– Sam nie wiem, pani Gustaffson, ale myślę, że to coś bardzo, bardzo złego.
Pani Gustaffson przyjechała dwadzieścia minut później starym czarnym buickiem. Była potężnie zbudowaną kobietą o bezbarwnych oczach, kręconych siwych włosach i podwójnym podbródku, który podskakiwał, kiedy tylko potrząsała głową, co zdarzało się jej bardzo często. Pani Gustaffson serdecznie nie lubiła używać słowa „tak”.
Weszła do budynku. Pan Kasabian siedział na schodach, owinięty rdzawoczerwonym szalem.
– Dlaczego tu jest tak zimno? – zapytała. – I, na Boga, co to za zapach?
– Właśnie dlatego do pani zadzwoniłem. Pukam, pukam, krzyczę, ale nikt nie odpowiada.
– Dobrze, zobaczmy, co tam się dzieje – postanowiła pani Gustaffson.
Wyciągnęła klucze i chwilę trwało, zanim znalazła ten, który pasował do mieszkania Davida i Melanie. Jednak kiedy przekręciła klucz w zamku, stwierdziła, że drzwi są zablokowane od środka i nie jest w stanie popchnąć ich dalej niż o dwa lub trzy cale.
– Panie Stavanger! Pani Thomas! To ja, pani Gustaffson. Proszę mi otworzyć!
Wciąż nikt nie reagował. Z mieszkania wydobywał się jedynie z żałosnym świstem lodowaty podmuch, unosząc odór, którego pani Gustaffson jeszcze nigdy w życiu nie wąchała. Przyłożyła dłoń do nosa i ust, po czym cofnęła się o krok.
– Myśli pani, że oni nie żyją? – zapytał pan Kasabian. – Chyba powinniśmy wezwać gliny, co?
– Dobrze – odparła pani Gustafson.
Otworzyła wielką torebkę z krokodylej skóry i wyciągnęła telefon komórkowy. Jednak w tej samej chwili, w której zaczęła telefonować, oboje z panem Kasabianem usłyszeli z głębi mieszkania jakieś dudnienie, a potem metaliczny dźwięk, jakby ktoś upuścił rondel na podłogę w kuchni.
– Oni są w środku – powiedziała pani Gustaffson. – Nie wiadomo dlaczego, ale ukrywają się. Panie Stavanger, czy pan mnie słyszy? Pani Thomas! Otwórzcie drzwi! Muszę z wami porozmawiać!
Żadnej reakcji. Pani Gustaffson pukała i szarpała klamką, nie mogła jednak otworzyć drzwi ani trochę szerzej.
Nawet jeśli David i Melanie byli w środku, najwyraźniej nie mieli zamiaru otwierać.
Pani Gustaffson ruszyła korytarzem do tylnej części budynku. Pan Kasabian niemal deptał jej po piętach. Otworzyła kluczem tylne drzwi i ostrożnie zaczęła schodzić po oblodzonych schodach na podwórze.
– Mówiłam panu, żeby pan sypał na nie sól, panie Kasabian. Mówiłam czy nie mówiłam? Ktoś mógłby się tutaj przewrócić.
– Sypałem solą w zeszłym tygodniu. Ale znów padał śnieg i wszystko zamarzło.
Pani Gustaffson skierowała się w lewo, wzdłuż ściany. W żadnym z pomieszczeń na parterze nie paliło się światło. Z rury odpływowej z łazienki zwisał długi sopel lodu, co świadczyło o tym, że łazienka nie była już używana od wielu dni.
W końcu pani Gustaffson dotarła do okna kuchennego. Parapety znajdowały się zbyt wysoko, żeby mogła do nich sięgnąć, pan Kasabian przyciągnął więc skrzynkę, w której zwykle siał zioła, żeby się na nią wspięła. Przetarła zamarzniętą szybę rękawiczką i zajrzała do środka.
W pierwszej chwili widziała tylko cienie i słabą biel drzwi lodówki. Nagle jednak coś w kuchni się poruszyło, bardzo powoli. Było to coś opasłego, potężnych rozmiarów, z rękami zwisającymi luźno w dół i z dziwnie małą głową. Pani Gustaffson wpatrywała się w to przez chwilę w wielkim zdumieniu, po czym zeszła na dół.
– Ktoś tam jest – powiedziała. Jej zazwyczaj pewny głos brzmiał teraz jak chrypienie dziecka, które w ciemności swojej sypialni zobaczyło coś zbyt przerażającego, by opisać to słowami.
– Nie żyją? – zapytał pan Kasabian.
– Nie, nie widziałam trupa, nie wiem, co to było.
– Powinniśmy wezwać gliny.
– Muszę sama zobaczyć, co to jest.
