzy koloru wątrobianki.

– A jak widziałam, to co?

– Widziała ją pani? Jest bardzo malutka i ma na imię Echo.

– Jest nagroda – wtrącił David.

– Nagroooda?

– Pięćdziesiąt dolarów dla kogoś, kto ją nam odda całą i zdrową.

– Nie widziałam takiej kocicy.

– Jest pani pewna?

– Ona ma… ona ma dla nas wielką wartość sentymentalną – wyjaśniła Melanie. – Wielką wartość emocjonalną. Ona jest… Ona właściwie uosabia mnie i mojego partnera. Naszą wzajemną miłość. To dlatego musimy ją odzyskać.

– Sto dolarów – powiedział David.

– Mówicie sto dolców?

– Jeśli pani ją widziała, jeśli pani ją ma…

– A co mówiłam? Nie widziałam takiej kocicy. Jaka różnica, pięćdziesiąt dolców czy stówa. Mówicie mi, że kłamię?

– Ależ nie. Ani nam to nie przeszło przez myśl. Chciałem pani po prostu okazać, jak bardzo byśmy byli wdzięczni, gdyby pani jednak miała tę kotkę. No, ale, oczywiście, nie ma jej pani.

Kobieta wyciągnęła ku nim palec wskazujący.

– Kusicie los, tak mówiąc. Nieszczęście was spotka, zobaczycie.

Z tymi słowami na ustach zamknęła drzwi i dwoje młodych ludzi zostało samych na progu, a śnieg powoli sypał na ich ramiona.

– Życzliwa sąsiadka – powiedział David z przekąsem.

* * *

Szukali do jedenastej w nocy, a tymczasem domy w okolicy jeden po drugim pogrążały się w ciemnościach. W końcu musieli uznać, że nie ma żadnej nadziei, by znaleźli Echo przed nastaniem poranka.

– Zrobię kilka plakatów – powiedziała Melanie, leżąc na brzuchu, z nocną koszulą podwiniętą aż pod pachy. Tymczasem David z zapamiętaniem lizał jej plecy.

– Wspaniały pomysł. Możemy wykorzystać fotografie, które jej zrobiliśmy na werandzie.

– Och, tak mi jej żal, David… Pewnie jest jej teraz strasznie zimno i czuje się taka zagubiona…

– Wróci do nas. Jest częścią naszej miłości, prawda? Jest właśnie tym. A nasza miłość będzie przecież trwała wiecznie.

Bez przerwy lizał pośladki i uda Melanie, a ona tymczasem leżała z głową na poduszce. Po jej nosie toczyły się ciężkie łzy. Wylizawszy jej pięty, David przesunął się na łóżku i oblizał także jej twarz.

– Sól – powiedział.

– Smutek – wyszeptała.

* * *

Następnego ranka niebo było ciemne jak zmieszane z błotem i znów padał śnieg. Melanie przygotowała na komputerze plakat i wydrukowała go w stu egzemplarzach. „Zginęła trzymiesięczna kotka, śliczna jak rusałka, reaguje na imię Echo. Ucieleśnia nieśmiertelną miłość właścicieli, dlatego dla znalazcy przewidziana jest pokaźna nagroda”.