– To nie jest dobry pomysł, pani Gustaffson. Kto wie, co się kryje w tym mieszkaniu? Może to jakiś straszny morderca?
– Muszę się dowiedzieć, co przed chwilą zobaczyłam.
– Pani Gustaffson, jestem starym człowiekiem.
– A ja starą kobietą. Co za różnica?
Zaczęła wchodzić po tylnych schodach, trzymając się poręczy. Wróciła do budynku, a pan Kasabian poszedł za nią aż do drzwi mieszkania Davida i Melanie. Naparła na nie ramieniem i trochę się poddały. Pan Kasabian zaczął je pchać razem z nią. Odnosili wrażenie, że blokuje je przystawiona do nich kanapa, ale gdy z całej siły naciskali, z każdą chwilą otwierali je szerzej. W końcu były otwarte na tyle szeroko, że mogli wejść do salonu.
– To jest zapach śmierci, bez dwóch zdań – powiedział pan Kasabian. Salon pogrążony był w półmroku i było tu strasznie chłodno. W całym pokoju walały się porozrzucane książki, magazyny i ubrania. Na tapecie na ścianach widoczne były jakieś odciski, jakby rąk. – Mówię poważnie, to jest najwyższa pora, żeby wezwać policję.
Znajdowali się na środku salonu, kiedy usłyszeli kolejne dudnienie i odgłos powłóczenia nogami.
– Rany boskie, co to takiego? – wyszeptał pan Kasabian.
Pani Gustaffson z milczeniu postąpiła kilka kroków w kierunku drzwi kuchennych, które były lekko uchylone. Razem stanęli przed drzwiami. Pani Gustaffson lekko przechyliła głowę i powiedziała:
– Słyszę coś, ale co to takiego? Płacz?
Ale odgłos ten przywodził raczej na myśl rozpaczliwą walkę o oddech albo zmagania z bardzo wielkim ciężarem.
– Panie Stavanger! – zawołała pani Gustaffson, tak silnym głosem, na jaki tylko potrafiła w tych okolicznościach się zdobyć. – Muszę z panem porozmawiać, panie Stavanger.
Pchnęła drzwi kuchenne, najpierw lekko, a potem otworzyła je jak szeroko. Pan Kasabian niespodziewanie wydał z siebie przeraźliwy jęk, świadczący o skrajnym przerażeniu.
W kuchni na tle okna można było dostrzec jakąś sylwetkę. Była to niezwykle rozdęta jakby zjawa, z małą głową i masywnymi ramionami oraz rękami, zwisającymi bezużytecznie wzdłuż tułowia. Kiedy pani Gustaffson zrobiła krok do przodu, sylwetka zachwiała się, jakby za chwilę miała upaść. Pan Kasabian zapalił światło.
Kuchnia wyglądała jak rzeźnia. Podłoga zabrudzona była zaschniętą krwią, wszędzie widoczne były krwawe ślady, a w zlewie walały się czarne i zakrzepłe płaty mięsa. Zapach był tak kwaśny, że oczy pani Gustaffson wypełniły się łzami.
Rozdętą postacią, stojącą przed panią Gustaffson i panem Kasabianem był David… ale David od dawna martwy. Jego skóra miała białą barwę i miejscami zielone plamy. Jego ręce zwisały luźno, a nogi były wygięte w kolanach, dlatego jego stopy szurały po linoleum. Nie miał głowy, ale z wnętrza jego szyi wystawała głowa Melanie. We włosach miała zakrzepłą krew, a oczy przez cały czas patrzyły tylko w jeden punkt.
Minęło dziesięć długich uderzeń serca pani Gustaffson i pana Kasabiana, zanim zrozumieli, na co patrzą. Melanie otworzyła ciało Davida, od klatki piersiowej po krocze i wyciągnęła z niego wnętrzności. Następnie odcięła jego głowę i rozcięła gardło, dzięki czemu mogła wejść do jego klatki piersiowej i przesunąć własną głowę przez jego szyję. Teraz po prostu była ubrana w ciało Davida niczym w ciężką, śmierdzącą pelerynę.
Jego głowę odcięła, pomalowała policzki i usta, a włosy udekorowała suchymi chryzantemami. Następnie, razem z głową Echo, włożyła ją do siatki z żyłki i zawiesiła sobie na szyi. Chudy ogonek Echo włożyła sobie do pochwy i zwisał teraz spomiędzy jej ud.
– Melanie – powiedział pan Kasabian, kompletnie zaskoczony. – Melanie, co się stało?
Spróbowała zrobić krok naprzód, jednak ciało Davida było dla niej zbyt ciężkie i była w stanie jedynie odrobinę przesunąć się w bok.